Info

Suma podjazdów to 20914 metrów.
Więcej o mnie.

Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2021, Marzec2 - 3
- 2020, Październik3 - 3
- 2020, Wrzesień4 - 0
- 2020, Sierpień3 - 4
- 2020, Lipiec2 - 2
- 2016, Grudzień11 - 0
- 2016, Listopad4 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień4 - 0
- 2016, Sierpień3 - 0
- 2016, Lipiec2 - 0
- 2016, Czerwiec4 - 0
- 2016, Maj7 - 3
- 2016, Kwiecień5 - 4
- 2016, Marzec3 - 0
- 2015, Grudzień1 - 1
- 2015, Listopad7 - 0
- 2015, Październik4 - 1
- 2015, Wrzesień4 - 7
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2015, Czerwiec5 - 0
- 2015, Maj6 - 1
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec3 - 0
- 2015, Luty3 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień3 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj2 - 0
- 2014, Kwiecień2 - 0
- 2013, Wrzesień2 - 0
- 2013, Sierpień5 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień1 - 0
- 2012, Sierpień7 - 6
- 2012, Lipiec3 - 0
- 2012, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj5 - 6
- 2012, Kwiecień29 - 21
- 2012, Marzec10 - 7
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień4 - 2
- 2011, Lipiec2 - 3
- 2011, Czerwiec3 - 5
- 2011, Maj3 - 3
- 2011, Kwiecień2 - 2
- 2010, Październik2 - 4
- 2010, Wrzesień3 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 4
- 2010, Maj3 - 8
- 2010, Kwiecień1 - 4
- 2009, Październik1 - 4
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Sierpień1 - 1
- 2009, Czerwiec3 - 0
- 2009, Maj1 - 3
- 2009, Kwiecień1 - 0
- 2008, Czerwiec1 - 3
- DST 39.00km
- Teren 39.00km
- Czas 01:49
- VAVG 21.47km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Neksus e-MTB Maraton Kadyny 2009
Sobota, 22 sierpnia 2009 · dodano: 28.01.2010 | Komentarze 1
Dzisiaj postanowiłem sprawdzić swoje umiejętności w Maratonie „Neksus MTB” który rozgrywał się w Kadynach. Pociąg z Gdyni Głównej ruszał o godzinie 6:38. Pobudka o 5:00 szybkie śniadanko, przygotowanie, sprawdzenie pogody na ICM gdzie zapowiadali po południu dość solidne opady deszczu. Rano już niestety zaczynało padać. Postanowiłem pierwszy raz na zawody jechać bez plecaka, zabezpieczyłem dokumenty oraz telefon dwoma warstwami worków jednorazowych oby nie przemokło. Wsiadałem jako pierwszy do pociągu, pozostali dosiadali, po jakiś czasie zebrała się nas dość niezła grupka składająca się z sześciu osób, a byli to: Marzena z Mirką, Robert, Marcin zwany Wickermanem oraz Tomek. Umówiliśmy się z Dareckim (ESR ELBLĄG) że zostanie naszym przewodnikiem w drodze do Kadyn. Dojechaliśmy do Elbląga o godzinie 8:32 Darek czekał już na nas, niestety sam. Po chwili ruszyliśmy spokojnym Lightowym tempem oby się nie zmęczyć, jechaliśmy z prędkością 20 km/h. Zanim się nie obejrzeliśmy byliśmy już w Kadynach, bardzo piękne okolice.
W biurze zawodów zastaliśmy małą kolejkę, wypełniliśmy zgłoszenia oraz uiszczając opłatę w wysokości 50 zł, dostaliśmy numerki startowe oraz na pamiątkę termometr. Zapisy były do godziny 10:00 start Maratonu o godź. 10:30, do wyboru były dwa dystanse które można było wybrać, MEGA 39 KM przewyższenia 650 m oraz GIGA 74 KM przewyższenia 1300 m. Ja postanowiłem jechać na MEGA i trzymałem się tego do końca Maratonu. Na rozgrzewkę był plac gdzie można było pojeździć sobie w kółko, troszkę w górę i w dół, fajna sprawa, niestety miejscami mokro i ślisko, gdzie byłem świadkiem upadku jednego z maratończyków przed moimi kołami, wypadły mu również dwa bidony na raz. Po jakimś czasie Marcin również wywinął orła tylko że w innym miejscu. Na szczęście obyło się bez kontuzji. Byliśmy ponad pół godź. za wcześnie rozgrzewka przed startem dobrze zrobiła, byle by nie stać w miejscu, robiło się zimno stojąc bez ruchu. Zbliżała się godź. 10:30 zawodnicy zaczynali ustawiać się do Startu. Ale niestety niewiadomo było w którą stronę pojedziemy czy w prawo czy w lewo, cześć bikerów ustawiona rowerami na prawo a część na lewo na czołówkę, zabawnie to wyglądało lecz spiker szybko powiadomił nas jak mamy się ustawić.
Nagle START !!!! więc wpiąć się w SPD, BLAT i RURA !!!! Klubowicze jak zwykle na przedzie, peleton ostro wyrwał do przodu, na początek czekała nas droga asfaltowa ok. 6 km, na liczniku miałem coś pomiędzy 35 a 40 km/h później stopniowo zwalniałem bo nie dawałem rady takim tempem, za ostro. Niestety od samego początku pojawiły się problemy z przerzutkami, próbowałem ustawić w trakcie jazdy, ale trochę czasu to zajęło. Pierwsza górka trochę zaczęła rozciągać peleton. Przeglądając wykres wzniesień spodziewałem się ostrych podjazdów oraz takich których nie da się pokonać jadąc rowerem. Na szczęście myliłem się i to znacznie. Trasa była urozmaicona, można było spodziewać się dosłownie wszystkiego, takim największym utrudnieniem była dość spora ilość piasków, na niektórych odcinkach trzeba było użyć naprawdę dość sporej ilości siły żeby jechać, czasem nawet na prostych odcinkach, nie brakowało również ostrych podjazdów, oraz wąskich technicznych leśnych ścieżek wypełnionymi dziurami, gałęziami , korzeniami, a po bokach pokrzywy, wysoka trawa, jadąc zbyt blisko dostawało się po twarzy. Po prostu coś pięknego, prawdziwy górski Maraton, urok niesamowity, przeżycie nie do opisania. Na dystansie Mega na trasie był jeden bufet. Największy i najbardziej męczący podjazd o dość sporym nachyleniu był z płyt betonowych. Zostałem zmuszony ustawić przerzutkę na tzw. młynek ale mimo to ledwo dawałem radę jechać, udało się. Był ostry podjazd to i musi być zjazd, niektóre były tak techniczne że trzeba było mieć oczy szeroko otwarte. Dość wąskie trawiaste, śliskie z korzeniami i dziurami. Ciężko było napić się z bidonu, nawet gdy jechało się po płaskim terenie. Jadąc na sztywnym widelcu miałem trochę stracha że mogę zobaczyć gdzieś orła cień, było by niezbyt miło tak się wykasztanić, szczególnie że prędkości nie należały do małych jadąc 35-40 km/h na zjazdach rower skakał na różne strony. W pewnym momencie jadąc ostro w dół była strzałka mówiąca o wjeździe w lewo w las, widziałem z ok. 15 osób które się cofało. Jadąc ponad 40 km/h przeoczyli, padł tylko tekst, „Wojtek byłeś na grzybach?” , próbowałem jechać za zawodnikiem w zielonej koszulce z MTBnews, trzymając się na koła przez ok. 20 km, później już lekkie kurcze uniemożliwiły mi, nie chciałem przesadzać. Niektóre z górek były dość wymagające ale nie były straszne, wszystko było do podjechania. Zrobiłem jeden fatalny błąd który kosztował mnie upadkiem. Jadąc ok. 40 km/h widziałem sporą ilość czarnego zwęglonego piasku, chcąc odbić w prawo na trawiaste podłoże gdzie było jego brak wpadłem w dość sporą ukrytą pod piaskiem nierówność, obróciło mi rower o 60 stopni przewracając się na ten czarny piach, przeleciałem po piasku jak po lodzie. Chciałem wsiąść na rumaka i odjechać ale nie mogłem, patrzę na siodełko, a to Ci pech, obróciło się o 30 stopni w bok. No i co teraz. Wyjąłem narzędzia wszystkie jakie tylko miałem, no i jedyny imbus potrzebny do skuwacza jaki tylko miałem, dopasowałem, lecz nie pasował. Po chwili położyłem rower na bok, kopnąłem z buta w siodełko obróciło się w drugą stronę o 60 stopni, było dokładnie w takiej samej pozycji tylko w odwrotnym kierunku, no to jeszcze raz tym razem trochę lżej, udało się, strasznie zaczął mnie lewy łokieć boleć, spojrzałem, trochę się zraniłem przy tym upadku, na mecie przemyje wodą utlenioną i będzie dobrze. Wsiadłem i w drogę, rower piszczy, skrzeczy ale jedzie. Po chwili mijam bufet, lecz nie zatrzymuje się mam pół bidonu, stwierdziłem że dojadę do mety na tym co mi zostało. Następnie trochę ostrych wąskich podjazdów, jadę za jakimś bikerem trzymam się ostro jego koła, po pewnym czasie decyduje się na wyprzedzanie, udaje się, dysze jak lokomotywa ale on także. Po chwili słyszę że ktoś za mną jedzie, pomyślałem że pewnie dogonił mnie. Wyprzedza mnie, to był Mario666 jechał z kontuzjowaną nogą, szacun wielki, podziwiam. Wymieniliśmy kilka słów między sobą dotyczący trasy, po chwili ostry zjazd, piasek który nas dzisiaj nie rozpieszczał, oraz przejazd przez rzeczkę i ostry podjazd, nie zdążyłem zredukować biegu, musiałem zejść z roweru podprowadzając rower, następnie czekał ponownie zjazd. Próbowałem gonić mario666, ale nie dawałem rady, zbyt silny, widziałem jak jeszcze kilku bikerów wyprzedził odpuściłem. Na początku Maratonu trzymałem się bikera z czerwoną koszulką z napisem MRÓZ ale zgubił mnie, po kilku minutach widzę go ponownie, próbuje znowu się trzymać, ale po chwili ponownie nie daje za wygraną i ucieka mi jak na zawołanie. Końcówka Maratonu ciągnęła się asfaltowymi drogami przez ok. 6 KM tam dogonił mnie Wojtek który pojechał na pętle GIGA. Powiedział tylko do mnie przecinaj, starałem się jak mogę jadąc stałą prędkością 30-32 km/h pod wiatr, czasem zwalniając do 25 km/h. Po chwili ponownie widzę Bikera z czerwoną koszulką MRÓZ wyprzedzam go, odchodzę na parę metrów, ale zwalniam do 25 km/h on zaczyna mnie doganiać był coraz bliżej, w końcu niemal na kole siedział mi, przyspieszyłem do 35 km/h rozglądając się do tyłu był w bezpiecznej odległości, mogłem odetchnąć zwolniłem do 30 km/h starając utrzymywać prędkość. Do końca utrzymałem pozycje, uciekając ponownie o parę metrów, Wojtek wystrzelił do przodu jak rakieta, nie miałem nawet szans go dogonić.
Dojeżdżając do mety dostałem pamiątkowy medal za uczestnictwo, poczekałem aż dojedzie Marzena z Marcinem, ok. 15 min za mną może byli.
Średnia prędkość jazdy wyszła mi 21 km/h zadowolony jestem z wyniku ale mogło być lepiej, 17 miejsce w kategorii wiekowej oraz w Klasyfikacji Open 29 n dystansie MEGA.
Moje straty: rozwalona ręka, siniak na kolanie, krzywe koło
PLUSY:
MARATON MTB NEKSUS polecam każdemu kto kocha jazdę po terenie,
Trasa bardzo urozmaicona, można znaleźć wszystkiego po trochu, od ciężkich piasków po ostre podjazdy, nie mówiąc o ciężkich technicznych wymagających czasem niesamowitej koncentracji zjazdach, jak na razie ten Maraton oceniam najwyżej pod względem urozmaiconej trasy, Trasa przepiękna. Trasa była oznakowana bardzo dobrze, Perfekcyjnie, ale mimo to kilka osób potrafiło się zgubić, niestety to przez nieuwagę.
Na koniec Maratonu Ciepły posiłek, Karkówka z Grila oraz drożdżówka.
MINUSY:
Największym minusem było brak służby medycznej oraz Karetki Pogotowia,
Rozwaliłem sobie ręke i chciałem przemyć wodą utlenioną, niestety nie mieli,
Po chwili przyjechała straż pożarna, dostałem tylko bandaż z jodyną.
- DST 17.50km
- Teren 17.50km
- Czas 00:58
- VAVG 18.10km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB "Bike Tour" II Edycja, Abrahama
Sobota, 20 czerwca 2009 · dodano: 24.01.2010 | Komentarze 0
20 czerwca odbyła się druga edycja zawodów MTB Bike Tour w Gdańsku. Na starcie stanęło jeszcze więcej zawodników i zawodniczek niż podczas pierwszej tegorocznej edycji. Zapowiadała się ostra rywalizacja, a trasa łatwa nie była.
Trasa drugiej edycji MTB Bike Tour Gdańsk została wytyczona w Trójmiejskim TPK we Wrzeszczu, począwszy od ul. Abrahama, gdzie znajdowało się również biuro zapisów. Tu również przed startem spotkałem wielu przyjaciół m.in. z Gdańskiej Ekipy Rowerowej, którzy podobnie jak ja zamierzali wziąć udział w zawodach. W imprezie wzięło udział 38 klubów i grup zawodniczych oraz cała masa amatorów takich jak ja, Bono, Darek, Olo, Sławek oraz Mietek, co świadczy również o poziomie w zawodach. Impreza rozpoczęła się o godz. 11:00 startem najmłodszej kategorii. Osobiście należę do Elity dlatego do startu miałem jeszcze trochę czasu, dlatego udałem się na małą rozgrzewkę. Pogoda była nie najlepsza, dlatego najlepiej było nie stać w miejscu zbyt długo.
Przed godziną 14, nastąpił START naszej kategorii. Ruszyliśmy... przyjmując na twarz warstwę kurzu. Chciałem przyspieszyć, ale nie mogłem się wpiąć w pedał. W tym czasie, wyprzedziła mnie duża gromadka bikerów, wraz z Bonem na czele. Na rozgrzewkę czekał nas spory ostry podjazd. Początkowo jechałem na środkowym blacie cisnąc do połowy podjazdu, później zrzuciłem na najmniejszy bo nie dawałem rady. Bono poszedł do przodu jak petarda, ja trzymałem się jego koła z tyłu. Po pierwszym podjeździe znanym ze Skandi stwierdziłem, że łatwo nie będzie, ledwo żywy podjechałem sapiąc jak parowóz, a to dopiero był początek. Mieliśmy do pokonania siedem kółek, bo tyle miała Elita. Na początku wiedziałem, że to jest nie realne. Max pięć na tyle było nas amatorów stać. Po dość wyczerpującym wysiłku, na którym straciliśmy sporo sił czekał nas spory zjazd, trzeba było uważać, był rów na środku, w który można było wpaść z niezłą prędkością. Ja jechałem 45 km/h zerkając szybko na licznik, ale po zjeździe trzeba było hamować i ostry zakręt w prawo oraz następna wyczerpująca górka, na której pod koniec się dwa razy poślizgnąłem i nie dałem rady podjechać. Widziałem, że Bono tak samo jak ja poślizgnął się, a ja popełniałem jego błędy. Następnie trochę prostej z korzeniami i różnego rodzaju nierównościami, ostry skręt w prawo i ostro w dół, czekała na nas bardzo wąska ścieżka wypełniona dziurami, rozkopami, korzeniami, można było bardzo łatwo zobaczyć orła cień. O włos byłem od czołowego zderzenia z drzewem, ale udało mi się wyminąć, brakowało dosłownie milimetry, nawet lekko kierownicą otarłem. Rywalizacja z Bonem była zacięta, Bono był górą na podjazdach, ja nadrabiałem na zjazdach oraz na prostej, tak się wymienialiśmy, co jakiś czas, aż w końcu pod sam koniec wyścigu zrobiłem coś, co było kwestią czasu... Nie miałem żadnej amortyzacji i czułem każdą dziurę, pecha miałem, że to się stało pod koniec, totalna klęska. Ścinając zakręt, nie zauważyłem wystającej niczym skocznia koleiny, w ostatniej chwili zauważyłem ze coś jest nie tak, było już jednak za późno. Zbyt duża prędkość uniemożliwiła mi manewru ominięcia i zaliczyłem ostrą glebę. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że nie wiedziałem jak zareagować, najgorsze, że nie mogłem oddechu złapać. Chciałem wsiąść szybko na rower i jechać, ale zatrzymał mnie brak tchu, myślałem, że to już koniec. Bono w tym momencie mnie zgubił cisnąć ostro do przodu. Wyprzedziła mnie również grupka sześciu, lub więcej, rowerzystów. Na zakręcie stała dziewczyna dbająca o bezpieczeństwo zawodników, trochę porozmawiałem z nią: pytała czy nic mi nie jest, może wezwać karetkę itp. Ja mówiłem, że wszystko jest w porządku i że zaraz przejdzie. Byłem skulony trzymając się w okolicach żebra. Myślałem, że krew leci mi z głowy, ale po ściągnięciu kasku, okazało się że to tylko pęknięta warga. Jak już pozbierałem się do kupy wsiadłem na rower by jechać dalej, a tu w momencie naciśnięcia na pedały spadł mi łańcuch... jak mieć pecha to go mieć pod koniec! Szybko zmieniłem przełożenie nałożyłem na zębatkę, przeciągnąłem i było git. Podziękowałem dziewczynie za troskę i pojechałem, na koniec powiedziała jeszcze mi ze trudną mamy trasę i bardzo dużo wypadków było, dwie osoby musiała karetka zabierać z trasy, coś poważniejszego. Dojechałem do końca, straciłem rachubę, które to już kółko chciałem jechać dalej, ale to niestety był koniec. Na mecie spotkałem Mietka, Sławka, Bona zrobiliśmy kilka wspólnych fotek, podzieliliśmy się wrażeniami, co do trasy oraz poziomu, po czym każdy pognał w swoją stronę. Jadąc na korbie 48z pokonywanie ostrych podjazdów stało się kłopotliwe, będę musiał pomyśleć nad zmianą tarczy pierwszej i drugiej na 22 i 32z.
Podsumowanie
Startując na piątych zawodach z rzędu tydzień po tygodniu odczuwałem już zmęczenie, wiedziałem że będzie mi bardzo ciężko, stopień trudności trasy oceniam za trudy w skali 1-10 dałbym 7,5. Osiągnąłem średnia prędkość jazdy na trasie 18 km/h porównując do Sławka, który miał ponad 20 to jest marny wynik, może się poprawie w III edycji, która odbędzie się 10 października w Gdańsku ul. Czyżewskiego. Tydzień temu brałem udział w Family Cup było o wiele gorzej, jeśli chodzi o poziom, tam osiągnąłem średnią ok. 14 km/h. Startując w zawodach miałem na celu zrobić pięć okrążeń i dojechać cały do mety, co zostało zrealizowane, biorąc udział w zawodach chodzi mi głównie o zabawę, niż jakąkolwiek rywalizację. Liczy się dobra zabawa, a czasem lepiej zwolnić zostać wyprzedzonym niż ma się coś stać. Ale niestety upadków się nie przewidzi, są nieprzewidywalne.
Wyniki dostępne są pod linkiem:
BIKE TOUR II Edycja
- DST 12.00km
- Teren 12.00km
- Czas 00:51
- VAVG 14.12km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
"FAMILY CUP” 2009 – XIV AMATORSKIE MISTRZOSTWA POLSKI W KOLARSTWIE GÓRSKIM
Niedziela, 14 czerwca 2009 · dodano: 25.01.2010 | Komentarze 0
14 Czerwca odbyły się zawody pt. „FAMILY CUP” 2009 – XIV AMATORSKIE MISTRZOSTWA POLSKI W KOLARSTWIE GÓRSKIM, rozgrywanych w różnych rejonach województw, tym razem padło na woj. Pomorskie. Start został zaplanowany w Sopocie na „Łysej Górze”. Dzień wcześniej zacząłem poważnie zastanawiać się nad zmianą opon, ze względu na intensywne opady deszczu za oknem jakie miało to miejsce dzień przed zawodami, nie chciałem aby sytuacja ze Skandi powtórzyła się gdzie mieliśmy przyjemność jechać praktycznie cały czas w błocie. Zdecydowałem się na założenie opon firmy Continental 2,4 druty. Miałem do wyboru albo postawić na szybkość, zwinność albo przyczepność co za tym idzie waga dość wygórowana waga (850 gr/szt). Co się później okazało wybór nie był dobrym pomysłem. Na zawodach miałem do pokonania dystans 16 km czyli 4 kółka po 4 km. Na pierwszy rzut oka mogło by się wydawać, że dystans jest śmiesznie mały, ale to tylko pozory, w końcu to zawody „XC” trasa może być bardzo ciężka, techniczna. Było tak też i tym razem. Gdy dojechałem na ustalone miejsce startu zawodów ukazała się moim oczom mega kolejka na zapisy. Wpisowe załatwiłem w tygodniu w Biurze Zawodów żeby mieć z głowy, przynajmniej wpisowe, które wynosiły 15 zł został mi jedynie Lekarz który był na miejscu zawodów i badał zawodników czy są zdrowi, bez jego zezwolenia zawodnik nie mógł by wystartować oraz wpłata kaucji w wysokości 50 zł lub zostawienie dokumentu tożsamości w zamian za otrzymanego chipa który komputerowo mierzył czas zawodnika. Na miejscu spotkałem Zibiego który czekał już ustawiony w kolejce przede mną oraz Sławka i Wieśka którzy przyjechali kibicować nam, miło z ich strony. Family Cup start podzielony był tak samo jak w Bike Tour według ustalonej kategorii, tylko że trochę inaczej wiekowo, miałem okazje pierwszy raz startować w zawodach jako „Senior”. Lata lecą, czułem się nieco dziwnie. Jak to bywa w zawodach „XC” jako pierwsi startowali najmłodsi, czekając na ostatniego zawodnika który dojedzie do mety puszczali następną kategorie itd. Przy Starcie była sprawdzana dość dokładnie lista obecności uczestników. Moja kategoria startowała coś koło godziny 14:00 była to kategoria „Senior” przedział wiekowy 24-34 lat razem z kategorią tzw. „Orlicy” 19-23 lata. W Pierwszej kolejności Startowali Seniorzy tacy jak ja po upływie 30 sek. Dopiero Orlicy.
Nastąpił START: (strzał z pistoletu) huk „wielkie BUM” ruszyli, na początek była do pokonania na pozór niegroźnie wyglądająca górka, ale przeważnie pozory mylą, tak też było i tym razem, czym dalej tym bardziej stromo. Przerzutkę miałem na tzw. blacie, musiałem nieco opuścić strunę przynajmniej na środkowy. Daje ile sił mam w nogach, ale zaczynam przy tym sapać, jak lokomotywa, odczuwam prawdopodobnie ogromną wagę opon, nie dałem rady jestem zmuszony wrzucić na młynek. Podjechałem z wielkim wysiłkiem, a to dopiero początek, będę musiał podjechać jeszcze co najmniej z trzy razy. Spora ilość zawodników zdążyła mnie wyprzedzić. Następnie trochę prostej skręt no i był kawałek ze sporą ilością błota. Następnie ostry zjazd z górki kilka zawijasów, przy których można było rozwinąć dość niezłą prędkość, trzeba było uważać tylko żeby nie wypaść z trasy, mogło by się źle skończyć. Kilka metrów dalej podjazd, który był dość wymagający, trzeba było ostro się natrudzić żeby go pokonać, tym razem dużo gorszy niż ten co na początku, duża ilość błota niektórym to uniemożliwiała, był jeden tylko sposób na pokonanie przeszkody, trzeba było łukiem wjechać na lewą stronę skarpy, kawałek prosto wzdłuż oddzielającej taśmy, gdy skarpa się skończyła ostry zjazd w dół wtapiając się nieco w błoto ostro przy tym piłując. Pokonałem bez większych problemów, następnie bardzo długi zjazd z wąskimi leśnymi duktami. Po lewej stronie ukazywał się dość długi spad, przy zakręcie trzeba było uważać oby nie utracić przyczepności, można było by w tym momencie ostro fiknąć. Jadąc 30 km trzymając rękę na hamulcu, nie miałem zamiaru znaleźć się na wylocie, było by nieprzyjemnie, kontuzja murowana. Następnie długi podjazd, opona miejscami wirowała w miejscu, niczym z torów żużlowych, ale szło do góry. Pokonałem największą błotnistą trasę na tej oto trasie, kilka metrów dalej skręt w prawo następnie ostry techniczny zjazd z korzeniami. Było dość ślisko. Rumaka zaczęło zarzucać, ostry skręt w lewo no i drzewo, na którym można było się dość łatwo znaleźć. Stał przy nim jeden z organizatorów krzycząc ostrożnie. Został jedynie zjazd z łysej z prędkością 40-45 km/h również na wybojach miejscami. Na jednym z zakrętów stał harcerz który miał za zadanie kierować ruchem, po jakimś czasie przyszło kilku jego kompanów zasłaniając oznakowanie, rozpędzony chciałem jechać prosto. Krzykną że nie tędy, było już za późno, próbowałem zredukować bieg ale górka nie pozwoliła po czym spadł łańcuch i się zaklinował. Straciłem jakieś 2 min zanim naprawiłem usterkę. Po dojechaniu na metę każdy z uczestników wyciągał los, każdy los coś wygrywał, ja wylosowałem Kask, to była najlepsza nagroda tego dnia, każdy z uczestników dostał również paczkę żelków.
Podsumowując:
Trasa wyścigu bardzo wymagająca, ciężka techniczna, dość spore podjazdy do pokonania dały ostro w kość. Debiut w Family Cup uważam za udany, ostatecznie zająłem 21 miejsce, zostałem raz zdublowany. Cieszę się że popularność Kolarstwa Górskiego MTB rośnie, tym bardziej że każdy uczestnik dostaje jakąś pamiątkę. Zawsze jakaś zachęta. Zawody są toczone w radosnej, przyjaznej atmosferze a to jest najważniejsze podczas zawodów, żeby spędzać miło czas.
Wyniki dostępne są pod linkiem:
Family Cup 2009
- DST 75.00km
- Teren 75.00km
- Czas 04:14
- VAVG 17.72km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
SKANDIA Maraton LANG TEAM 2009
Niedziela, 7 czerwca 2009 · dodano: 26.01.2010 | Komentarze 0
Dziś miały odbyć się zawody pt. „SKANDIA Maraton LANG TEAM 2009”
Pogoda była bardzo kiepska, padało cały tydzień. Domyślaliśmy się co nas czeka na trasie. Umówiliśmy się wcześniej z zawodnikami z Gdańskiej Ekipy Rowerowej oby trochę przedyskutować przebieg trasy. Na miejscu spotkałem Zibiego, Olo, Mietek, Intel. Do startu coraz bliżej. Nie miałem pojęcia jak wygląda przebieg trasy ponieważ nie robiłem objazdu, za to ekipa z GER miała okazje objechać trasę. Podzieliła się wrażeniami, na co trzeba zwrócić szczególną uwagę, gdzie będzie można przyspieszyć itp. większość osób narzekała na sporą ilość występującego błota na trasie. Ja jeszcze nigdy nie startowałem w tak masowej imprezie jaką jest Skandia, dla mnie była to nowość, czułem się jak obcy, ponieważ debiutowałem w tej oto imprezie. Według organizatorów padła rekordowa ilość uczestników, wystartowało ponad 1100 zawodniczek i zawodników. Nagle słychać z mikrofonów jak organizatorzy wywołują poszczególne przedziały numerów do poszczególnych sektorów.
Zaczęliśmy ustawiać się do startu zbyt późno, była przed nami masa zawodników, mieliśmy kiepską pozycje wyjściową. W sektorze byłem razem z Zibkem oraz ze Sławkiem, którzy tak jak ja mieli zamiar jechać na dystans Mega który miał 2X po 25 km. Wszyscy skupieni, słychać było huk i hałas wpinanych butów w SPD, komuś w tym momencie zerwał się łańcuch, a to ci dopiero pech. Wpiąłem się w SPD próbuje jechać, ok. 5 km/h po czym muszę stanąć, zanim tłum ruszy trochę czasu musi upłynąć, po chwili wpinam się ponownie, startuje, na początek mała góreczka, ale to asfalt, można pocisnąć, jadę z prędkością 30-35 km/h wyprzedzając przy tym dość spora ilość zawodników. Już na asfalcie było widać co nas czeka w lesie, na poboczach widać błoto oraz dość spore kałuże. Jeszcze kilka zawijasów i wjazd do lasu, pierwsza górka która rozciągnęła trochę peleton, mnóstwo błota, rumak skacze jak dziki, raz na prawo raz na lewo, ciężko utrzymać równowagę. Na trzy większe górki jedną udaje mi się pokonać, jest to górka przy Abrahama. Spora część szlaku została poprowadzona Żółtym szlakiem, była jedna górka, praktycznie nie możliwa do podjechania, w suchych warunkach jest to wyczyn lecz spora ilość błota dzisiaj to nie umożliwiała. Po chwili trochę prostej, przejazd przez rzeczkę ostro w dół oraz do góry, po prawej stronie były umieszczone aparaty fotograficzne które robiły co kilka sek zdjęcia. Po chwili był dość spory błotnisty zjazd, rower zaczął mi uciekać, ślizgać się, zacząłem naciskać lekko manetki hamulcy, ale to nie wystarczało, rumak szedł jak po lodzie, typu rów, drzewo, miałem do wyboru, tym bardziej że robiło się coraz bardziej stromo, wybrałem rów przelatując przez kierownice, zaryłem twarzą w dość niezłą ilość błota, po czym wstałem, przetarłem okulary które zostały upaćkane, cofnąłem się po rumaka i ruszyłem dalej . Na początku zacząłem rywalizować z dwoma dziewczynami jedna w pomarańczowej koszulce KTM a druga w niebieskiej, wymienialiśmy się nawzajem, raz ja prowadziłem, raz one, ale toczyliśmy rywalizacje tylko przez pierwsza pętle, później bardziej przycisnąłem i już ich nie zobaczyłem. Doganiałem czasem również Roberta który ostro piłował, widać było zmęczenie tak jak i u mnie, raz ja uciekałem po chwili doganiał mnie i sytuacja powtarzała się tylko że na odwrót. Gdy zbliżaliśmy się do drugiej pętli zapytał się czy jadę na GIGA, chwile pomyślałem, a dobra myślę sobie, w końcu jak jechać to jechać. Pojechałem na dystans GRAND FODO która miała dystans 75 km. Po połowie dużej pętli dostałem zadyszki, napoje zimne już nic nie pomagały, był jeden bufet na 25 km pętli gdzieś po środku mniej więcej, tuż po podjeździe. Jechaliśmy cały czas trzymając się razem 10 km do końca złapał mnie kryzys i musiałem nieco zwolnić, dołączył się do nas kilku osobowy peleton składający się z trzech kolarzy. Ja odpuściłem Robert pojechał do przodu, spotkaliśmy się dopiero na mecie, zostałem sklasyfikowany tuż za nim.
Podsumowanie:
Maraton uważam za bardzo dobrą Impreze Masową, trasa dość trudna zważywszy na dość sporą ilość błot, jechało się praktycznie cały czas w błocie. Zostałem sklasyfikowany na 88 miejscu, w klasyfikacji generalnej, jak na debiutanta uważam że jest to dość przeciętne miejsce. Po Zakończeniu maratonu była wyznaczona osoba do mycia Rumaków oraz ciepły posiłek w bufecie. Atmosfera którą uważam za najważniejszy plus takich imprez była nie do opisania, szczególnie przy mecie, gdy ludzie zaczynali krzyczeć na zawodników, coś w stylu dawaj dawaj! Brak słów, trzeba to po prostu przeżyć.
Do zobaczenia na Skandi w przyszłym sezonie.
Wyniki dostępne są pod linkiem:
SkandiaMaraton2009
- DST 215.00km
- Czas 08:28
- VAVG 25.39km/h
- VMAX 60.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
KaszebeRunda 2009
Sobota, 30 maja 2009 · dodano: 04.02.2010 | Komentarze 3
Dzisiaj jest dzień w którym miały odbyć się zawody szosowe pt. „KaszebeRunda 2009”.
Pogoda niestety nie dopisywała, był bardzo silny wiatr.
Ze zdobytego doświadczenia rowerowego oraz z poprzedniej edycji KaszebeRunde w której uczestniczyłem postanowiłem zmienić opony na gładkie slicki „SCHWALBE MARATHON” o szerokości 1,75.
Żeby się zarejestrować postanowiłem pojechać do Kościerzyny dzień wcześniej, zaraz po pracy. Na miejscu byłem ok. godz. 19:00 Dostałem nr „540” trochę mnie zadziwił kolor, zawodnicy na małym dystansie dostawali żółte numerki, a na dystans średni i giga pomarańczowy, zupełnie inaczej niż w tamtym roku gdzie wszyscy dostawali jednakowy kolor, teraz można było odróżnić kto na jaki dystans jedzie. Następnego dnia to była już sobota, wielki dzień, wielkie kolarskie święto, dzień wielkiego Maratonu a dla niektórych Wyścigu zależy, kto jakie miał podejście. Pobudka o 5:00 rano, szybkie śniadanko, przygotowania. Na starcie byłem trochę wcześniej, tata odwiózł mnie samochodem, zacząłem ustawiać siodełko ok. 5-10 min; stanąłem koło jakiegoś kolarza, który przyjechał na szosówce, rozglądam się w prawo, w lewo, nie widzę żadnego górala, myślę sobie czyżbym był jedyny na MTB, ale nie. W grupie jechało jeszcze dwóch kolarzy na rowerach MTB.
Po jakimś czasie podszedł do mnie, Zibek i Olo, oraz Wiesiek, wymieniliśmy sobie kilka słów na temat pogody, trasy ilu znajomych będzie jechało itp. Okazało się, że ja i Batik startowaliśmy na pętli GIGA jako jedyni, tylko że ja jako jedyny na rowerze MTB.
Ja startowałem jako pierwszy o godz. 8:00 Batik 20 min później; ale mimo to na metę dojechał z przewagą 1 h, gratulacje, ja jako jeden z nielicznych startowałem na rowerze MTB z oponami typu Slick, szerokość 1,75. Trochę było zamieszania, już na starcie, mianowicie jeden z kolarzy spiesząc się na start zaparkował samochód, naprzeciw bramy skąd miał wyjechać peleton, (widać to na jednym z fotografii), niestety taka blokada uniemożliwiała start peletonu, no, ale „jak się spieszy to diabeł się cieszy” jak to mówią, po ok. 5 min wszystko powróciło do normy, musiało trochę czasu minąć zanim kolarz się skapną, jakiego babola popełnił i przeparkował swoje F1. Druga wpadka była jak kolarz przyjechał na ostatni gwizdek, czujniki GPS były już uruchomione i chciał wjechać pod prąd przez bramkę; ekipa organizacyjna próbowała zatrzymać; ale niestety nie udało im się przemówić, że należy dookoła przejść, i mimo że jeszcze nie wystartował, jego czas zaczął być naliczany tuż przed startem, ale trzeba wybaczyć, w pośpiechu się nie myśli racjonalnie, szczególnie w takim wielkim dniu. Taka impreza jest jedyną chyba w Polsce gdzie mogą wystartować amatorzy na szosie, na wszystkich rowerach, nie musi być to kolarzówka.
Po drobnym opóźnieniu peleton ruszył wraz z pilotem oraz panami policjantami na motorach dbających o bezpieczeństwo ruchu, jeśli chodzi o ruch w porównaniu do poprzedniego roku, był bardzo mały, zaczęło się dopiero jak dojeżdżałem do mety w okolicach Stężycy; ale nie tak strasznie, dało się jechać. Na sam początek mały spacerek trzymając prędkość równą 30 km/h, w sam raz na małą rozgrzewkę, po ok. 15 min już 35 km/h w porywach do 40 km/h nie było źle, nie miałem pojęcia jak będą się spisywać moje oponki, bo nawet nie przetestowałem ich, jednego się bałem, że zacznę zbyt szarżować gdzieś w połowie i złapie mnie kryzys, tak miałem rok temu gdy na dystansie 215 km pojechałem na scottach „ozzon” o szerokości 2,2 dojechałem do mety z kompromitującym wynikiem 11 h. Ale teraz było zupełnie inaczej, przygotowałem się, na dystansie nie doznałem żadnego kryzysu, ani skurczy mięśni, było wszystko w największym porządku, mało tego widziałem jak kolarze odpadali z peletonów zwalniali, Na wszelki wypadek wziąłem trochę żelu, co by miało pomóc w takich sytuacjach, okazało się to zbędne, bo nawet nie skorzystałem z tego magicznego trunku, ale warto mieć pod ręką. Początek zaczął się pechowo dla kilku kolarzy, kraksa.
Po ok. 20 min jazdy wybiegły dwa psy marki „BUREK WIEJSKI” wbiły się w samo centrum 15- osobowego peletonu, burki zaczęły szczekać gonić, ja odpiąłem się z bloków wrazie co, ale przestraszyły się mojego FELTA wolały cienkie oponki; chyba smaczniejsze, jechaliśmy 35 km/h, kiedy groźni napastnicy o spiłowanych mocno zębach, ze świecącymi oczyskami jak wilk tasmański zrezygnowani chcieli się wycofać, ponieważ okazało się że przeciwnik bardziej liczniejszy jest niż by się tego spodziewali, pomyśleli, że z taką przewagą kolarzy nie mają szans w dwójkę, ale tak niefortunnie próbowali odwrotu, że przedostali się wprost pod koła wroga. Mogą jedynie się cieszyć że nie zostali przepiłowani w pół.
4-5 kolarzy miało wywrotkę w tej sytuacji, ja byłem też o włos od przewrotki, ponieważ jeden z kolarzy tuż przede mną się przewrócił, ja omijając go szerokim łukiem prawie nadziałem się o jego bidon, ufff, mało brakowało, pomyślałem sobie, że chyba to nie ostatnia przewrotka. Trzeba być ostrożnym oraz przewidującym. Szczęśliwie się wszystko zakończyło na drobnych potłuczeniach. Spojrzałem do tyłu czy pozbierali się, ale tak; nic się nie stało. Wsiedli na rumaka i ruszyli w pogoń za nami. Pan motocyklista jadąc z tyłu peletonu szybko zareagował, i blokował takie wioski gdzie była możliwość zaatakowania kolarzy przez terrorystów pseudonim „burek wiejski”
Druga przewrotka tego samego dnia wynikającego z rozmowy z kilkoma kolarzami na pierwszym postoju, który sobie zrobiliśmy, były to „Laski” ruszali tuż za nami, o 8:20 nazwali tą gupę jako pościgową, składającą się z silnych szybkich kolarzy min. Batika, na jednym skręcie był wysypany piasek, niestety nie zapamiętałem miejscowości; ale okolica Borska mniej więcej, Kilku kolarzy wpadło w poślizg i miało bliskie spotkanie z siłami przyciągania ziemskiego, mówiąc fachowo przytulił się niefortunnie oraz niezbyt przyjemnie do asfaltu, nie wiem ilu, jak ja jechałem to motocyklista jadący przed nami zatrzymał się i ostrzegł nas o pułapce, zwolniliśmy do 30 km/h później znowu przyspieszenie do 35-40 km/h, pogoda nas nie rozpieszczała wiatr dawał ostro w twarz, prawie cały czas jechaliśmy pod wiatr. Jak już wyjeżdżałem pomyślałem że nie będzie łatwo, byle by poprawić wynik z przed roku. Jadąc w peletonie co jakiś czas zmienialiśmy się, jadąc za kolumną kolarzy mogłem spokojnie 40 km/h trzymać nie czując silnego podmuchu; ale wyprzedzając z wielkim wysiłkiem osiągałem 35 km/h, od czasu do czasu nadawałem tępo, bo nie wypadało tak bezczynnie jechać za nimi. Trzeba było też czasem pomóc. Peleton rozproszył się dopiero przy „Laskach” gdzie zrobiliśmy pierwszy postój, uzupełniliśmy płyny, co nie, którzy pożywili się chlebem ze smalcem oraz ciastem, od czasu startu wypiłem litr wody, byłem prawie pusty, napełniłem się i w drogę. Pełny jak wielbłąd czekał na mnie z wielkim uśmiechem wielki podjazd, ja jeszcze z większym uśmiechem jechałem na wprost bez odrobiny strachu, mówiąc nie tym razem, teraz się przygotowałem, pamiętałem go z przed roku, miałem wielki problem żeby go pokonać, wtedy pokonałem go jadąc 15 km/h, teraz jechałem pokonując go bez żadnych problemów 30 km/h. Od tego momentu zacząłem gonić peleton, który szybciej wyjechał, uciekł mi, musiałem sam jechać, zmagać się z wiatrem, wyprzedziłem 5 kolarzy, widziałem jak jednego z nich zdmuchnął wiatr i wylądował ostro w rowie, trochę się przestraszyłem, niebezpiecznie to wyglądało, ale pozbierał się i pognał do przodu, na szczęście nic się nie stało i tym razem. Po krótkiej chwili wyprzedził mnie peleton kolarzy, jechali z prędkością 35 km/h jechałem za nimi. Jadąc za kolumną Kolarzy, nie czułem silnego wiatru, więc starałem się dorównać im tępa, mimo że byłem wśród nich jedyny, który jechał rowerem MTB udawało mi się jechać jak równy z równym, co się czasem sam dziwiłem. Jechaliśmy 35-40 km/h z górki dochodziło nawet do 50, nie odpuszczałem. Mówiłem sobie że jak odpuszczę to będzie jeszcze gorzej, mogę gdzieś polec, walka trwała; czasem tylko zerkałem na licznik z jaką prędkością jedziemy.
Jeszcze nigdy w życiu przez tak długi okres nie utrzymywałem takiej wysokiej prędkości, co w końcu przerzuciło się na rekordową średnią, w końcu 105 km, czyli pora obiadowa, serwowali spaghetti i zupę pomidorową, ja wziąłem sobie tylko spaghetti oraz uzupełniłem płyny, niestety grupa, z którą jechałem była zbyt szybka i silna, pojechali szybciej ode mnie, nawet się nie zorientowałem, kiedy. Teraz jechałem za panem na „treku”, zmienialiśmy się, co jakiś czas, no i tu zaczął się prawdziwy horror, prawdziwe schody w postaci wiatru, cisnęliśmy ile sił w nogach, ale też nie za mocno żeby nie odpaść, tępo mieliśmy w granicach 25-30 km/h po kilku km minęliśmy kilku kolarzy, w końcu dołącza do nas jedna osoba na kolarzówce. Dajemy ostro czadu jak równy z równym, zmieniamy się, co chwile, ale niestety po ok. 50 km kolarz nie daje rady i zostaje daleko z tyłu, zostaliśmy znowu tylko w dwójkę, tempo utrzymujemy takie jak było. W okolicach Stężycy dogania nas następny peleton kolarzy, chwile pognałem za nimi, ale po chwili odpuściłem, już nie miałem sił, byli zbyt silni. Meta wydawała się tuż tuż, niby tak blisko a naprawdę daleko. Jadę chwile sam, ale widzę, że jeden z kolarzy także odpuścił, nie dał rady jadąc z silnym peletonem. To oznacza jedno, nie jestem sam. Powiedział do mnie, lepiej się teraz nie rozdzielać, tak też robiliśmy, jechałem aż do mety tuż za nim. Powiedziałem mu, że teraz już będzie większość z górki. Spojrzał na mnie jak na czubka, oraz na jedną z górek, która musieliśmy pokonać i dodał, jak to jest z górki to ja jestem Amstrong. Jedziemy lajtowym tempem pod górkę 20 km/h na prostej 30 z górki 40 km/h a czasem i szybciej, na kilku podjazdach czekał na nas grajek w stroju kaszubskim grając na akordeonie, po drodze również mijaliśmy takiego gostka w stroju kaszubskim. Cieszyliśmy się widząc takie zainteresowanie nie tylko wśród kolarzy, ale także mieszkańców i okolic.
Mijamy metę, wszystko dobrze się skończyło, wielka ulga ufff, na mecie oklaski wręczenie medalu, na dyplom trzeba było trochę poczekać, wręczyli nam talony na posiłek, dostałem makaron z kalafiorem, marchewką i groszkiem, była dobra, po takim rajdzie przyda się coś zjeść, oraz kto chciał mógł sobie piwko wypić, także za darmo, wziąłem sobie pół szklanki, usiadłem koło stoliku, porozmawiałem z miłą bikerką, okazało się, że koleżanka jest zaangażowana tak jak nie jeden z nas, startowała na dystans 120 km przyjechała aż z Warszawy na zawody. Startuje również w Skandi oraz dość często w Mazovi; wymieniliśmy sobie kilka słów dotyczących trudności trasy, oraz pięknych terenów, krajobrazów, pogratulowaliśmy sobie wspaniałych wyników, koleżanka pokonała dystans
120 km coś ponad 5 h, całkiem niezły wynik. Poszedłem na masaż, spotkałem Obcego, Sabę którzy wykonywali masaże oraz Batika z Wojtkiem, również wymieniliśmy kilka uwag dotyczących rajdu, po ok. 1h rozstaliśmy się.
Poszedłem odebrać dyplom, i teraz to, co jest najgorsze, czyli rozstanie się z tak wspaniale zorganizowaną imprezą, jedynie co mogę powiedzieć to „do zobaczenia za rok”, moje wrażenia są pozytywne, mimo kilku upadków, ale to się zdarzyć może każdemu z nas, ruch był bardzo mały, oznakowanie bardzo dobre, impreza lepiej zorganizowana niż rok temu, co roku jest coraz lepiej, więcej ludzi startowało, z wielką chęcią zachęcam każdego do wzięcia udziału w tej oto imprezie, nie trzeba od razu jechać na największy dystans. Na pierwszy raz można spróbować swoich sił na dystansie 120 km, ale warto, polecam w skali 1-5 dałbym 4+ odejmę trochę, że w punktach „R” regeneracyjnych było zbyt mało bananów, a to ważna rzecz, gdzie rok temu było fuul, a tak to wszystko było oki; „do Zobaczenia za Rok” !!! oraz na innych imprezach sportowych.
- DST 21.00km
- Teren 21.00km
- Czas 01:30
- VAVG 14.00km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB "Bike Tour" I Edycja Matemblewo
Sobota, 4 kwietnia 2009 · dodano: 24.01.2010 | Komentarze 0
Zbliżały się coraz bliżej zawody z cyklu „XC” był to „Bike Tour” I Edycja rozgrywające się w Gdańsku Matemblewo, pogoda wręcz wymarzona, a jeszcze tydzień temu leżał śnieg. Osobiście nigdy nie myślałem że wezmę udział w jakich kolwiek zawodach MTB, znajomi mnie namówili, nie miałem pojęcia nawet o zasadach jakie panują podczas zawodów. Na starcie stanęła rekordowa w historii cyklu liczba uczestników - zgłosiło się aż 186 osób. Oprócz nie zrzeszonych, byli również przedstawiciele 24 klubów i grup zawodniczych. Najliczniejszą kategorią była tradycyjnie „Elita”, w której sklasyfikowano łącznie 47 zawodniczek i zawodników. Zapisy były 30 min przed rozpoczęciem się zawodów, kolejka była powiedział bym gigantyczna, tak że najmłodszych przyjmowali bez kolejki, ponieważ startowali jako pierwsi.Ja miałem zaplanowany start o godź. 13:50 z nr. startowym „12” w kategorii tzw. „ELITA” brzmi groźnie na samą myśl.
W mojej grupie startowało 48 osób z czego dojechało do końca 43 zawodników. Po zapisach miałem dość dużo wolnego czasu, spędzając na rozmowach z przyjaciółmi, dzieląc się uwagami na temat przebiegu trasy oraz taktyki. Kibicowałem również młodszym zawodnikom, podpatrywałem jak jeżdżą, i szerzyłem oczy ze zdumienia, jak oni jeżdżą te prędkości były zawrotne, zacząłem obawiać się co to będzie w ELICIE skoro najmłodsi tyle potrafią z siebie dać. Na miejscu spotkałem Zibka i Olo z „GER” Fransa GRT, oraz Weronikę która po ciężkiej walce zdobyła 2 miejsce Gratuluję. Po rozmowie z Weroniką stwierdziłem ze nieźle się wpakowałem w maliny startując w tak ciężkich zawodach, no ale już nie zrezygnuje, wg. Wiki wszystko było do podjechania, oprócz jednej góreczki. Ciekawe tylko jak to będzie u mnie. Już przed startem zacząłem mieć problemy ze sprzętem, nie wiedziałem co się dzieje, wydawało mi się że coś z przerzutką, próbowałem śrubokrętem podregulować, ale nic się nie udawało, miejscami łańcuch zaczynał bezwładnie opadać podczas jazdy. Kolega Kamil którego poznałem stwierdził że to Kaseta jest zajechana, miał racje, miałem kasetę XT przebieg 6 tyś. moim zdaniem bardzo szybko wykończyła się, no ale cóż, szkoda tylko że akurat w dniu zawodów. Dowiedziałem się że trasa została zaplanowana przez Eugeniusza i Michała Bogdziewiczów - znanych i utytułowanych zawodników m.in. Gdańskiego Klubu Sportowego Lechia Gdańsk. Trasa jaką mieli zawodnicy do pokonania była urozmaicona, przeróżna dla poszczególnych kategorii wiekowych. Najdłuższą i zarazem najtrudniejszą pętle do pokonania miała „ELITA”. Łączna długość do pokonania pętli to 4,2 KM dystans może nie zachwycał ale na zawodach „XC” to jest sporo, trasa bardzo techniczna, musieliśmy pokonać dystans siedmio-krotnie.
ELITA zaczęła ustawiać się na lini Startu. Organizatorzy mieli drobne problemy z mikrofonem, rozdanie nagród wywoływanie listy obecnych, start trochę się opóźnił kilka minut. Byłem ustawiony gdzieś mniej więcej po środku., nagle rozległ się głośny huk co oznaczało START !!! Po zawodnikach została jedynie wielka fauda kurzu i dymu, jakby przebiegło stado Bawołów. Klubowicze ostro ruszyli do przodu. Na początek mieliśmy do pokonania prosty piaszczysty odcinek z elementami płyt betonowych, nagle ostry skręt w lewo, ostra błotnista górka nieco zryta od traktora lub kłada nie jednego zawodnika zwolniło byli tacy co próbowali podjechać ale niestety tylko na próbach skończyło się. Następnie bardzo ostry i niebezpieczny zjazd, można było spokojnie rozpędzić się do 40 km/h ale była pułapka, na końcu zjazdu była tzw. hopka, trzeba było uważać, nie jeden się na nią naciął. Znowu kawałeczek płaskiego odcinka leśnej drogi, ale tylko kawałek, zaraz czekała następna górka do pokonania, dość stroma taka że nie daje rady podjechać, jestem zmuszony pchać rumaka. Był podjazd no to i czas na zjazd, tym razem naprawdę zabójczy, nazwali go „zjazdem śmierci” dlatego że miał dość sporo część nierówności, rowów, korzeni w którą można było wpaść, trzeba było być ostrożnym i mieć się na baczności. Ja niestety nie miałem na tyle szczęścia. To była druga pętla, po lewej stronie leżał fotograf robiąc nam zdjęcia, doskonałe miejsce to był Dropi. Chciałem szybko zjechać ale jechałem zbyt szybko na tzw. sztywniaku, opona mi się pośliznęła tak że przeleciałem przez kierownice i upadłem na mały palec całym ciałem. Okazało się że jest pęknięty, pauzowałem 3 tygodnie. Rower zarył w jakieś wyrwie ja wystrzeliłem w dół i upadłem na plecy przyciskając przy tym palec. Szybko wstałem otrzepałem się, wróciłem po rower, kawałek pod górkę musiałem się wdrapać i pojechałem dalej. Na samym dole czekał na mnie ostry skręt w lewo kawałek płaskiego gdzie można było dość nieźle się rozpędzić (błotnista droga z kałużami). Ale koniec tego dobrego, trzeba znowu postarać wjechać na następną góreczkę, które nas dzisiaj nie rozpieszczają, są strasznie strome i bardzo techniczne. Następnie zjazd kilka mniejszych góreczek zjazd skręt w lewo i wjazd na następną pętle, których było trzeba pokonać aż siedem, starałem się nie myśleć o upadku ale mimo to że dawałem jechać trochę bolał. Jakiś czas jechałem ostatni. Zacząłem wyprzedzać zawodników gdy mijałem trzecią pętle. Udało mi się przejechać 5 pętli czyli dwa razy mnie zdublowali, ostatecznie zająłem 37 miejsce. Nic nadzwyczajnego się nie spodziewałem tym bardziej, że to był mój pierwszy debiut w jakich kolwiek zawodach, cieszę się że nie przyjechałem ostatni bo o to mi chodziło.
Do zobaczenia na następnych Edycjach „Bike Tour”.
Wyniki dostępne są pod linkiem:
BIKE TOUR I EDYCJA
- DST 215.00km
- Czas 11:13
- VAVG 19.17km/h
- VMAX 45.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
KaszebeRunda 2008
Sobota, 7 czerwca 2008 · dodano: 05.02.2010 | Komentarze 3
Po kilku dość długich całodziennych wycieczkach w których miałem możliwość uczestniczyć min. z GRT oraz RWM coraz poważniej brałem pod uwagę udział w szosowych zawodach rowerowych jaką są „KaszebeRunda”. Byłyby to moje pierwsze zawody w życiu.
Zaczęło się gdy byłem na wycieczce turystycznej z Trójmiejską Inicjatywą Rowerową (TIR) robiliśmy objazd czerwonego szlaku który przebiega przez piękne tereny Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego z Sopot Kamienny Potok do samego Wejherowa. W Bieszkowicach zrobiliśmy sobie przerwę pod sklepem spożywczym na uzupełnienie płynów itp. był wywieszony plakat informujący o zawodach pt. KaszebeRunda, gdy przyjechałem do domu wszedłem na stronę internetową www.kaszeberunda.com poczytałem sobie co nie co. Kilku znajomych z TIR-u również rozpatrywało taką oto propozycję, tylko tyle ze na krótszy dystans, mnie interesował ten najdłuższy 215 KM. Trzeba było się przygotować do tak długiego dystansu, ja już kilka razy w tym roku przekroczyłem dystans magicznych 200 KM i myślałem że tym razem również uda mi się bez żadnych problemów, tym bardziej że to tylko po szosie.
Może napiszę co to jest KaszebeRunda, a mianowicie są to zawody Szosowe, stąd też biegną przez przepiękne rejony Kaszubskiego Parku Krajoznawczego, ale są to nietypowe zawody z tego względu że udział może wziąć każdy, pod warunkiem że ma rower, który jedzie do przodu i przynajmniej jeden sprawny hamulec. Niezależnie czy to będzie kolarzówka czy też typowy góral. Ja brałem udział na typowym góralu MTB z szerokimi oponami Scott Ozon 26X2,2. Wielkim minusem tych zawodów są wpisowe, dość kosztowne ale warte poświecenia tej właśnie imprezie. Koszt wpisowego waha się od 85 do 150 zł. Niestety zbyt późno dowiedziałem się o tych zawodach i koszt uczestnictwa wyniósł mnie 95 zł i to na ostatni gwizdek. Na Trasie mamy do wyboru trzy różne dystanse, a jest to dystans
Mikro KaszebeRunda – 65 KM, Mini KaszebeRunda – 120 KM, oraz ten największy dystans który się nazywał po prostu „KASZEBERUNDA” zaznaczony na mapce kolorem czarnym mający do pokonania dystans aż 215 KM. Niezależnie na jaką pętle by się pojechało Start jest Zaplanowany w Kościerzynie przy Urzędzie Gminy Kościerzyna ul. Strzeleckiej 9, co 10 min 30 osobowe grupy zostają kolejno wyprowadzane przez pilota na trasę KaszebeRunda. Meta również jest w Kościerzynie z tym że już na Rynku gdzie odbywa się uroczyste wręczenie medali oraz dyplomów. Na dyplomy niestety trzeba trochę poczekać zanim spiszą i wydrukują dane. Na starcie dostaje się nr. który trzeba przewiesić przez szyje, widoczny z tyły oraz z przodu, razem z chipem który ma za zadanie odmierzać komputerowo czas przebytego dystansu. KaszebeRunda są to zawody w których nie ma przegranych, wygranych, nie ma również podium za pierwsze miejsca, ten kto przejedzie linie Mety jest wygranym, wygrał wielkie zawody jaką jest niewątpliwie pętla KaszebeRunda. Zawody polegają na rozkładaniu sił na tak długi dystans oraz dojechania do mety. W biurze zawodów dzień przed trwały zapisy, ja zapisałem się na godzine 8:00 najwcześniejszą, żeby mieć więcej czasu na dojechanie do mety, dostałem nr. „250” koloru zielonego. Na początek dostałem formularz do wypełnienia, gdzie znajdowały się takie dane jak: imię, nazwisko, wiek, grupa krwi, choroby przewlekłe, uczulenia, przyjmowane leki, osoby do powiadomienia w razie wypadku. Na lini startu była dość duża bramka gdzie trzeba było się ustawić. Ze znajomych nikogo nie spotkałem, jadę sam. Trasa Imprezy przebiega publicznymi drogami gdzie obowiązuje kodeks drogowy, w normalnym ruchu, dlatego też były wypuszczane grupki co 10 min składające się z ok. 30 osobowych peletonów.
Przejazd przez granice miasta był nadzorowany przez samochód Pilota, którego nie można było wyprzedzać. Gdy samochód zjechał na pobocze wiadomo było że zaczyna się wielki wyścig. Dość istotnym elementem wyścigu było patrolowanie co się dzieje na trasie przez motocyklistów ubranych w widoczne zielone koszulki z napisem KaszebeRunda wyróżniających się z tłumu innych uczestników ruchu. Pierwsze kilkanaście kilometrów powstrzymywali od wyprzedzania kierowców ciężarówek. Dbali także, by kierowcy pojazdów osobowych w trakcie wyprzedzania grup rowerzystów zachowywali bezpieczną prędkość. W razie zbyt szybkiej jazdy taki pojazd był doganiany, wyprzedzany i blokowany na swoim pasie ruchu. Było ich na tyle dużo, że mogli ochraniać kilka grup startujących rowerzystów jednocześnie.
Trasa była oznakowana bardzo dobrze, dość dobrze widocznymi z daleka strzałkami na jezdni a na większych skrzyżowaniach widniał napis „KR” gdzie strzałek było więcej dzięki czemu zjechanie z trasy było naprawdę znikome. Na większych skrzyżowaniach stali panowie służb mundurowych którzy kierowali ruchem, gdy zbliżał się kolarz do skrzyżowania wstrzymywany zostawał ruch dzięki czemu umożliwiało to dość szybki i sprawny przejazd przez skrzyżowanie. Dodatkowym atutem zabezpieczenia trasy stanowiła Karetka Pogotowia która również stanowiła dość istotną funkcję takiej imprezy. W pogotowiu znajdował się również mechanik. W razie potrzeby był gotowy na szybkie i sprawne usunięcie podstawowych awarii.
Były również rozmieszczone na trasie punkty regeneracyjne co 40 KM
Litery na jezdni „PR” można było znaleźć 100 m przed zjazdem do punktu regeneracyjnego co by ułatwiło nagłą zmianę pasa ruchu.
Nie miałem pojęcia na jakiej zasadzie jest to impreza, wziąłem ze sobą dość duży 30 litrowy plecak, miałem w nim wszystko, różnego rodzaju klucze, imbusy, 2 szt. dętek oraz batony w razie czego bym się źle poczuł, ale to był błąd,wszystko było na trasie. Ciężar później dawał się we znaki. Byłem ciekaw jak bardzo podejdą do tej imprezy osoby jeżdżące amatorsko na kolarzówkach, czy nadążę jadąc za nimi.
Jadę spokojnie nieco ponad 30 km/h gdy pilot zjechał na pobocze wiadomo było że zacznie się gonitwa. Grupka kolarzy jadąca zupełnie z przodu wystrzeliła jak rakieta, jechałem 40 km/h a w błyskawicznym tępię zacząłem ich gubić wzrokowo.
Dowiedziałem się że w mojej grupie brał udział również Piotr Wadecki, znany i utytułowany kolarz jak również kilku innych zawodowych zawodników ścigających się na szosówkach. Z nimi to nikt nie miał szans, ale to nie oto chodzi, celem imprezy nie jest ściganie się ale dojechanie w jednym kawałku do mety.
Na początek zacząłem przesadzać z tempem, jechałem z 40 km/h wyprzedzając przy tym prawie cały peleton. Po jakimś czasie dostałem małej zadyszki a to przecież początek, zwolniłem, sytuacja poszła w drugą stronę, ja zostawałem wyprzedzany. Starałem utrzymywać prędkość ok. 35 km/h, jadę cały czas w zawartym peletonie.
Według Informacji umieszczonej na bloszurce ilość wzniesień nie powinna przekraczać 1000 m jak na taki długi dystans to niewiele, nie zastanawiałem się zbytnio nad tym. Jechałem jak się tylko dało. Pierwszy postój zrobiłem sobie w Laskach gdzie było dość sporo bananów, ciasto oraz wody i soków. Napełniłem bidon i pojechałem dalej. Czekała dość spora górka, przynajmniej jak na moje możliwości. Jechałem z prędkością 15 km/h wyprzedziłem przy tym jedną bikerkę która okazało się nie dała rady pokonać dystansu. Jadę ile sił mam w nogach podziwiając przy tym przepiękne widoki Kaszubskiego Parku Krajobrazowego.
Gdy dojechałem do końca nieźle się zmęczyłem, w okolicach Charzykowych złapał mnie kryzys, nigdy tego nie zapomnę, las ciągnął się kilometrami, nieskończenie długi, przy tym zostałem zaatakowany przez tzw. „bzykaczy”, były to jakieś zmutowane muchy. Próbowałem uciec, nie mogłem jechać więcej niż 25 km/h oglądałem się za siebie a za mną leci cały chmara uzbrojonych po żeby napastników. Nie miałem sił musiałem chwile stanąć powalczyć, zrobić jakąś przerwę, ale nie dało się. Po jakimś czasie zaczął tak tyłek nieprzyjemnie boleć oraz but na prawej nodze, śruby w bloku zaczynałem coraz mocniej odczuwać. co później okazało się gumę zabezpieczającą w bucie przedziurawiły, totalny hardcor. Jechałem nie więcej niż 20 km/h tyle dawałem radę, po paru KM rój zniknął, postanowiłem zrobić sobie mały odpoczynek, zjadłem banana, dwa snikersy, popiłem wodą. Przejeżdżający Kolarze pytali się czy coś się stało, miło z ich strony, każdy się pytał, nie spodziewałem się takiej kultury. Po małej przerwie wsiadłem na rower, trochę lepiej było , ale tylko na małą chwile później znowu było tak samo. Ból nie do zniesienia, najgorsze były te bloki strasznie bolały, wypinałem się z SPD co jakiś czas, ale to nic nie dawało. Próbowałem stawać co jakiś czas na rowerze pedałując, też za bardzo nie pomagało. W okolicach Swornych Gaci wyprzedzam kolumnę 15 kolarzy, ale to była tylko jakaś turystyczna wycieczka. Jadę dalej.
Po kilku przejechanych KM zatrzymuje się na najbliższym punkcie regeneracyjnym, spotkałem tam kolegę który tak jak ja ledwo już żył. Postanowiliśmy jechać razem, jeden drugiego wspierał. Dawaliśmy radę, pojechał na ten dystans 215 KM z dwoma kolegami ale odpadli, nie dali rady. Spokojnie jedziemy 20 km/h ja miałem problemy z bólem nogi spowodowanymi przez śruby w blokach oraz niewygodnym siodełkiem. Fakt nie znałem się za bardzo na rzemiośle rowerowym, miałem buty z bieżnikiem trekingowym co okazało się bardzo złym posunięciem. Kolega miał problemy ze skurczami, co jakiś czas stawaliśmy żeby odpocząć. Na dystansie 215 KM złapałem dwie gumy. Pierwsza po 130 KM. Gdy naprawiałem rower mijał mnie samochód z mechanikiem i pytał się czy coś pomóc, podziękowałem, powiedziałem ze sobie poradzę, wymiana trwała ok. 7 min. po czym wsiadłem na rower i pojechałem dalej. Drugą gumę złapałem w okolicach Stężycy, niedaleko mety, wymieniłem usterkę i w drogę. Był tam też jeden z ostatnich punktów regeneracyjnych. Poczęstowali nas Kisielem i w drogę, prawie na każdym punkcie regeneracyjnym pytali się nas o wrażenia z imprezy oraz przebiegu trasy min. jak zachowują się kierowcy wobec nas, czy trasa jest dobrze oznakowana itp. bardzo sympatyczna atmosfera. W końcówce wyprzedzamy dwóch kolarzy jadących razem, którzy też mieli jakieś problemy, jeden z nich aż upadł. Chwile jechaliśmy za nimi ale wyprzedziliśmy i pojechaliśmy dalej.
Nareszcie upragniona META, udało się, pokonaliśmy dystans 215 KM, ale za rok będę musiał pomyśleć nad zmianą wyposażenia rowerowego min w lepsze opony i inne buty. Podziękowaliśmy sobie nawzajem po czym rozstaliśmy się. Na koniec dostaliśmy medal wręczany przez miła panią, czekał również masaż które wykonywały dwie przesympatyczne dziewczyny, oraz ciepły posiłek który po takim wysiłku przyda się co by zregenerować siły.
Każdy z organizatorów był bardzo miły, pierwszy raz spotkałem się z tak miła kulturą, za rok na pewno wezmę udział w tej imprezie, jestem pod wielkim wrażeniem. GRATULACJE za zorganizowanie tak wspaniałej Imprezy, do zobaczenia za rok.