Info

Suma podjazdów to 20914 metrów.
Więcej o mnie.

Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2021, Marzec2 - 3
- 2020, Październik3 - 3
- 2020, Wrzesień4 - 0
- 2020, Sierpień3 - 4
- 2020, Lipiec2 - 2
- 2016, Grudzień11 - 0
- 2016, Listopad4 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień4 - 0
- 2016, Sierpień3 - 0
- 2016, Lipiec2 - 0
- 2016, Czerwiec4 - 0
- 2016, Maj7 - 3
- 2016, Kwiecień5 - 4
- 2016, Marzec3 - 0
- 2015, Grudzień1 - 1
- 2015, Listopad7 - 0
- 2015, Październik4 - 1
- 2015, Wrzesień4 - 7
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2015, Czerwiec5 - 0
- 2015, Maj6 - 1
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec3 - 0
- 2015, Luty3 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień3 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj2 - 0
- 2014, Kwiecień2 - 0
- 2013, Wrzesień2 - 0
- 2013, Sierpień5 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień1 - 0
- 2012, Sierpień7 - 6
- 2012, Lipiec3 - 0
- 2012, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj5 - 6
- 2012, Kwiecień29 - 21
- 2012, Marzec10 - 7
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień4 - 2
- 2011, Lipiec2 - 3
- 2011, Czerwiec3 - 5
- 2011, Maj3 - 3
- 2011, Kwiecień2 - 2
- 2010, Październik2 - 4
- 2010, Wrzesień3 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 4
- 2010, Maj3 - 8
- 2010, Kwiecień1 - 4
- 2009, Październik1 - 4
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Sierpień1 - 1
- 2009, Czerwiec3 - 0
- 2009, Maj1 - 3
- 2009, Kwiecień1 - 0
- 2008, Czerwiec1 - 3
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
IV Jesienny Maraton MTB Kościerzyna
Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 27.10.2011 | Komentarze 0
Dziś odbył się maraton organizowany przez stowarzyszenie „KSR Kościerzyna” w których to barwach jeździłem jeszcze rok temu. Wtedy złapałem trzy gumy, miałem nadzieje że do takiej sytuacji tym razem nie dojdzie. Traktowałem ten maraton jako przygotowanie do finałowej wersji SkandiaMaraton gdzie było to moim głównym celem.
Już po starcie poszedł ogień, niebezpieczny przejazd przez furtkę i rura ile wlezie. Wyprzedzanie uniemożliwiało wyprzedzanie na wprost jedynie trzeba było bokiem po liściach, inaczej się nie dało uważając przy tym żeby nie stracić przyczepności albo nie wjechać w jakiś niechciany korzeń lub kamień czyhający na rowerzystów tuż pod liśćmi.
Po kilku metrach zakręt ostry pod mostkiem, i dalej ile mocy w nogach trzeba było pędzić.
Ja dotrzymywałem tępa aż do momentu dość sporego podjazdu, niestety nie wiem na którym to było km, ostro do przodu poszedłem i chyba za ostro, raz zakopałem się w piasku i gleba, licznik zgubiłem co skapnąłem się dopiero po czasie, niestety za późno było już.
Zaczęły mnie skurcze łapać, ale to kwestia nie rozjeżdżania.
Sporo osób zaczęło mnie wyprzedzać nawet dużo słabsi zawodnicy ode mnie.
Niestety coś nie fortunnie pojechałem albo coś było z oznakowaniem, gdzieś w lesie zabłądziłem, skapnąłem się gdzieś w okolicach krzyża że robię drugą pętle ale już było bliżej końca więc jechałem do przodu.
Był moment ze jechałem już tylko po to by jechać i dojechać do mety, nie miałem sił, jeździłem już na tzw. młynku, strasznie skurczę łapały.
Miałem jechać na 60 km wyszło ok. 100 prawie, zrobiłem więcej niż wynosiła pętla giga
Na metę z pętli mega przybyłem przedostatni z czasem 4 h 38 min
Byłem zadowolony z tego ze znalazłem drogę powrotną i wróciłem szczęśliwy i wykończony na metę. Niestety jakoś mi nie leży ta trasa, rok temu złapałem trzy gumy i myślałem że już większego pecha nie można mieć a tu niestety okazało się że można, trudno, SkandiaMaraton jest dla mnie ważniejsza a ten maraton traktowałem jako trening.
Co mogę powiedzieć o trasie maratonu:
Jest bardzo piękna, urokliwa i nazwał bym techniczna.
Nie jest to trasa wcale łatwa ani do płaskich nie należy,
urokliwa trasa wzdłuż jeziora momentami bardzo ciężka
Mówią ze do trzech razy sztuka, teoretycznie za rok już nic złego nie powinno się stać, więc do zobaczenia w następnym sezonie, oby było lepiej
- DST 62.00km
- Teren 62.00km
- Czas 02:31
- VAVG 24.64km/h
- VMAX 50.00km/h
- Podjazdy 350m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Skandia Maraton LangTeam VI Edycja "Białystok"
Sobota, 17 września 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 1
Dzisiaj odbyła się już VI Edycja cyklu Skandia Maraton Team, przedostatnia.
Po nieudanym maratonie w Rzeszowie złapał mnie jakiś wirus więc do Białegostoku jechałem mocno przeziębiony i osłabiony, głównie po to by nie stracić zbyt wiele punktów potrzebnej do utrzymania pierwszej dziesiątki.
Po V Edycjach spadłem na 9 miejsce i oddaliłem się od upragnionego 7 miejsca, także chciałem się już tylko obronić.
W ubiegłym sezonie startowałem w Białymstoku lecz na dystansie mini który był trochę inny ze względu na rozwidlenie między dystansami mini i medio i jedynie czego mogłem się spodziewać to dużo asfaltów w okolicach startu i mety.
Gdy dotarliśmy z rowerami na miejsce chciałem sobie żelka kupić na trasę, ponieważ dystans wynosił 62 km dość sporo a ja osłabiony byłem mógł się przydać.
Na Skandi zawsze było stoisko z żelkami i innymi takimi lecz objechałem dwa kółka i nie mogłem znaleźć, okazało się że tym razem nie ma takiego stoiska, a ja specjalnie nic nie kupiłem wcześniej bo chciałem na miejscu, zawiodłem się organizacja się nie popisała, dobrze że wziąłem ze sobą dwa banany, to powinno starczyć.
Gdy wystartowaliśmy tempo było dość niebezpiecznie szybkie, obrałem lewy tor jazdy lecz to było ryzykowne, jechaliśmy zamkniętym jednym pasem ruchu ale słupki stojące na poboczach były dość niebezpiecznie blisko ze można było zahaczyć lub się po prostu zderzyć, wtedy było by tzw. domino bardzo niebezpieczne, również trzeba było uważać na dziurawe fragmenty asfaltu które potrafiły wybić z rytmu.
Każde skrzyżowanie było zabezpieczone i patrolowane, by zawodnicy mogli bezpiecznie przejechać, lecz trochę ostrożności też nie zaszkodzi.
Gdy się skończył asfalt wjechaliśmy na drogę szutrową gdzie były dość spore ilości piasków, trzeba było mieć opracowaną dość dobrą technikę jazdy.
Po przejechaniu kilku km trzeba było przejechać przez przejazd kolejowy a tu trafiliśmy na niespodziankę, nagle wyskakuje jeden z organizatorów i nas zatrzymuje, dlaczego?
Ponieważ trafiliśmy na pociąg i to jeszcze towarowy, straciliśmy kilka dobrych minut, zaczęli dołączać do postoju inni min. Batik. Po upływie jakiś 5 min ruszyłem ostro do przodu, szuter był straszny, bardzo dziurawy, ręce strasznie bolały, strasznie mi się jechało czułem osłabienie i katar odbierał mi energie, czułem to wyraźnie, wiedziałem ze może być ciężko tym bardziej że w tygodniu nic nie jeździłem. Trasa była dość płaska, pod koniec były cztery mocniejsze podjazdy, ale takie na co dzień pokonujemy jeżdżąc po TPK także nic specjalnego.
Przez pierwsze 25 km toczyłem wyrównaną walkę z Batikiem i w pewnym momencie myślałem ze nie dam rady wygrać, raz on mnie wyprzedzał raz ja jego i tak na zamianę, lecz zabrakło chyba wytrzymałości.
Starałem jechać równym tempem przez cały dystans. Zaliczyłem dwa upadki, pierwsza jeszcze gdzieś na początku jak się ścigałem z Batikiem był błotnisty fragment, miałem założone toporne stare opony niestety na tyle zorane ze mogłem zapomnieć o dobrej przyczepności, przód Kenda Karma, tył Scott Ozon, chciałem błyskawicznie przejechać lecz opnka nie wyrobiła i znalazłem się w krzaczorach, w ten sposób wyprzedziło mnie kilku zawodników, ale to nic nadrobiłem na trasie i wyprzedziłem, jechałem jakiś czas na kole Batikowi gdy było miejsce wyprzedziłem.
Od tej pory zaczynam nadrabiać stracony czas, dorwałem dość dobry pociąg (peleton) z 35 km/h nie schodzili, miejscami zaczęły mnie brać skurcze ale nie przejmowałem się tym, dawałem z siebie to co byłem jeszcze w stanie wycisnąć, nagle dołączyli do nas inni i ktoś powiedział ze proponuje krótkie szybkie zmiany równym tempem. Nagle jeden z nich rura po blacie i z 35 km zrobiło się 40 czasem i więcej, było nas trzech, ja jechałem po środku ale nie miałem zamiaru robić zmian, nie dał bym rady jechać takim tempem przy osłabionym organizmie. Po jakimś czasie w piaskach się zakopałem i już nie dałem rady dogonić kolegi, lecz drugiego zgubiłem, też nie dał rady jechać. Jadę teraz sam, zupełnie sam, jak samotny jeździec i jego rumak, wyprzedzam kilka osób z mini, chce wyprzedzić dziewczynę widzę przed sobą wielką kłodę, przejeżdżam po niej lecz jedna z części wbija mi się w przednie koło i czeka mnie spodziewana gleba, zapytała się czy nic mi nie jest, miły gest, ale szybko się ogarnąłem i pojechałem dalej, zbiłem sobie tylko kolano i koszulka strasznie się zakurzyła.
Czuje że słabną mi siły ale w oddali widzę dość sporą grupkę w peletonie, cisnę ile sił jeszcze mam, w granicach 30-32 km/h poniżej nie schodzę, to musi wystarczyć, wiem ze dam radę tylko czy starczy na tyle czasu, obserwując widzę ze się żółwim tempem zbliżają do mnie.
Jestem już w okolicach ścieżki rowerowej, jest już blisko ale zdaje sobie sprawę ze może nie wystarczyć czasu, przejeżdżam przez skrzyżowanie na którym patroluje Policja.
Jeszcze około kilometra do końca, jestem już na asfalcie więc trochę szybciej mogę jechać, w końcu udało mi się dogonić, jadę z tyłu, ale coś mi wolno, nikt nie chce atakować?
Chyba wszyscy czekają na ostatnie metry żeby ostro pójść do przodu. Nie chce się spalić ale decyduję się na atak, jadę 35 km/h ale zaczynam czuć w nogach skurcz, strażacy ubezpieczają przejścia dla pieszych by nikt nie spodziewanie nie wszedł, lecz tutaj się nie popisali, chyba za karę ich postawili, przy naszym finiszu jakaś babka weszła by prawie pod koła, udało się bez kolizji ale o mało brakowało. Już zostały metry stanąłem mocno na pedałach i zaczynam cisnąć ile tylko mam sił, a tu nagle ostry zakręt w lewo nie oczekiwanie mnie zaskoczył, ledwo co wyhamowałem, wyprzedza mnie trzech albo i czterech zawodników w ten o to głupi sposób, jadę chwile za nimi, nagle przesuwam się na ostatnia pozycję by z lewej strony mocno zaatakować co się udaje i powoli przesuwam się na pierwszą pozycję, gdzieś w okolicach 2 m przed linią mety patrzę do tyłu gdy jest bezpieczna odległość przestaje pedałować i spokojnie wjeżdżam na linię mety. Nogi mnie bardzo bolały, dostałem skurczy, myślałem ze odpadnę na finiszu ale zacisnąłem zęby i opłaciło się, okazało się że wygrałem finisz z czego jestem bardzo zadowolony
Zająłem w klasyfikacji open 54 miejsce i 22 w kat biorąc pod uwagę ze startowałem mocno osłabiony i zakatarzony jestem zadowolony z wyniku.
Opłaciło się jechać choćby w powodu awansu w klasyfikacji generalnej z 9 na 8 pozycję ale mam tylko 10 punktów przewagi nad zawodnikiem z teamu „PTR Dojlidy Białystok”
Do zobaczenia na finałowej edycji która odbędzie się w Kwidzyniu
Wyniki
- DST 54.00km
- Teren 54.00km
- Czas 02:56
- VAVG 18.41km/h
- VMAX 55.00km/h
- Podjazdy 820m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Skandia Maraton LangTeam V Edycja "Rzeszów"
Sobota, 10 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 0
Dziś odbyła się V Edycja Skandi Maraton w mieście Rzeszów, podróż nie obyła się bez przygód. Drobna awaria z autem i tego samego dnia w warsztacie na szczęście załatali usterkę lecz podróż odbyła się z kilku godzinny poślizgiem 650 km w jedną stronę na miejscu w hotelu wylądowaliśmy o godz. 4:00 nad ranem o 8:00 pobudka i o 11:00 na trasę.
Chciałem powalczyć o dobre miejsce w klasyfikacji generalnej dlatego to był bardzo ważny etap, nie mogłem nic sknocić, zawodnicy zaczęli się ustawiać z pół godz. wyprzedzeniem.
Gdzieś na linie startu widzę swojego przeciwnika, jego chciałem najbardziej się trzymać,
wiedziałem jak pojadę w peletonie z Grzegorzem z KSR Kościerzyna nic złego nie powinno się stać, takie miałem założenie. Gdy się ustawiliśmy na lini startu ledwo żywy oczy mi się strasznie kleiły, myślałem ze usnę i nie mogłem się doczekać kiedy już nas puszczą, miejscami odlatywałem.
Jakiś dziadek „kibic” zaczął się drzeć kilka minut przed startem „Rzeszowianie do boju, pokażcie klasę” wszyscy mieli banany na buziach.
Gdy ruszyliśmy pilot zaczął nas eskortować z rynku, po przejechaniu kilku metrów nastąpił ostry start.
Po profilu widać było ostre przewyższenia, lecz jak rozmawiałem z zawodnikami mówili że bardzo dużo asfaltów i szutrów, ostrzegali przed kamieniami, napompowałem opony na maksa ile się dało i tak wyjechałem. Na początku leciałem jak burza, lecz po chwili peleton zaczął mi uciekać, nie oddalałem się od czołówki ale też nie mogłem ich dogonić. Miałem cel, nie pozwolić im za daleko odjechać, kilka dość mocnych podjazdów już mocno mnie zmęczyło, a to przecież dopiero początek.
Asfalty się skończyły, wjeżdżamy w drogę leśną, gdzieś tam widzę swojego przeciwnika, aż tu nagle słyszę łomot, trach, jak zahuczało mi, przeraziłem się, tylko nie teraz nie w tym momencie i nie w tym wyścigu, już dość miałem pecha w Słupsku, niestety, miałem już pozamiatane, po zawodach, wiedziałem o tym że nie dam rady tej straty odrobić, zjechałem na bok, po prostu klapa, gorzej być nie mogło, ale czy na pewno? Złapać gumę już na 5 km.
Cała stawka mnie wyprzedziła, nawet kład zamykający stawkę i część zawodników z dystansu mini, trochę czasu mi zajęło zanim doszedłem do ładu, myślałem o rezygnacji. Bezj zapasowej dętki będzie ciężko, opona bardzo mocno rozcięta, na tyle że można było palec włożyć na wylot. Raz się żyję, a co mi tam, zaryzykuję, najwyżej z buta będę szedł później z rowerem na plecach. Zaczynam gonitwę, goniłem ile tylko sił miałem, ale musiałem powoli jechać bo zmiana dętki mnie wykończyła.
Gdy po przejechaniu kilku km byłem rozgrzany zaczęło się prawdziwe ściganie, gdzieś tam na zakręcie mijam Ewe o mały włos nie zaliczyłem upadku na zakręcie, wysypany żwirek o mało nie zaskoczył, ale jadę dalej, ledwo widzę na oczy, a w sumie nic nie widzę bo góry wszystko zasłaniają.
Góry góry i jeszcze raz góry, ale warto było przejechać trasę dla samych widoków, czasem płakać się chciało tak pięknie tu, pierwszy raz takie krajobrazy widziałem.
Nie mam szans nikogo dogonić pod kogo mógłbym się podczepić. Zaczęło się tylko wyprzedzanie z mojej strony do końca maratonu, tylko wyprzedzanie.
Najwięcej osób wyprzedzałem na podjazdach, całymi peletonami, ale wiadomo ze jak atakować to tylko na podjazdach, czasami nie było jak wyprzedzać były takie fragmenty, tylko spowolniali mnie, ale mi już nie robiło różnicy wiedziałem ze zawaliłem i wszelkie szanse straciłem, miałem nadzieje jednak że utrzymam 8 lokatę, ale jednak tego się nie udało.
Tyle punktów stracić w jednym wyścigu, to prawdziwa katastrofa.
Czy może pójść gorzej? okazało się na 25 km że owszem gdy nagle złapałem druga gumę, wziąłem rower do góry nogami, i zakląłem pod nosem, kilku mnie wyprzedziło, nagle nic, cisza, jak makiem zasiał. Minuta przerwy, widzę zbliżającego się kolarza, pytam czy ma dętkę, zatrzymał się i mi dał, powiedział powodzenia, podziękowałem i wziąłem się do pracy.
Znowu straciłem bardzo dużo czasu, zaczyna mnie wyprzedzać Batik już po raz drugi, i tylko krzyczy, znowu guma, dało to mi motywacje do jeszcze szybszej wymiany i gonitwy.
Po ok. 7 min udałem się w pościg.
Przejechałem kilka metrów ostry zakręt i mega szutrowy podjazd z kamieniami, obadałem wzrokowo, lecz nikt nie wybierał prawej części trasy, tam gdzie była trawa, to mnie zdziwiło bo tamtędy dużo lepiej się jechało, szybciej i prosto bez wybojów, koło nie wirowało, bardzo dużo czasu tak zyskałem żeby zobaczyć następnie dość stromy asfaltowy zjazd.
Policja i Straż Pożarna dobrze blokowała ulicę i pilnowała, to trzeba przyznać, kawał dobrej roboty, trasa bardzo dobrze oznakowana, gdy widziałem czerwoną koszulkę myślałem że to Batik i rura gazu, tak z 4 razy ale niestety nie złapałem kolegi, okazało się że zabłądził i przyjechałem przed nim.
Na niebezpiecznych fragmentach były oznaczenia wykrzyknikami, na początku zwalniałem, ale później nawet nie patrzałem, gdzieś w lesie trzeba było kilka razy zejść z roweru, zablokowali mnie, przedostać się przez rzeczkę, jeden był taki że można było przejść przez kładkę, chciałem przejechać i bardzo dobrze ze mnie zablokowali, okazało się że R. Banach przejechał i miał wielkie problemy utrzymać na prostej, ślizgo jak po lodzie.
Kilka razy w lesie prawie mi wyszły oczy na wierzch gdy zobaczyłem ostry zjazd w dół, dałem radę, okazało się ze nie było tak źle. Na jednym z takich zjazdów zrobili mi zdjęcie ale był moment ślizgiej trawiastej nawierzchni, trochę przyhamowałem i wywinąłem salto w powietrzu tak że rower gdzieś poleciał na dół i ustawił się siodełkiem w dół, jak by chciał żebym zobaczył na opony, chłopacy w szoku zapytali tylko czy nic mi nie jest, mówiąc że jest ok. szybko się pozbierałem pojechałem dalej. Okazało się ze mam problem z biegami i coś mi jak by ocierało, na mecie okazało się ze pękła mi szprycha od tego upadku.
Po tej przewrotce złapał mnie skurcz, ale mogłem jechać dalej.
Po kilku przejechanych km czekał mnie mniejszy zjazd ale z zakrętem również opona zeszła na mokrym dukcie, tak że nie zdążyłem się wypiąć, leżąc podobnie złapał mnie skurcz, pozbierałem się po ok. pół minuty i zacząłem ponownie kontynuować gonitwę.
Już nie miałem ochoty nawet brać żelka bo to bez sensu było, szanse stracone, nie ma nawet z kim walczyć, tylko monotonne wyprzedzanie, ale na jakieś 5 km przed metą doścignąłem, a nawet powiem ze próbowałem dogonić dość silny peleton, trzymał się równo, musiałem ostro się nagimnastykować żeby ich dogonić i w końcu wyprzedzić. Zrobiłem to dosłownie kilka metrów przed metą, po prostu nie mogłem, jechałem między 32 a 35 km/h czułem że się zbliża ale bardzo bardzo wolno, już jak byłem w okolicy rzeczki to nie wierzyłem ze mogę ich doścignąć, ale udało się. Kilka set metrów przed metą dość szeroka droga asfaltowa, wyprzedziłem ich i pognałem w kierunku mety, czekał jeszcze mały podjazd, złapał mnie skurcz, myślałem ze zaatakują, i że polegnę, ale na tyle złapał że mogłem jechać, zacisnąłem zęby, stanąłem na pedały i ile tylko sił miałem, gdzieś po lewej stronie przed metą widzę Andrzeja który obserwuje. Patrzę do tyłu i chyba nie chcieli atakować, albo na tyle skutecznie odparłem ich atak że nie dali rady, pierwszy zawodnik peletonu wjechał o długość roweru za mną, także odległość dość bezpieczna. Wjeżdżając mogłem odsapnąć.
Co do trasy to muszę powiedzieć ze była to do tej pory najcięższa Edycja Skandi, trasa przepiękna, widoki cudne, bardzo techniczna, i te nie skończenie długie ciągnące się w nieskończoność podjazdy, ale warto było wjechać dla samych widoków, a później zjazd, ostre jak ściana, pięknie było, za rok będę wiedział jak się przygotować do tak ciężkiej trasy, u nas w Trójmiejskich Lasach to są pagórki w porównaniu do tamtejszych podjazdów
Ostatecznie zająłem 107 miejsce 2 Edycje do końca i mam 22 punkty straty do 8 miejsca.
O 7 mogę zapomnieć.
Medio
- DST 25.00km
- Teren 23.00km
- Czas 01:52
- VAVG 13.39km/h
- VMAX 45.00km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Słupia XC
Sobota, 3 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 1
Dziś odbyły się zawody XC pt. „Słupia XC” w ubiegłym sezonie już na początku gdzieś na ok. 5 km zerwał mi się łańcuch, musiałem się wycofać z zawodów, myślałem ze gorzej być nie morzę, a jednak się myliłem.
Do ostatniego gwizdka zastanawiałem się jaki dystans wybrać ponieważ jestem już przypisany w kat. Masters mogę startować również w najsilniejszej Elicie, tak zezwala na to regulamin: osoby powyżej 19 lat mogą startować w prestiżowej Elicie.
Te zawody traktowałem jako przygotowanie przed V Edycją Skadni która miała odbyć się już za tydzień w Rzeszowie, niestety od początku nie szło mi zbyt dobrze, kłopoty ze sprzętem, kłopot by się wpiąć w pedał, musiałem robić wszystko by nie dochodziło do sytuacji żebym musiał się wypinać, ale na XC to jest mało realne.
Ruszyliśmy jak to w Elicie bardzo ostro, pierwsze podjazdy zaczęło się blokowanie ze musiałem się wypiąć i już wtedy miałem kłopot z wpięciem, traciłem bardzo dużo czasu.
Gdy dogoniłem jednego z zawodników Treka próbowałem trzymać koła jechaliśmy równo, ale na 2 kółku był dość techniczny zjazd gdzie trzeba było jechać po korzeniach między drzewami, opona mi źle spadła pod kątem wywinęło mnie trochę, opanowałem rower ale musiałem ostro hamować, tak niefortunnie ze zatrzymałem się na ostatnim drzewie przeleciałem przez kiere wypadając z trasy, oraz zrywając taśmę która ma na calu oznakowanie trasy, spadając w dół z małej skarpy, szybko się pozbierałem ale nie mogłem przerzucać przerzutkami, coś mi się stało z przednia manetką, nie mogłem zejść z blatu, zatrzymałem się chciałem naprawić usterkę, miałem wrażenie ze wszyscy mnie wyprzedzili.
Doszedłem do wniosku ze nie chce mi wracać, ale jakoś sobie radziłem, jako tako. Myślałem o wycofaniu się z wyścigu, przeszło mi to przez myśl, ale jak jechać to jechać, w końcu to nie są tak ważne zawody jak np. Skandia.
Myślałem ze nic gorszego mnie spotkać nie mogło, ale gdzieś na 4 okrążeniu na ostrym podjeździe nie mogłem się znowu wpiąć w pedał, patrzę w dół a tu brakuje mi go, gdzieś mi wypadł, już nigdy nie kupię cranków fajnie się jeździło ale na początku tylko jakieś szit, gorszego gówna nie miałem i nigdy więcej ubijaków. Nie chciałem rezygnować, tak łatwo się nie poddaje, jak jechać to do końca, i też tak zrobiłem, najmniejsze biegi w ruch ale jechałem, na jednej nodze przez 2 okrążenia, dojechałem do mety i nawet nie byłem ostatni co mnie cieszy, dobry trening przed Skandią.
Jedyne z czego jestem zadowolony że takiej przygody nie będę miał na Skandi bo bardzo mi zależy w walce o generalkę stracił bym wszelkie szanse, a tam nie mogę sobie pozwolić już na takie błędy
Uplasowałem się na 25 miejscu na 30 sklasyfikowanych w tym 4 osoby zaliczyły DNF
Wyniki Tu była moja gleba
- DST 35.00km
- Teren 35.00km
- Czas 01:48
- VAVG 19.44km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 917m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Luiza XC Cup 2011 - Człuchów
Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 22.07.2011 | Komentarze 1
W dniu dzisiejszym odbyła się impreza pt. „Luiza XC Cup 2011” w pięknej miejscowości jakim jest Człuchów tuż obok zamku, była to II Edycja tej imprezy.
Dzień przed startem dostałem telefon od koleżanki z teamu że jest na urlopie we Wdzydzach i również zamierza wziąć udział w tej imprezie co mnie bardzo ucieszyło, ponieważ startowaliśmy drużynowo w dwu osobowym składzie, zawsze inna motywacja.
Co do trasy objechaliśmy ją przed zawodami, bardzo się spodobała, dość ciężka, interwałowa, bardzo techniczna, ale tego się wymaga na zawodach XC.
Tuż przed startem ja i mój kolega z którym jechałem z Gdańska nie dostaliśmy chipów i nikt nas o tym nawet nie powiadomił, gdyby nie przytomne spostrzeżenie kolegi to byśmy nie mieli liczonego czasu, chodź i tak nie został policzony ale o tym później.
Tuż przed startem dowiedzieliśmy się również że musimy sami sobie liczyć okrążenia, na zawodach XC nigdy się z czymś takim nie spotkałem, organizacja to jakaś pomyłka była, poziom przedszkola albo i gorzej. W elicie mieliśmy zrobić 10 kółek i jak tu zapamiętać ilosć okrążeń? Ci co mieli liczniki to mieli ułatwione zadanie ale osoby co nie posiadali ich to na tzw. czuja, podejście do zawodów było na odwal, bez zaangażowania. Na takich zawodach musi być licznik który liczy ilość okrążeń, ułatwił by znacznie życie.
Gdy nastąpił start, wszyscy ostro wystartowaliśmy, ja zaliczyłem pierwszą kolizje w życiu na zawodach w swojej karierze i to tuż po starcie. Jeden z zawodników wyprzedził mnie lecz nie miał się już gdzie schować ponieważ nie było miejsca, zajechał drogę zahaczając o oponę, zarzuciło mnie lekko w prawo, trzymałem mocno kiere, jeszcze kilka razy odbiłem się od niego i zostałem wyrzucony na prawą część drogi, zostałem złapany jak ryba w haczyk, wbił mi się platformowy pedał w przednie koło i razem wyłożyliśmy się na całej trasie, gdyby nie ten pedał to udało by mi się wyprowadzić na prostą, a tak to nie było nawet najmniejszych szans, na szczęście nic poważnego się nie stało, jedynie byliśmy poobijani, nie wiem po co tacy ludzie wyprzedzają skoro nie ma miejsca jak się schować, zupełnie bez wyobraźni, szkoda że nie zwróciłem uwagi na numer bo bym kilka słów mu powiedział, przykro było osoby która ucierpiała przez przypadek w tej kolizji.
Od samego początku musiałem ostro nadrabiać, jechałem ile tylko sił miałem w nogach. Jedna pętla miała ok. 3,5 km, na pętli były dość dwa silne interwałowe podjazdy, zjazdów też nie brakowało, ale też była chwila prostej na której można było się napić wody z bidonu i chwile odsapnąć. Pozornie mogło się wydawać że trasa była prosta, nie chciałem się zatrzymywać po picie, ale już na trzecim okrążeniu zacząłem odczuwać pustki w bidonie i od tego momentu na każdej pętli brałem kubek z wodą żeby nabrać sił na następne kółko.
Trasa była bardzo dobrze oznakowana taśmami, nie było możliwości źle pojechać, jedynie co dobre wspominam to trasa.
Mimo wszystko jadąc ostatni, odrabiając cały czas straty, bardzo dużo zyskałem, ale tego nie dowiem się pewnie nigdy, a szkoda.
Przez jakiś czas nie działał mi licznik i również nie wiedziałem ile kółek zrobiłem, ale z relacji znajomych wynika z tego że zrobiłem ich jedenaście czyli o jedno za dużo.
Co do organizacji:
Jak można kazać zawodniką liczyć okrążenia? To jakieś nieporozumienie, śmiech na sali !!!
Po drugie to że nie ma wyników i pewnie już nie będzie, nikt nie ma pretensji do organizatorów tylko do firmy „TimePRO” która była odpowiedzialna za dokładny pomiar czasów, ale skoro pytali się osób z dystansów mini na jakim dystansie jechali to już było wiadomo że coś jest nie tak, podeszli do sprawy jak przedszkolaki, najlepiej wziąść kasę i tyle ich widziano, nawet telefony mają powyłączane, brak profesjonalizmu.
Miejmy nadzieje że na tych błędach poprzestaniemy i za rok już będzie lepiej. W końcu mówi się do trzech razy sztuka, lecz kto zaryzykuje i pojedzie po tych niepowodzeniach?
Do zobaczenia na następnych zawodach o trochę lepszej organizacji :-)
- DST 12.60km
- Teren 12.60km
- Czas 00:38
- VAVG 19.89km/h
- VMAX 45.00km/h
- Podjazdy 369m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB Bike Tour - II Edycja "Matemblewo"
Sobota, 2 lipca 2011 · dodano: 02.07.2011 | Komentarze 2
Dziś odbywały się zawody XC pt. Bike Tour, to już II Edycja tych zawodów które dostały miano mistrzostw woj. Pomorskiego. Dzień przed zawodami cały dzień padał deszcz, aura była niezbyt sprzyjająca kolarzom, co później okazało się że nie było tak strasznie.
Gdy przyjechałem na miejsce spotkałem znajomych z KSR Kościerzyna i razem postanowiliśmy zrobić objazd trasy, tylko jedno kółko na rozgrzewkę.
Trasa tak jak się zapowiadało była bardzo interwałowa ale także nie brakowało ostrych zjazdów na których można było docisnąć ostro gazu, lecz trzeba było mieć się na uwadze i robić to z głową żeby nie zrobić sobie krzywdy.
Na zawodach XC pierwszy raz startowałem w kat. „Masters” to był mój debiut w tej kategorii, ale nie oznaczało to że będzie łatwiej, bo dobrych zawodników nie brakowało, obsada była bardzo silna. Zdawałem sobie sprawę że bez treningów nie osiągnę dobrego wyniku, choroba i brak treningów zrobiły swoje, praktycznie to był start bez żadnego przygotowania.
Start zaplanowany został na godz. 13:00 lecz wystartowaliśmy z małym opóźnieniem.
Start, rura i gaz, ile tylko fabryka dała, ostro do przodu, gdyż po przejechaniu kilku metrów czekała na nas z niecierpliwością pierwszy interwałowy dość wąski podjazd, na tyle wąski że gdyby ktoś stanął to nie było miejsca na wyprzedzenie, kilka osób w ten sposób znalazło się w rowie, trzeba było wycisnąć z korby ile tylko się da ponieważ za podjazdem był odpoczynek w postaci ostrego zjazdu, ale trzeba było i tu mieć się na baczności ponieważ było dość ślisko i potrafiło w nieprzewidziany sposób zarzucić oponą. Tuż przy mecie był dość ostry podjazd, tzw. ściana płaczu, końcowe nachylenie wg. wskazań czujnika GPS wynosiła nawet 26% nachylenia, lecz to nie stanowiło problemu, problem był w postaci grząskiej mokrej powierzchni pokrytej z jednej strony gliną a z drugiej liśćmi.
Pierwszy raz gdy chciałem podjechać przyblokowali mnie to musiałem zejść, drugi raz gdy zaatakowałem podjazd udało mi się podjechać z maksymalnym wysunięciem ciała do przodu, lecz za trzecim razem zawaliłem końcówkę, zrobiłem głupi błąd i zarzuciło mną na lewą stronę gdzie były liście i glina, bez możliwości korekty w tym przypadku. Ten błąd kosztował mnie utratę pozycji, zdołałem jeszcze usiąść na kole ale gdy zbliżaliśmy się do mety wyprzedziłem przeciwnika na tyle bezskutecznie że zostałem dogoniony na finiszu bez szans odparcia ataku, przegrałem o długość pół koła, wybrałem złą taktykę, chciałem za szybko zakończyć. Ten wyścig potraktowałem jako dobry trening.
W końcowej klasyfikacji zostałem sklasyfikowany na 10 pozycji, nie jest tak źle biorąc pod uwagę 2 tyg. pauzę w treningach.
Wyniki
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=y4m1IHiaN4o
- DST 52.00km
- Teren 52.00km
- Czas 02:10
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
IV Bytowski Rodzinny Maraton Rowerowy
Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 2
Dzisiaj odbył się „IV Bytowski Rodzinny Maraton Bytowski”.
Po Skandi dopadło mnie jak na złość jakieś choróbsko i przed dzień maratonem zdecydowałem ostatecznie ze pojadę, brałem udział tylko dlatego by opanować technikę jazdy po piachach a w Bytowe jest ich od groma. Cały tydzień na gripeksach i z bólem gardła ale jednak zdecydowałem się jechać. To był mój pierwszy wypad na rower po Skandi, ale mimo to czułem się osłabiony i wiedziałem ze nie pójdzie mi dobrze, tym bardziej że zdecydowałem się na dystans Mega 60 KM.
Wystartowaliśmy prosto z auta, zupełnie bez rozgrzewki, początek wiódł asfaltem ok. 5 km, pogoda wietrzna i lekka mżawka, ok. 15 stopni, jeśli jechało się za kimś to jeszcze było dobrze ale samemu wiatr strasznie dawał o sobie znać.
Pierwszą pętle przejechałem bardzo dobrze, ale jak wjeżdżałem na drugą to taki spadek energi mnie dopadł jak jeszcze nigdy, gdzie niegdzie ledwo 20 m/h mogłem jechać, jakaś maskara, no ale nic, takie maratony też są potrzebne żeby się w następnych podwójnie zmotywować.
Piachów od groma było, na pierwszej pętelce tylko raz musiałem zejść z bika na dość piaszczystym podjeździe, ale tam rzadko kto podjeżdżał. Na drugiej już powietrze uszło, zaliczyłem chyba 3 wywrotki na szerokich drogach, sam nie wiem jak do tego mogło dojść, ale nic pomału ale do przodu jechałem, jak żółw z połamaną nogą.
Wyprzedzali mnie jak tylko chcieli i kiedy chcieli, nie potrafiłem nawet odeprzeć ataków.
To nie był mój dzień, osłabiony organizm dał o sobie znać, nie chciałem nawet brać żeli bo to nie miało sensu. To był koniec i strasznie się męczyłem żeby dojechać do mety.
W końcu zostałem sklasyfikowany na 30 miejscu, gorzej być już nie może.
Do zobaczenia na kolejnym maratonie
Wyniki
- DST 54.00km
- Teren 54.00km
- Czas 02:11
- VAVG 24.73km/h
- VMAX 50.00km/h
- Podjazdy 1124m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Skandia Maraton LangTeam IV Edycja "Gdańsk"
Sobota, 18 czerwca 2011 · dodano: 20.06.2011 | Komentarze 1
W Dniu dzisiejszym odbywała się kolejna już IV Edycja zawodów z cyklu Skandia Maraton Lang Team, która tym razy zawitała do Gdańska.
W tygodniu postanowiłem objechać trasę i stwierdziłem ze w warunkach suchych jest dość interwałowa, min słynny podjazd znany z zawodów XC pt. „Bike Toure” przy ul. Abrahama oraz kilku innych, jeden z nich był nie do podjechania, przynajmniej nie dla takich amatorów jak ja.
Dzień przed oraz w dniu zawodów strasznie rozpadał się deszcz, ale zawody nie mogą być rozgrywane tylko w piękną pogodę. Tego się obawiałem że warunki mogą się powtórzyć z przed dwóch lat gdzie na trasie było bardzo dużo błota i tym razem tak się stało.
Start nastąpił o godz. 11:05, na początek spora część asfaltu ok. 5 km gdzie nie szło mi najlepiej, bardzo duży ścisk, dwóch zawodników wyprzedzając mnie wzięło mnie w kleszcze że miałem dużo szczęścia unikając przewrotki gdybym w porę mocno kiery nie złapał.
Początek zacząłem bardzo spokojnie, wypatrywałem numery które powinienem się trzymać patrząc po tabeli klasyfikacji generalnej, lecz nie widziałem żadnego oprócz tego którego powinienem się bronić, ale nie stanowił większego zagrożenia. Gdy byliśmy na samej górze asfaltu czekał na nas bardzo szybki zjazd, niestety w połowie trasy padł mi licznik i ciężko mi się jechało nie znając swojej aktualnej prędkości. Na jednej z wąskich podjazdów również fuksem uniknąłem od zderzenia ponieważ jednemu z zawodników coś stało się z rowerem i postanowił naprawiać usterkę na drodze, jadąc na kole peletonu i zasłaniając się kaskiem unikając chlapaniu błota z opon które leciało prosto po twarzy i oczach w ostatniej chwili zauważyłem stojącego zawodnika, uratowało mnie tylko gwałtowne odbicie na prawą stronę kilka razy zarzucając po śliskiej nawierzchni, udało się opanować tak ze obyło się bez przewrotki, słychać było tylko w oddali jak zawodnicy klną na sprzęt który odmawia posłuszeństwa oraz na zwalniających peleton zawodników którzy nie dają rady podjeżdżać.
Były również przeszkody w postaci zwalonych drzew, na jednym z takich odcinków wywróciłem się wypinając się z jednego pedała i podnosząc rower jedną nogą straciłem nie więcej niż 3 sek. obyło się bez skutków ubocznych, po jakiś 10 min wszedłem w swój rytm, doganiając dość silny peleton składających się z zawodników Selle Italia oraz Aga-Team, próbowałem im dotrzymywać tępa, urwali mi się gdzieś w połowie drugiej pętli.
Źle mi się jechało samemu nie mając sprawnego licznika.
Na jednym z podjazdów udało mi się złapać Flasha który miał problem z łańcuchem, gdy naprawił usterkę wyprzedził mnie i pociągnął do samej mety.
Gdy został do pokonania ostatni podjazd znajdujący się na żółtym szlaku popełniłem prosty błąd, w tym momencie dużo osób z dystansu mini podchodziło pod ten niewygodny podjazd i nie było jak podjeżdżać, lecz ja zawzięcie postanowiłem spróbować mimo tańczącego roweru i ślizgającej się tylniej opony, tak pechowo zrobiłem ze zeszła mi w rów, lecz ja nie wypiąłem się z pedałów tylko naciskałem na korbę ile mam sił, niestety bez skutecznie, przewróciłem się razem z rowerem na lewą stronę tak pechowo ze korbą uderzyłem się w udo, następnie szybko zszedłem i wszedłem pod samą górkę. Za podjazdem czekał bardzo stromy zjazd gdzie bardzo dużo osób sprowadzało rowery, krzyknąłem tylko uwaga i wszyscy zeszli na prawą stronę umożliwiając mi bezpieczny zjazd. Teraz już pedałowałem już tylko ile miałem sił w nogach byle by dojechać do mety, mijając jeszcze znak informujący że zostało 2 km do mety. Przed sobą miałem jeszcze jednego z zawodników lecz z daleka nie widziałem z jakiego dystansu, ale na oko nie wyglądał mi na medio, po chwili dogoniłem i krzyknąłem lewa wyprzedzając go, miałem racje to był jeszcze z dystansu mini, na trasie zjadłem tylko jednego batonika i zostawiając pół bidonu, nie był to wyścig dający mocno w kość, patrząc na wyniki w klasyfikacji generalnej odrobiłem jedynie 3,4 punktu do siódmego miejsca, ale też awansowałem z 9 na 8 lokatę, zostały mi do odrobienia jeszcze 9 punktów i trzy edycje do końca, nic mi nie pozostaje tylko walczyć do samego końca, na pewno nie będzie łatwo.
z wyniku jestem zadowolony chodź zawsze można powiedzieć ze mogło pójść lepiej, zostałem sklasyfikowany w Open na 36 miejscu a w kategorii M2 na 23, lecz najważniejsza teraz jest dla mnie walka o 7 miejsce w Generalce to było by bardzo dobre pożegnanie z Elitą
Do zobaczenia w kolejnych Edycjach Skandia Maraton Team
Wynik Medio
- DST 20.00km
- Teren 20.00km
- Czas 00:59
- VAVG 20.34km/h
- Podjazdy 560m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Family Cup
Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 07.06.2011 | Komentarze 2
Dziś odbywały się Mistrzostwa Polski dla Amatorów w zawodach XC, był to już edycja tych zwodów, tym razem został rozgrywany w mieście Sopot.
Na start stanęła nie oczekiwana ilość ok. 150 zawodników.
Organizacyjnie nie byli przygotowani na tak dużą ilość zawodników, ale wszystko przebiegło sprawnie.
Jeśli chodzi o starty XC to był mój pierwszy start w tym sezonie, nie traktowałem to jak miał by być to ważny wyścig, bardziej treningowo, najważniejsza jest Skandia.
Od samego początku zaczął prześladować mnie pech, gdy przyjechałem na start już na początku przekręcił mi się łańcuch tak niefortunnie ze musiałem go ściągnąć i założyć na nowo, następnie gdy robiłem objazd trasy ze znajomymi z teamu Piast Słupsk wbiło mi się szkło w oponę i byłem zmuszony połowę trasy jechać na kapciu, po jakimś czasie zerwała mi się linka od przerzutki tak niefortunnie ze trzymała tylko na jednej malutkiej lince, tak ze wystarczyło małe zahaczenie czegokolwiek to trące kontrolę nad napędem.
Start nastąpił o godz. 14:00 Seniorzy i Orlicy startowali razem.
W mojej kategorii jaką jest kat. Senior startowała bardzo liczna 56 osobowa grupa.
Na sam początek mieliśmy do pokonania bardzo fajny techniczny podjazd, lecz bardzo dużo osób poschodziło z rowerów i zaczęło blokować, również musiałem zejść z rumaka.
Od samego startu zacząłem mieć dość spore problemy z przerzutkami, tego się obawiałem i męczyły mnie do samej mety, jechałem byle by jechać, chciałem tylko dojechać do mety, bałem się żeby łańcucha nie zerwać, strasznie mi przeskakiwał, nie mogłem w ogóle przerzucać biegów bo od razu mi strzelało i przeskakiwało.
Uczepiłem się w miarę możliwego ogona takiego którego mogłem trzymać i trzymałem się do samego końca, na jednym zjeździe mnie wywaliło tak ze milimetry brakowały a zaliczył bym dzbana o drzewo, już się widziałem na glebie, ale do niczego nie doszło, chwyciłem tylko kierę tak mocno jak potrafię i to mnie uchroniło od przewrotki.
Tuż przy mecie był niebezpieczny zjazd, prędkości niektórych zawodników przekraczały dużo ponad 60 km/h ja nie miałem czym dokręcać, dlatego osiągnąłem marne 57 km/h
Bardzo fajny podjazd pod Łysą Górę pod którą musiałem za każdym razem cisnąć na pół blacie, nie mogłem zejść na młynek bo mogło by się to źle skończyć, musiałem jak najmniej manewrować biegami, ale trzeba było sobie radzić na tym na czym się jechało.
Zawody XC nie są i nigdy nie były moją najmocniejszą stroną, potrzebuję czasu by się rozgrzać, nie potrafię od samego początku ostro jechać ile sił w korbie, dystans wyszedł 20 km i to jeszcze dodali nam dodatkowo jedno okrążenie na szczęście + przewyższenia 560 m, czułem że jadę dopiero po 4 okrążeniu a to już było za późno.
Słyszałem tylko jak krzyczą do mnie ze jestem w pierwszej dwudziestce, ale to też nie wiadomo do końca ponieważ puścili dwie kategorie razem.
Gdy jechałem na kole jednemu z zawodników, myślałem tylko o jednym jak by to rozegrać finisz żeby wygrać, plan był jeden, usiąść na kole i w ostatnim momencie dojazdu do mety dobrze wziąć zakręt i dać z siebie wszystko, ale czy to się uda? Zawodnik był bardzo mocny, szczególnie na zjazdach, na żadnym z okrążeń nie udało mi się dobrze wejść w dość ostry zakręt, gdy dojeżdżaliśmy już do mety, starałem siedzieć bardzo blisko koła, i wchodzić bardzo precyzyjnie w zakręty, co się udawało, po jakimś czasie nadeszła decydująca chwila, być albo nie być, chociaż to nie miało znaczenia, ale jednak wygranie finiszu daję ogromną radość, o dziwo udało mi się wejść w zakręt bez zbędnego zwalniania, tak ze byłem tylko o koło wolniejszy od przeciwnika, no dobra zostało już tylko parę metrów, stanąłem na pedały miałem najtwardszy bieg i z całych sił pognałem w kierunku mety, wyprzedzając zawodnika o niecałą sekundę.
Gdy przekroczyliśmy linię mety podziękowaliśmy sobie za wspólną rywalizację.
Jedynie co mi się udało zrobić na tym wyścigu to wygrać finisz, dobre i to.
Ostatecznie dojechałem na 12 miejscu, nie jestem zawiedziony ponieważ traktowałem te zawody jako trening, a gdy przekraczałem metę nie czułem nawet zmęczenia, jak już wspomniałem Skandia będzie dla mnie najważniejsza i mam nadzieje ze poskutkuje to, a czasem przydaję się ponieść porażkę po to żeby umieć się po niej ponownie wznieść, nie każde zawody pojedzie się w 100% możliwości.
Do zobaczenia na następnych zawodach.
Wyniki
- DST 61.00km
- Teren 61.00km
- Czas 02:12
- VAVG 27.73km/h
- VMAX 67.00km/h
- Podjazdy 540m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Skandia Maraton LangTeam III Edycja "Nałęczów"
Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 1
Dziś odbywała się już III Edycja Skandia Maraton Lang Team.
Tym razem zawitaliśmy do bardzo malowniczego miasteczka jakim jest Nałęczów.
Obecnie zajmowałem po II Etapach 14 miejsce w klasyfikacji generalnej. Obserwując tabelę miałem realne szanse wskoczyć o jedno oczko do góry lecz musiałem mieć się na baczności ponieważ był dość niebezpieczny ścisk w tabeli pomiędzy mną a trzema innymi zawodnikami z dolnej części.
W dniu dzisiejszym zapowiadali deszcze i burze, lecz Czesław Lang zadbał o to by taka sytuacja nie miała miejsca, zamówił bardzo piękną pogodę.
Start maratonu już tradycyjnie nastąpił o godz. 11:00, do pokonania mieliśmy 61 KM.
Patrząc na profil trasy zaprezentowany przez Czesława Langa na stronie mogło by się wydawać ze teren jest niezbyt wymagający, nic bardziej mylnego, teren liczył sobie kilka naprawdę dość solidnych podjazdów, takich że podjeżdżając pod nie myślałem ze nigdy się nie skończą i tylko myślami byłem „co ja tu w ogóle robię” gdy podjechałem to nie wiedziałem prawie gdzie ja jestem. Jeśli już były tak solidne podjazdy to i zjazdy muszą być niczego sobie, tak też było, mówi chodźmy fakt ze wyciągnąłem rekordową prędkość 67 km/h
Jeszcze nie potrafię od początku maratonu ostro przyspieszyć, tak też było i tym razem, przejeżdżając przez punkt rejestrujący byłem dopiero 37 w open a dojechałem na metę jako 24, muszę się najpierw trochę rozgrzać, sama rozgrzewka przed startem nie wystarcza mi, ale później idzie coraz lepiej z biegiem czasu.
Trasa była bardzo szybka, nie brakowało wymagających dość stromych podjazdów jak i niebezpiecznych zjazdów, o wywrotkę było nie trudno, bardzo dużo kurzu. Momentami czułem się jak bym brał udział w zawodach w stylu Paryż Dakar, jadąc za peletonem drogi nie widziałem, jedynie obserwowałem koło zawodnika jadącego przdemną, nie wiedziałem gdzie jest zakręt czy też dziura jakaś, a prędkości były nie małe.
Tuż po starcie po upływie kilku minut jechaliśmy mniej więcej w sześciu osobowym peletonie, bardzo silną ekipą. Zmienialiśmy się co jakiś czas.
Pod koniec ostatnich 2 km zaczęliśmy finiszować, uciekać z peletonu w dwójkę. Usiadłem na kole i próbowałem trzymać się do samego końca, dogoniliśmy jeszcze dwóch zawodników przy okazji.
Do mety jechaliśmy już tylko w trójkę, lecz ja i kolega z przodu popełniliśmy błąd, gdy ostro przyspieszyliśmy miałem już ich prawie na widelcu, ni zowąd przy prędkości ok. 50 km/h jadąc po ślizgiej trawiastej nawierzchni pojawił się dość niebezpieczny skręt w prawo miedzy barierkami metalowymi które oddzielały kibiców od jadących zawodników, o mały włos bym w nie grzmotnął, już się widziałem leżącego, ale jakoś wyprowadziłem rower tak ze uniknąłem kolizji jakimś cudem zahaczając o koło zawodnika jadącego przdemną, hamowanie było na tyle ostre i precyzyjne że stanąłem w miejscu wypinając się z pedałów. Byliśmy tylko w dwójkę, miałem zbyt twarde przełożenie by dojechać przed zawodnikiem przdemną, lecz spróbowałem jeszcze zaatakować, szybko się wpinając i naciskając na pedały ile sił w nogach, leszcz przegrałem z dwoma zawodnikami o 1 sek.
Po zaledwie kilku sekundach dostałem sms-a o wynikach.
Zająłem w klasyfikacji Open 24 miejsce i w kategorii 14, byłem bardzo zadowolony, wiedziałem że na pewno obroniłem pozycje w klasyfikacji Generalnej, a nawet może awansowałem w górę.
Jak się w końcu okazało, niemożliwe stało się możliwe, w klasyfikacji Generalnej po III Etapach zajmuję bardzo wysoką 9 pozycję, lecz obrona pierwszej dziesiątki będzie nadzwyczaj bardzo trudna, ale bez walki nie odpuszczę, będę się starał, tym bardziej ze mam niewielką stratę nad zawodnikami z 8 i 7 pozycji, lepiej być nie mogło.
Do zobaczenia na IV Edycji która tym razem odbywać się będzie w Gdańsku, będzie to trasa bardzo wymagająca pod względem wzniesień, interwałów itp. czasu jest dość sporo wiec trzeba zabrać się za siebie i ostro trenować, do zobaczenia 18.06.2011
Wyniki Tak wygląda Dworzec w Nałęczowie