Info
Ten blog rowerowy prowadzi PiotrHabaj z miasteczka GDYNIA. Mam przejechane 7858.00 kilometrów w tym 4578.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.96 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 20914 metrów.
Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Marzec2 - 3
- 2020, Październik3 - 3
- 2020, Wrzesień4 - 0
- 2020, Sierpień3 - 4
- 2020, Lipiec2 - 2
- 2016, Grudzień11 - 0
- 2016, Listopad4 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień4 - 0
- 2016, Sierpień3 - 0
- 2016, Lipiec2 - 0
- 2016, Czerwiec4 - 0
- 2016, Maj7 - 3
- 2016, Kwiecień5 - 4
- 2016, Marzec3 - 0
- 2015, Grudzień1 - 1
- 2015, Listopad7 - 0
- 2015, Październik4 - 1
- 2015, Wrzesień4 - 7
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2015, Czerwiec5 - 0
- 2015, Maj6 - 1
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec3 - 0
- 2015, Luty3 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień3 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj2 - 0
- 2014, Kwiecień2 - 0
- 2013, Wrzesień2 - 0
- 2013, Sierpień5 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień1 - 0
- 2012, Sierpień7 - 6
- 2012, Lipiec3 - 0
- 2012, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj5 - 6
- 2012, Kwiecień29 - 21
- 2012, Marzec10 - 7
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień4 - 2
- 2011, Lipiec2 - 3
- 2011, Czerwiec3 - 5
- 2011, Maj3 - 3
- 2011, Kwiecień2 - 2
- 2010, Październik2 - 4
- 2010, Wrzesień3 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 4
- 2010, Maj3 - 8
- 2010, Kwiecień1 - 4
- 2009, Październik1 - 4
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Sierpień1 - 1
- 2009, Czerwiec3 - 0
- 2009, Maj1 - 3
- 2009, Kwiecień1 - 0
- 2008, Czerwiec1 - 3
MARATONY MTB
Dystans całkowity: | 2175.90 km (w terenie 3059.00 km; 140.59%) |
Czas w ruchu: | 97:35 |
Średnia prędkość: | 21.54 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.00 km/h |
Suma podjazdów: | 9587 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (87 %) |
Suma kalorii: | 1370 kcal |
Liczba aktywności: | 45 |
Średnio na aktywność: | 49.45 km i 2h 19m |
Więcej statystyk |
- DST 28.00km
- Teren 28.00km
- Czas 01:16
- VAVG 22.11km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB SKandia Maraton Lang Team IV Edycja "Olsztyn"
Niedziela, 13 czerwca 2010 · dodano: 15.06.2010 | Komentarze 0
Na następny dzień po zawodach „Family Cup” nadszedł czas na IV Edycję Skandi która odbywała się tym razem w Olsztynie. Na miejsce zbiórki pojechaliśmy w sześcioosobowym składzie, trzy osoby z klubu Piast Słupsk oraz dwie z Baszty Bytów.
Pogoda niezbyt dopisywała optymistycznie, było pochmurnie wietrznie oraz zanosiło się że lada moment może spaść deszcz. Gdy dojechaliśmy na miejsce przywitał nas silnie wiejący wiatr. Na zawodach postanowiłem jechać na tzw. letniaka, przyzwyczajając się do takiej aury pogodowej która panowała na większości zawodach odbywających się w tym roku wykluczając jedynie Bytów.
Na miejscu byliśmy trochę wcześniej, mieliśmy 1,5h do startu, więc spokojnie się zarejestrowaliśmy w biurze zawodów, dokonaliśmy wpłaty wpisowego, która na dystans mini wynosiła 40 zł. Po dokonaniu rejestracji był czas żeby się rozejrzeć co gdzie jest, umieścić numer startowy na rumaku oraz koszulce. Każdy dystans miał inny kolor.
Mieliśmy również dość sporo czasu aby spokojnie coś zjeść przed maratonem.
Startując na dystansie mini dostałem numer koloru czerwonego. Po raz pierwszy na zawodach zdecydowałem się na dystans mini, ponieważ chciałem się sprawdzić na jakiej pozycji zdołam się uplasować oraz zbadać poziom zawodów. Dystans krótszy od poprzednich w których brałem udział ale to nie oznacza że będzie łatwiej w walce o dobrą pozycje. Osoby które startowały po raz pierwszy na zawodach zostały rozmieszczone w ostatnich sektorach. Ponieważ startowałem po raz pierwszy na dystansie mini startowałem z około 260 miejsca, jako jeden z ostatnich, również z ostatniego sektora.
Doszedłem do wniosku jak zaplanuje się start na dystansie mini już na pierwszej edycji to najlepiej ciągnąć taki dystans do końca wszystkich edycji, ponieważ startuje się z coraz lepszych sektorów, zachowując przy tym oczywiście swój poprzedni nr startowy. Mój błąd był taki ze w poprzednich edycjach pojechałem na dystans tzw. królewski jakim jest „Grand Fondo”. Zarejestrowałem się jako nowy uczestnik.
Ze względu że zawody odbywały się tuż przy lotnisku towarzyszyły nam również akrobacje samolotowe, bardzo fajnie się wpatrywało co potrafią zrobić doświadczeni piloci z samolotem.
Start miał nastąpić o godz. 11:00, w mojej grupie nie widziałem żadnego zawodnika z klubów, był jedynie junior z klubu Trek. Już przed startem organizator próbował nas rozgrzać gorącymi brawami oraz muzyką. Gdy nasza grupa ruszyła była godz. ok. 11:10
Na starcie miałem już ciężkie zadanie gdyż musiałem gonić wszystkich. Zawodnik z Treka ruszył jak błyskawica, usiadłem mu chwilę na kole ale szybko zgubiłem w dość licznym tłumie. Start był dość ciężki ponieważ trzeba było jechać na dość sporym trawiastym odcinku zmagając się z coraz silniej wiejącym wiatrem, kłopot się skończył gdy wjechaliśmy prosto do lasu, lecz gdy jeden kłopot się skończył zaczął się inny. Gdy wystartowałem nie próbowałem dawać z siebie wszystkiego tuż na początku zawodów jak to miało miejsce na poprzednich maratonach. Miejscami nie było nawet jak wyprzedzać, jedni blokowali drugich.
Dość spora ilość błota i kałuż które były rozmieszczone na całej długości drogi uniemożliwiała manewr wyprzedzania. Po kilku minutach od startu zaczęliśmy wyprzedzać pierwsze osoby z dystansu MEGA. Czasami trzeba było wjechać na prawą lub lewą stronę jadąc wąską ścieżką, bardzo wolno w peletonie miejscami 10 km/h
Trzeba było jak najszybciej wyprzedzić takich maruderów.
Z wykresu przewyższeń wynikało, że trasa będzie bardzo wypłaszczona, ale w praktyce było zupełnie inaczej co mnie ucieszyło. Dość sporych kilka podjazdów dało przewagę spowalniając słabszych zawodników oraz umożliwiając szybkie wyprzedzanie. Dzięki licznym podjazdom wyprzedzałem coraz liczniejsze peletony. Gdy jechałem ok. 30 km/h na jednym z większych kałuż jadąc środkiem po błocie opona tak niefortunnie ześlizgnęła się że nie udało mi się opanować roweru, szybko wypinając się z pedałów zeskoczyłem z roweru który zanurkował w błotnistej kałuży. Widziałem jak jadą za mną zawodnicy więc wziąłem rower pobiegłem kawałek z nim żeby nie zwalniać peletonu po czym wskoczyłem i odjechałem. Okazało się że na tej trasie to była moja jedyna wywrotka.
Jeśli chodzi o rozwidlenie dróg dystansu Mini, Grand, oznakowane było w ostatnim momencie tuż na skrzyżowaniu a nie tak jak powinno być przed żeby ostrzec. Gdy jechałem już chciałem się rozpędzić ponieważ prosto jadąc ukazał się moim oczom dość ciężki piaszczysty podjazd, jadący tuż za mną zawodnik krzyknął do sędziego czy w prawo na mini, powiedział że tak, trochę mnie to zaskoczyło, nacisnąłem dość mocno przedni hamulec żeby zwolnić i pokonać zakręt ok. 180 stopni, kładąc się prawie na ziemi, trochę zarzuciło mną ale udało się. Zrównałem się z zawodnikiem powiedziałem ze o mały włos bym przejechał prosto, odpowiedział że również, dobrze ze zapytał, ale z tego co dowiedziałem się po maratonie dość sporo ludzi pomyliła trasę jadąc właśnie prosto. Oznakowanie powinno być dużo wcześniej a nie w ostatniej chwili.
Jechaliśmy dość mocno piaszczystym zjazdem gdzie rower rzucało jak na żużlu, raz w prawo raz w lewo, trzeba było trzymać kiere bardzo mocno żeby nie stracić panowania, a oto było nie trudno, następnie dość mocny kamienisty podjazd. Nie stanowiło zagrożenia, pokonałem na twardym przełożeniu. Po jakiś kilku min. doganiam następny peleton z dystansu Mega, dużo osób zsiada z rowerów ponieważ zatrzymał ich dość stromy piaszczysty podjazd, po prawej stronie widziałem domki jednorodzinne, mieszkańcy kibicowali zawodnikom mówiąc jak najlepiej ominąć piaszczyste przeszkody. Ja ominąłem bez problemu jadąc lewą stroną po trawie gdzie była niewielka ilość piachów, ale po kilku metrach przyjemność się skończyła. Zaczęły się schody w postaci dość stromego podjazdu oraz sporej ilości piachów. Podjeżdżając krzyczałem tylko uwaga!!!, kilku zawodników zablokowało mnie.
Jadąc na twardym przełożeniu wysunąłem się jak tylko mogłem, naciskając pedałami ile tylko miałem sił żeby tylko się nie zatrzymywać, omijając zawodników blokujących tuż przy skarpie, ledwo ledwo jeszcze trochę i bym nie podjechał, ale udało się.
Gdy zostało ok. 5 KM do mety w zasięgu wzroku dostrzegłem pięciu – osobowy peleton, od tego momentu zaczęła się wielka gonitwa, niestety niezbyt skuteczna. Widziałem że doganiam ale bardzo ślamazarnym tempem, raz się zbliżają a raz znowu odchodzą, są bardzo daleko. Gdy wjechaliśmy na asfalt moje tempo znacznie wzrosło jadę z prędkością 40 km/h pod silnie wiejący wiatr, lecz kilka górek zwalnia mnie do ok. 30 km/h mimo tego uzyskałem przewagę, są coraz bliżej, na podjazdach widzę że ustają, ja próbuje jechać na jak najtwardszych przełożeniach uzyskując drobną przewagę, czasem podjazdy pokonywałem na stojąco czując bul w nogach.
Gdy wjechaliśmy do lasu po jakimś czasie widzę że jedna osoba odpada z peletonu ponieważ nie dała rady utrzymać tak wysokiego tempa. W peletonie był min. junior z klubu TREK, w oddali wydawało mi się że widziałem czerwoną koszulkę, ale podczas wysiłku różne rzeczy można zobaczyć. Po jakimś czasie udało mi się w końcu ich dogonić było ich czterech, jakiś czas jechałem tuż za nimi w końcu postanowiłem wyprzedzić i pojechać własnym tempem, tak też zrobiłem. Wyprzedzając oddaliłem się od peletonu ale jak się okazało tylko przez krótką chwile, po jakimś czasie doganiają mnie i wyprzedzają. Trzymam się na kole kilka minut po czym znowu wyprzedzam, tym razem na dobre, peleton zostawiam daleko z tyłu, już mnie do końca zawodów nie dogonili, mimo że widziałem jak próbują.
Po krótkiej chwili gdy udało mi się ponownie grupkę zawodników wyprzedzić czekało na nas kilka dość ostrych błotnistych zjazdów z kałużami na długości całej drogi, przejechałem na pół blacie, rower wpadał po ośkę topiąc się w błotnistych kałużach.
Wiedziałem że już nic nie może się złego stać, ale trzeba było uważać, w oddali widziałem zawodnika z KSR gdy dojeżdżałem do mety. Było to już na trawiastym odcinku, nie miałem nic do stracenia. Wrzuciłem najcięższy z możliwych przerzutek tzw. blat próbowałem jechać jak szybko tylko mogłem, był dość daleko a ja nie widziałem linii mety, wiedziałem jedynie że jest dość blisko, bardzo blisko. Walcząc lep w lep z bardziej doświadczonym zawodnikiem mogłem nie sprostać zadaniu, ale musiałem spróbować. Gdy udało się wyprzedzić i odejść na długość roweru, po wyrazie twarzy widziałem zdziwienie. Zbliżając się wielkimi krokami do linii mety było dość sporo niebezpiecznych zakrętów gdzie trzeba było zwolnić, gdy udało mi się odejść, ponownie mnie wyprzedził, słyszałem jedynie zmianę przełożenia i przyspieszenie. Jechałem tuż za nim, odszedł mi na długość ok. metra. Byłem bliski rezygnacji z walki ale gdy zobaczyłem linie mety nastąpił przełom. Zacząłem dociskać pedały z całej siły zaciskając zęby ile mi tylko zostało jadąc na blacie, zawodnik z KSR nie daje za wygraną również stara się jak może, z tym że role teraz się odwróciły z korzyścią dla mnie, nie spodziewał się gwałtownego ataku. W końcu przejechałem linie mety z przewagą pół koła. Z takim samym czasem, wyprzedzając zawodnika z KSR Kościerzyna o kilka setnych sekundy. Gdy przejechaliśmy linię mety pogratulowaliśmy sobie za wspaniałą walkę, spotkałem również Mariusza z KSR.
Gdy przejechałem linie mety po kilku minutach organizatorzy zaczęli mieć problem z prądem ponieważ na linii spadła meta, zawodnicy dojeżdżający mieli problem żeby przejechać.
Organizatorzy powinni szybciej zareagować, wydawało się że podeszli tak od niechcenia.
Jeden z zawodników mówił dwa razy że są trudności i żeby coś z tym zrobili zanim zareagowali.
Po zawodach nadszedł czas żeby umyć rower póki jeszcze nie było dużej kolejki.
Jako posiłek regeneracyjny było do wyboru albo karkówka lub kiełbaska z grila.
Okazało się że startując na dystansie mini wystartowało 304 zawodników, to dość niezła grupa a startując z ostatniego sektora miałem dość spore problemy z wyprzedzaniem, mimo to w Open zająłem „35 miejsce” a w kategorii „M2” - 10 na 52 zawodników, start na dystansie mini uważam za udany.
W tej Edycji padł rekord frekwencji, wystartowało ponad 1000 zawodników i zawodniczek.
Wyniki dostępne pod linkiem:
Wyniki dystansu mini
- DST 30.00km
- Teren 30.00km
- Czas 01:06
- VAVG 27.27km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
III Bytowski Rodzinny Maraton
Sobota, 5 czerwca 2010 · dodano: 07.06.2010 | Komentarze 3
Dzisiaj miał odbyć się „III Bytowski Maraton Rodzinny”, który organizował taki znany klub jakim jest: „Baszta Bytów”. Nazwa sama w sobie budzi grozę, wiedziałem o tym że Baszta ma bardzo silnych Juniorów obserwując wyniki z ubiegłych lat. W Bytowie startowałem po raz pierwszy, nie znając terenu, ale z relacji znajomych którzy mieli już doświadczenie w ubiegłorocznych startach stwierdzili że teren jest bardzo podobny do Maratonu Wejherowskiego, mniej tylko piasków. W tym roku było błoto jeśli chodzi o maraton który odbył się w Wejherowie. Nie miałem okazji doświadczyć jak wygląda Wejherowski teren podczas suszy.
Pogoda nas nie rozpieszczała, gdy przyjechaliśmy na miejsce, na termometrze było 31 kresek na plusie, upał. Po raz pierwszy w tym roku miałem okazje jechać w takim upale, jeszcze niestety nie jestem przyzwyczajony do takich temperatur. Zdecydowanie wolałem pogodę z Wejherowa.
Start Maratonu zaplanowany był na godzinę 12:00
Przed startem zrobiliśmy małą rozgrzewkę po wyznaczonej trasie, przynajmniej końcówce.
Do wyboru były trzy dystanse: Mini(7 km), Hobby(30 km) oraz Mega(60 km).
Ja postanowiłem pojechać na dystans Hobby, mimo próby namówienia mnie przez znajomych do zmiany dystansu trzymałem się uparcie tego do końca. Gdy miał nastąpić start uczestnicy dystansu Mega rozstawieni byli na przedzie peletonu, tuż za nimi dystans hobby a zupełnie na końcu mini. Ja z Tomkiem oraz kilkoma innymi zawodnikami z Piastu ustawiliśmy się w pierwszej kolumnie dystansu Hobby, dzięki temu mieliśmy doskonałą pozycję wyjściową, przynajmniej teoretycznie. Gdy nastąpił Start peletonu słychać był tylko trzask wpinanych SPD w pedały. Na początku trzeba było przejechać po kilku przeszkodach.
Już na początek czekała na nas kilku kilometrowa przygoda asfaltowa gdzie prędkość sięgała nawet do 50 km/h identycznie jak w Wejherowie. Próbowałem wywalczyć sobie dobrą pozycję, ale już na początku zacząłem mieć małe dolegliwości, kłucie w okolicach żeber, ale nie zwalniałem, jechałem równym tempem trzymając się ogona zawodników z Piastu.
Po jakimś czasie do czołówki zaczęli się przebijać Juniorzy z Baszty Bytów, jadąc 47 km/h zaczęli nas wyprzedzać, niesamowite ile te chłopaki mają siły.
Gdy asfalt się skończył nastąpił ostry skręt w prawo o 180 stopni gdzie trzeba było uważać żeby nie stracić panowania nad rowerem gdyż droga była rozsypana dość sporą ilością kamieni, kiedy się wjeżdżało rower zaczęło rzucać i można było wpaść na pobocze.
Mi udało się gładko pokonać tą przeszkodę, ale tępo nadal bardzo mocne.
Baszta Bytów coraz mocniej zaczyna uciekać do przodu.
Ja nie mam szans z takimi klubowiczami nawet powalczyć, ale mimo tego starałem się.
Na trasie miałem mały problem z wodopojem ponieważ gdy wychodziłem szybko z domu uszkodziłem bidon i nie miałem czasu poszukać innego, z dziurawym bidonem dość sporo płynów zaczęło mi uciekać, na trasie łyknąłem zaledwie kilka razy.
Jedyne utrudnienie na trasie to dość spora ilość piachów, jeśli chodzi o ten element kolarskiego rzemiosła to jestem bardzo słaby, wielki mój minus i już na początku maratonu wiedziałem że nie będę w stanie powalczyć o dobre miejsce. Chcąc nie chcąc próbowałem trzymać się blisko Mariusza z klubu KSR Team, ale po pół godzinnej walce odpuściłem, nie dałem rady. W tym dniu miałem nogi jak z żelaza, strasznie ciężkie, bardzo chciałem wyrwać do przodu za zawodnikami którzy mnie wyprzedzali ale nie mogłem, coś było nie tak. Czyżby ta pogoda tak zadziałała na mnie? nie sądzę.
Na prostych piaszczystych odcinkach dawałem radę, z trudem ale dawałem, schody zaczęły się na podjazdach. Na jednym z nich wyprzedziła mnie Wika z Maksem. Widziałem ich że jadą za mną, chcąc szybko pokonać podjazd zakopałem się, ale to nie był jedyny raz.
Jakiś czas później ten sam błąd, piaski to moja najsłabsza ze stron, wole już błoto.
Nigdy nie potrafiłem jeździć na piachach musze nad tym popracować, żebym tylko miał z kim potrenować?
Gdy wyjechaliśmy na drogę szutrową wiedziałem że daleko nie uciekli, próbowałem przycisnąć ile sił miałem w nogach, ale ledwo wyciskałem 20 km/h, po krótkiej chwili odpuściłem, wiedziałem ze dzisiaj nic nie zdziałam, to będzie jeden z moich najgorszych występów w maratonach. Ale z drugiej strony patrząc w ciągu ostatniego miesiąca byłem tylko cztery razy na rowerze, to jest bardzo mało, przez ten czas forma zdążyła uciec.
Tuż przed metą udało mi się pociągnąć cztero-osobową grupkę, bałem się że walka będzie do ostatniego metra, bo w tym też nie jestem dobry. Ale jednak tak nie było, dwóch z nich wyrwało jak z procy do przodu, ja tuż za nimi, ten pierwszy wyszedł poza mój zasięg, a drugiego kolarza dogoniłem na ostatnim podjeździe tuż przy mecie myślałem, że będzie ostro cisnął tuż za mną. Kilka razy się obejrzałem i był rzeczywiście nie daleko z tyłu, na długość roweru, ale z metra na metr oddalał się, jak by odpuścił. Przy mecie zostałem uwieczniony jeszcze przez koleżankę Izę na jednej z fotografii za co bardzo dziękuję.
Gdy zbliżałem się ku mecie trochę się pogubiłem, strzałka była tak nie fortunnie powieszona że wjechałem w zły tor, gdy sędzia krzyknął że źle jadę miałem już pół koła na złym torze, musiałem się wypiąć z pedałów, rower szybko przestawić na właściwy tor, i szybko ruszyć. Na szczęście przeciwnika został w tyle, dzięki temu spokojnie bez pośpiechu wjechałem na metę. Na koniec Maratonu czekała na nas kiełbaska z Grila w zamian za numerek, lecz ten kto chciał zachować numerek na pamiątkę mógł dostać zastępczy w biurze zawodów.
Maraton skończyłem na 22 miejscu a w kategorii na 8, niestety muszę powiedzieć że wynik nie jest najlepszy, to jeden z moich gorszych maratonów, ale będzie co poprawiać za rok, trzeba tylko wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Do zobaczenia na następnych Zawodach.
PLUS:
*Plusem zapewne było losowanie nagród, a tu wielkie gratulacje dla Wiki której trafił się „ROWER”, może nie jest to jakiś super wynalazek ale sam fakt że jest, mi osobiście bardzo się podobał, trzeba mieć naprawdę niesamowitego fuksa żeby z pośród tylu osób trafić, GRATULACJE ! ! !
MINUSY:
*Co do organizacji mam mieszane uczucia, Max również pod koniec pomylił tor jazdy, ale już nie miał tyle szczęścia co ja i przeciwnik wykorzystał błąd, a to dlatego że w trakcie zawodów zostały kilka razy zmienione oznakowanie tuż przy końcu.
*Do największych minusów zaliczam start wszystkich dystansów na raz.
*Było kilka osób które się pogubiło, bo pojechało za nie tą osobą co trzeba, a z tak dużą prędkością nie zwraca się na strzałki, ja sam bym pomylił gdybym za taką osobą pojechał, tak jak zapewne wielu innych, mamy nadzieje że organizatorzy wezmą to pod uwagę i poprawią się za rok.
*No i mam małe zastrzeżenia co do czasów zajmowanych, w Open osoba z 2 miejsca miała taki sam czas co z trzeciego a mimo tego nie zaliczyła pudła, coś nie tak?
*Zalecał bym wprowadzenie Chipów, uniknęło by to pomyłek.
A tak na marginesie tereny przepiękne mimo że dużo piasków, miejscami bardzo techniczne to warto zaliczyć ten Maraton. Za rok na pewno tam pojadę z realizacją poprawienia marnego czasu.
- DST 44.00km
- Teren 44.00km
- Czas 01:43
- VAVG 25.63km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
VII Leśny Maraton Rowerowy
Sobota, 15 maja 2010 · dodano: 16.05.2010 | Komentarze 5
W dniu dzisiejszym miał odbyć się Edukacyjny Festyn Leśny przy Leśniczówce Kępino.
Na Festynie były przewidziane takie atrakcje jak:
· Turniej wiedzy leśnej dla dzieci
· VII Leśny Maraton Rowerowy
· Zawody Konne
Ponadto przewidziane były różne gry oraz zabawy.
Mnie interesował szczególnie Maraton Rowerowy organizowany przez Nadleśnictwo Wejherowo. Dzień przed zawodami ostro padał deszcz, obudził mnie o 3 nad ranem, domyślałem się co może nas czekać na trasie. W poprzednim sezonie 07.06.2009 w podobnych warunkach rozegrana została Skandia Maraton w Gdańsku Oliwi.
Domyślałem się co może nas spotkać. Moim minusem było to że startowałem w Wejherowie po raz pierwszy, nie znając przebiegu trasy.
Dojazd do Wejherowa zaplanowałem SKM-ką odjeżdżającą ze stacji Gdańsk Wrzeszcz o godz. 7:07 ja wsiadałem dopiero w Gdyni Głównej o godz. 7:35 następnie dojazd do Kępina na kołach. Mieliśmy małą 7 km rozgrzewkę. W Pociągu SKM spotkałem Grzesia, Marcina, oraz Weronikę później dosiadł się do nas również Robert.
Rano już dość mocno padało aura nie nastawiała nas optymistycznie co do warunków pogodowych, ale mimo to humorki dopisywały, nie obyło się bez śmiechów oraz żarcików. Wiadomo że na rower każda pogoda jest dobra, wystarczy tylko odpowiednio się ubrać.
Na Starcie byliśmy ok. godz. 9:00 wystarczyło tylko podać swoje imię i nazwisko, opłacić wpisowe w wysokości 20 zł. Zgłoszenia uczestników tym razem były przyjmowane przez Internet, trzeba było podać swoje imię i nazwisko oraz rocznik.
Gdy nadchodziła godzina startu coraz mniej padało aż w końcu zła aura powiedziała dość tego i poszła gnębić kogoś innego, ale nam to nie przeszkadzało.
Start wyścigu był zaplanowany na godz. 10:00
Przed startem doszło do zabawnej sytuacji, jeden z zawodników „Piast Słupsk” urwał się kawałek do przodu, możliwe że z zamiarem zmiany przełożenia, gdy został przywołany przez sędziego zrobił tak niefortunnie nawrót po czym poczuł niezwłoczne przyciąganie ziemskie, nie mógł zapanować nad siłą wyższą. Ta sytuacja spodobała się zawodnikom tak że poleciały gorące oklaski. Po krótkiej chwili zawodnik szybko wrócił na linie startu.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ta sytuacja pokazała tylko innym uczestnikom maratonu jak śliska jest nawierzchnia, trzeba bardzo uważać, tym bardziej że początek maratonu przebiegał 6-cio km odcinkiem asfaltu gdzie prędkości dochodzą do 50 km/h. Podobnie było na Maratonie w Kadynach, wiedziałem na co mam się przygotować.
Ja byłem ustawiony gdzieś w czwartej kolumnie.
Nagle słychać strzał z pistoletu sędziego, to sygnał że nastąpił start.
Wszyscy zawodnicy ruszyli z impetem ostro do przodu, byłem ustawiony gdzieś po lewej stronie kolumny, jechaliśmy na początek 47 km/h gdy dochodziło do zakrętów zwalnialiśmy do 35 km/h. Ciężko było kogokolwiek wyprzedzać, ale można było się pokusić, trzeba było być bardzo ostrożnym przy tym niebezpiecznym manewrze, tak aby się nie poślizgnąć na liściach które leżały na krawędziach asfaltu. Ja miałem okazje doświadczyć tego kilka razy przy wyprzedzaniu. Zarzuciło mnie trzy-cztery razy gdy prędkość sięgała ok. 45 km/h.
Na początku czułem się jak na maratonie szosowym jadąc w ściśniętej kolumnie kolarzy równym tempem, wyprzedzałem tylko po bokach ostrożnie, gdy była tylko na to okazja (dziura w kolumnie). Z opowiadań zawodników wiedziałem, że trasa jest płaska co za tym idzie dość spora prędkość. Obawiałem się że na jakimś błotnistym, śliskim odcinku moje oponki mogą nie wyrobić za czym idzie dość nie przyjemna gleba. Gdy kilka razy zarzuciło mnie na liściach jadąc asfaltem ok. 40 km/h zjechałem bardziej na środek, tam było bardziej bezpiecznie.
Wiedziałem że na tym Maratonie nie będzie dość dobrych kolarzy z klubu „TREK” ponieważ mają jakieś inne mistrzostwa, więc szansa na zajęcie lepszego miejsca wzrosła. Lecz nie oznaczało to że będzie łatwiej walczyć o dobre miejsce.
Występowali zawodnicy z takich doświadczonych klubów jak:
· Baszta Bytów
· Flota Gdynia
· Piast Słupsk
· Cartuzia
· MTBnews, i inne
Tępo peletonu nadawał Daniel Formela (Flota Gdynia) oraz Tobiasz Kulikowski (Selle Italia Bikeworld.pl) co zaowocowało szybkiemu rozerwaniu się peletonu po kilkunastu metrach po wjeździe do lasu. Po kilku km jadąc lasem widziałem jak leży dwóch kolarzy gdzieś na poboczu, doszło do dość niebezpiecznej kraksy w której brał udział min, Tomasz Lipiński (Piast Słupsk). Gdy mijałem powiedział tylko że po zawodach, ale się szybko pozbierał. Jadąc z 5 min stratą oraz z kontuzją ręki, pojechał na dystans GIGA 66 KM i zajął 7 miejsce wyprzedzając min. mnie pod koniec drugiej pętli.
Na trasie dochodziło do dość częstych upadków zawodników czego się bardzo obawiałem, trasa była niebezpiecznie śliska, minąłem ok. 10 osób którzy doświadczyli na czym polega siła przyciągania ziemskiego. Trasa ogólnie bardzo błotnista, dostrzegłem trzy podjazdy, z czego na jednym można było się dość znacznie zmęczyć, pokonując podjazd musiałem zejść na pół-blat, prędkość nie większa niż 15 km/h, co spowodowane było dość sporą ilością błota.
Na pierwszym okrążeniu próbowałem dotrzymywać tępa czołówce, ale było bardzo ciężko więc odpuściłem, jechałem gdzieś w drugiej dziesiątce. Zupełnie na początku próbowałem dotrzymać tępa zawodnikowi Cartuzi, raz przed nim raz za nim, wymienialiśmy się co jakiś czas, nagle ostry skręt w prawo, podjazd dość błotnisty, trzeba było pokonać na pół blacie. Po chwili kawałeczek prostej gdzie utrzymywało się prędkość do 28 km/h, zjazd i znowu podjazd, taki z dość niezłym błotkiem. Jadąc wąską ścieżką zarzuciło mnie dość ostro w prawo, tak że wyrzuciło mnie kompletnie z drogi na pobocze, musiałem się wypiąć z pedałów a następnie ustawić rower na właściwy tor po czym ruszyć. Straciłem w ten sposób kilka cennych sekund, ale nikt mnie nie wyprzedził. Na poprzednim podjeździe wypracowałem sobie dość niezłą przewagę dzięki czemu nikt nie zdołał mnie dogonić przy tym niby banalnym błędzie. Szybko wpiąłem się w SPD i ruszyłem. Jechałem ile sił miałem w korbie, nie patrząc czy kałuża czy też nie, błoto nie błoto, miejscami trzeba było głowę pochylać na dół przy kierownicy żeby błoto nie chlapało po oczach. Gdy miałem za sobą połowę pierwszego okrążenia musiałem ściągnąć okulary i schować do tylniej kiszonki w koszulce. Nic nie widziałem. Okazało się że to bardzo dobry wybór, od razu poprawiła się widoczność.
Mniej więcej w połowie pierwszej pętli wyprzedził mnie czteroosobowy peleton składający się min z zawodników Baszty Bytów, od tej pory próbowałem trzymać równe tępo tuż za nimi. Pierwsze okrążenia zrobiliśmy ze stratą do ścisłej czołówki 3 minuty, to całkiem niezły wynik. Na drugiej pętli już nie było tak kolorowo, miejscami zaczęło brakować sił. Gdy czekał na nas asfaltowy odcinek mieliśmy w polu widzenia peleton, próbowaliśmy przyspieszać, zmieniając się co chwile, jechaliśmy z prędkością 45 km/h.
Niestety praca na marne, nie udało się, byli zbyt dobrzy.
Na jednym ze skrzyżowań asfaltowych wyłożyłem się, kilka chwil przed tym zdarzeniem uratowałem się przed upadkiem ale tym razem nie opanowałem sprzętu.
Dość ostry zakręt, miałem na liczniku ok. 35 km/h zarzuciło mnie na dość błotnistym odcinku w prawo, następnie w lewo, po czym ponownie, miałem tyle szczęścia że upadłem na prawą część krawędzi, tam gdzie było dość miękko, zaryłem jedynie ręką oraz głową o asfalt. Nastąpił dość głośny huk, tak jak by ktoś kamieniem rzucił, ja zobaczyłem przez chwilę gwiazdy. Zawodnik który jechał ze mną w peletonie zapytał czy wszystko jest w porządku, odpowiedziałem głośno że spoko. Szybko się pozbierałem i pojechałem dalej. Rower na szczęście cały bez żadnych strat. Trochę miałem problem z ruszeniem ponieważ łańcuch spadł mi na pół blat. Po chwili opanowałem sytuacje. W ten sposób straciłem ok. 15-20 sek. Patrzałem do tyłu żeby nikt mnie nie wyprzedził, ale długo nikogo nie było, także przewaga którą wypracowaliśmy była ogromna. Po kilku minutach dogoniłem kolegę i znowu jechaliśmy razem, ale tylko przez jakiś czas. Sił było coraz mniej, ta trasa mimo że jest bardzo łatwa, w tą pogodę okazała się dość ciężka. Kilka łyków z bidonu żeby dodać energii na następne kilometry i szpula. Jechaliśmy tyle ile mieliśmy sił w nogach, ale końcówkę odpuściłem sobie jakieś 5 km przed metą. Wyprzedził mnie również Tomek Lipiński (Piast Słupsk) który doznał urazu po dość nieprzyjemnej stłuczce, ale postanowił walczyć do końca. Odcinki leśne były miejscami bardzo rozjeżdżone, błotniste, rower zarzucało raz w prawo, raz w lewo, trzeba było uważać. Drugie utrudnienie to dość spora ilość wody, kałuż, ja przez nie ostro przejeżdżałem nie tracąc cennych sekund tym bardziej że widziałem kilku zawodników za sobą, musiałem ostro cisnąć oby nie stracić pozycji.
Sił było coraz mniej lecz starałem się utrzymać mniej więcej równe tępo w granicach 25-28 km/h. Do końca zawodów nie wyprzedzili mnie.
Na końcu drugiej pętli sędziowie pytali gdzie jadę czy na dystans MEGA (2 pętle) co oznaczało koniec wyścigu czy na dystans GIGA (3 pętle), ale żeby pojechać na pętle GIGA trzeba było spełnić jeden warunek, dwie pierwsze pętle trzeba było pokonać z czasem nie większym niż 3 h. Ja ten warunek spełniłem ale nie zamierzałem jechać na GIGA. Krzyknąłem tylko że koniec. pokierowali mną żebym prosto pojechał do Mety. Spisali numerek i podziękowali za wyścig.
Brałem pierwszy raz udział w tym wyścigu i jestem całkiem mile zaskoczony, bardzo fajna impreza, trasa wyśmienita, bardzo fajna atmosfera, urozmaicona trasa, może to nie jest maraton typowo górski, miejscami przypominający sprint, ale mimo to warto wziąść w nim udział. Tereny bardzo ładne.
Na koniec wyścigu można było wymienić nr. Startowy na posiłek regeneracyjny.
Mimo panującej kiepskiej aury pogodowej na start stawiło się łącznie ok.140 osób.
Impreza godna polecenia.
Trzeba pamiętać o tym że w trakcie wyścigu nie ma punktów regeneracyjnych, także trzeba się zabezpieczyć w wystarczającą ilość płynów energetycznych podczas maratonu.
Na koniec zawodów w czasie dekoracji która była o godz. 15:00 odbyło się losowanie nagród. Główną nagrodą był rower górski firmy „KROSS” ufundowany przez sklep „Prosport” w Wejherowie, a dla najlepszego uczestnika w zawodach Sołtys wsi Kępino ofiarował bon w wysokości 200 zł do realizacji w sklepie Prosport.
w Kat zająłem 11 miejsce na 39 zawodników, całkiem nieźle.
W Kat Open 12 na 94 zawodników.
Z wyników jestem zadowolony ale za rok będę chciał poprawić.
Do zobaczenia na następnym wyścigu.
Wyniki:
VII Leśny Maraton Rowerowy
- DST 85.00km
- Teren 85.00km
- Czas 04:23
- VAVG 19.39km/h
- Podjazdy 780m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB SKandia Maraton Lang Team I Edycja "Chodzież"
Niedziela, 25 kwietnia 2010 · dodano: 28.04.2010 | Komentarze 4
Dzisiaj miał odbyć się pierwszy maraton w tym roku w miejscowości „Chodzież”
I Edycja z cyklu SkandiaMaraton LangTeam, postanowiliśmy razem z kilkoma bikerami min Batik, Flash wziąć udział w tej wspaniałej imprezie.
Chodzież jest oddalona od Gdańska o ok. 250 km. Jest to gmina w województwie Wielkopolskim, posiada obszar 12,77 km² ilość mieszkańców niewiele ponad 20 tyś.
Zaczęło się niewinnie, umówiliśmy się z Batikiem przy Hali Oliwi o 5:00 nad ranem, mieliśmy na spokojnie założyć rowery na dach, bez pośpiechu tak żeby wyjechać o 5:30
Jechaliśmy w składzie: Batik (kierowca oraz zawodnik), Ola (kibic), Flash (przedstawiać nie trzeba) no i moja skromna osoba.
Wyjechaliśmy o godź 5:45 na spokojnie. Na miejscu byliśmy ok. godź 10:00 zaliczając po drodze stacje benzynową w Bydgoszczy, był to przystanek trwający ok. 30 min mający na celu, skonsumowanie śniadania oraz nabrania sił na dalszą podróż. Gdy zajechaliśmy na miejsce, poszukaliśmy dobrego miejsca na zaparkowanie samochodu, obyło się bez tłumów, spokojnie zarejestrowaliśmy się. Dostaliśmy koszulkę, katalog rowerowy, bidon, batonika energetycznego, oraz jakiś płyn do smarowania sprzętu rowerowego, po czym wróciliśmy do samochodu żeby zostawić rzeczy i między czasie przebrać się. Zaczęło robić się dość ciepło. Byłem ubrany w krótkie spodenki a na spodenkach ocieplane biegówki z polarem.
Rano było dość mroźno, dojazd miałem 15 kilometrowy. Patent z pogodą polegał na tym że na słońcu było bardzo ciepło ale gdy miejscami zawiało robiło się nieprzyjemnie, każdy myślał jak by tu się ubrać, ja wiedziałem że w lesie panuje inny klimat i można się spokojnie rozgrzać, rozebrałem się na tzw. letniaka.
Gdy przyjechaliśmy na miejsce zastanawiałem się na jaki dystans się zapisać, Flash postanowił jechać na największy tzw, „Grant Fodo” który miał wynosić 85 KM oraz 780 m przewyższeń, jeśli Flash pojedzie to i ja też, tak też zrobiłem, przed startem powiedziałem że przyjedzie 30 min szybciej ode mnie, o wiele się nie pomyliłem, do takiej klasy zawodników jeszcze sporo mi brakuje.
Start był zaplanowany na godź 11:00, jako pierwsi jechali zawodnicy z nr. koloru czarnego, czyli moja i Flasha grupa, kilka minut po czasie grupa Batika, koloru niebieskiego na dystansie „Mega”
Zacząłem ustawiać się na linii startu ok. godź 10:40, widziałem obok siebie dużo osób z zrzeszonych klubów zawodniczych specjalizujących się w maratonach oraz zawodach z cyklu „XC” nie miałem żadnych szans nawet zbliżyć się do takiej klasy zawodników.
Godż 11:00 nastąpił start, rozpoczęcie zapoczątkował osobiście Czesław Lang hukiem z pistoletu, na dzień dobry kilka kilometrów asfaltu, jechaliśmy równo trzymając spokojną prędkość w granicach 35-40 km/h, po ok. 5 km wjazd do lasu, na dzień dobry mała góreczka która się ciągnęła przez kilka km, już zaczęła się walka, przewagę którą zdobyłem jadąc po asfalcie momentalnie zacząłem tracić. Nagle wyprzedził mnie Flash, coś tam krzyknął do mnie, ja odpowiedziałem tylko hey , na kolejnym ostrzejszym podjeździe z kilkoma nierównościami w postaci korzenia stanął, coś chyba z przerzutką, jakiś badyl się zaklinował, wyminąłem go, ale po kilku sek, wystrzelił jak błyskawica wyprzedzając przy tym kilka osób, jechał tak jakby nie było podjazdu.
Co do trasy oraz zabezpieczenia wyrazy uznania dla organizatorów, były momenty gdzie trzeba było przejechać przez drogę asfaltową z lasu do lasu, policja czuwała wstrzymując ruch, na każdym z bardziej niebezpiecznych zjazdach, była opieka medyczna, w razie czego żeby udzielić pomocy, a zjazdy były momentami bardzo niebezpieczne, nie dość że strome to pełno korzeni i hopek, bez odpowiedniego opanowania nie trudno było o wypadek.
Co jakiś czas trasę patrolowały osoby jeżdżące na motorach terenowych.
Przez spory odcinek czasu jechałem sam, wydawało mi się ze jadę jako ostatni, osoby z dystansy mega które startowały z opóźnieniem zaczęły mnie wyprzedzać, próbowałem się podłączać pod niektóre grupki, ale tylko na pewien czas starczało mi sił, trasa bardzo trudna, techniczna, dużo piasków, ale zarazem bardzo piękna jeśli chodzi o zawody MTB, przecież w terenie musi być ciężko, oto właśnie chodzi, jest taka zasada, im bardziej wymagany teren tym lepiej.
Ważniejsze od wyników jest walka z samym sobą jak to niektórzy mówią, coś w tym jest, o dobry wynik wśród klubowiczów tacy przeciętni zawodnicy jak ja nie mają szans to tylko to pozostaje, walka z dystansem oraz ze swoimi słabościami.
Po 50 KM coś mną zaczęło dziwnie zarzucać, a dokładniej tyłem roweru ale spojrzałem na oponkę, wszystko jest w porządku, bałem się że mogłem gdzieś gumę złapać, na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Jadę dalej, z kilometr na kilometr zaczynam tracić coraz więcej sił, na drugiej pętli, tam gdzie dawałem radę jechać 30 km/h teraz ledwie jadę 20, sięgam po banana którego miałem w tylniej kieszonce koszulki, trochę mi spadło, zjadłem to co miałem, energii starczyło zaledwie na kilka kilometrów. Po jakimś czasie zaczęły mnie strasznie plecy boleć. Jestem zmuszony się zatrzymać, sięgam po żel który również miałem w kieszonce, zabrałem w wyjątkowych sytuacjach, takich jak ta, dobrze mieć, pierwszy raz jestem zmuszony do sięgnięcia po taki środek, ale co widzę, rozpuścił się, zamiast żelu jest sama woda, no cóż wypijam to co mam i w drogę, pozornie niewiele to pomogła, ale po chwili zaczynam odczuwać skutki, jadę trzy kilometry więcej. Po jakiś czasie mijam punk regeneracyjny, zatrzymuje się. W poprzednim wziąłem wodę niestety była gazowana, było mi dziwnie, teraz jakiegoś powera wziąłem, uzupełniłem bidon wodą tym razem nie gazowaną i w drogę. Ten Power naprawdę pomógł, dogoniłem osobę z „Naftokor” z którą przez jakiś czas jechałem, szybki łyk i rura, jadę 25-28 km/h prawie tak jak na początku, wyprzedzam dużo osób z dystansu mega i rodzinnego. Mała góreczka o ile można to nazwać góreczką a oni już podprowadzają swojego konia, patrzę ze zdziwieniem w przód, śmigam raz na prawo raz na lewo, czuje się jak bym ostatni jechał, ale to nie jest już najważniejsze, ważniejsze od rezultatu jest sam udział i samo zaparcie na największym dystansie jakim jest Grand Fodo, tym bardziej ze łatwo nie jest, można porównać tą trasę do maratonu w Kadynach , dużo technicznych zjazdów oraz spora ilość piasków na którą trzeba mieć dopracowaną odpowiednią technikę jazdy żeby móc bezproblemowo zapuszczać się na tak wymaganą trasę.
Zaczynam zastanawiać się czy dobrą drogą jadę, ale przecież nie było innej. Już na starcie myślałem sobie, co ja zrobiłem, będzie ciężko, to był poważny błąd.
Był i to jeszcze bardziej niż byłem sobie w stanie wyobrazić, to była prawdziwa rzeź jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyłem, plecy bolały, nogi trochę ale jeszcze nie aż tak, czułem że mam siłę na kolejne kilometry, ale plecy miejscami nie wytrzymywały.
Wszystkie podjazdy które były na trasie prócz jednego pokonałem.
Był dość spory i stromy podjazd, ale z relacji jednego z fotoreporterów nikt nie podjechał pod niego, zbyt duża ilość piasków uniemożliwiała to, nawet bardzo doświadczeni zawodnicy przegrywali z tym podjazdem. Znalazł się również podjazd z dużą ilością korzeni, wymagał dużej wyobraźni oraz techniki aby go pokonać.
Na niektórych odcinkach strasznie wiał wiatr, nie dawał za wygraną szczególnie na odcinku szutrowym, musiałem wysunąć się ostro do przodu niemalże na rogach aby osiągnąć prędkość ledwie 26 km/h na prostej, nagle skręt w prawo do lasu i słońce bez małej odrobinki wiatru, nagła zmiana klimatu, skwar jak na Saharze.
Zdarzało się również na pewnych odcinkach mega ostry zjazd a nagle taki sam podjazd, rower rozpędzony prawie sam podjeżdżał o ile przy zjeździe puściło się klamki hamulcowe całkowicie. W takich sytuacjach czuwała opieka medyczna. Gdy pozostało 35 km do mety zacząłem pościg za innymi zawodnikami, choć bez większych szans już na dobry wynik. Wyprzedziłem dwie może trzy osoby z czarnymi numerkami, dużo osób mijałem z innych dystansów. Na koniec szybkie singelki z korzeniami w dół które pokonywało się bez problemów gładko ale trzeba było uważać oby nie wypaść z trasy, między innymi minąłem trzy osoby które złapały kapcia, następnie podjazd nie zbyt duży i trochę asfalcików na dojazd do mety. Gdy przekraczałem linie mety uśmiechnąłem się i odsapnąłem, wreszcie to koniec, przeżyłem, nareszcie. Mimo że na trasie nie było błota na mecie wyglądałem jak murzyn. Piasek, kurz zmienił mi kolor skóry.
Podsumowując:
Były to I zawody w tym roku, uważam jednak za niezbyt udane jeśli chodzi o wynik końcowy, to był moment w którym można było sprawdzić na jakim poziomie się jeździ i jaka jest aktualna forma, moja nie spisała się najlepiej, nawet powiedział bym poniżej oczekiwań, myślałem że pójdzie mi dużo lepiej. W końcowej klasyfikacji zająłem słabe 42 miejsce w Generalce, będzie trzeba trochę popracować nad kondycją.
Po zakończeniu zawodów spotkałem Batika z Olą oraz Flasha, była również grupka z GER którzy zażywali posiłek po ciężkim, wyczerpującym wysiłku a byli to min Olo, Mario, Zibek i inni. Pojechałem po bon który dostawało się przy rejestracji w biurze zawodów na posiłek regeneracyjny po zakończeniu maratonu, a była to: surówka, chleb, karkówka lub kiełbaska z grila.
Był to pierwszy mój start w zawodach przekraczające nasze województwo „pomorskie” jestem bardzo zadowolony że mogłem jechać i brać udział w tej imprezie, dziękuje Batikowi za dowiezienie mnie całego z rowerem pod sam dom, z małymi przygodami. Po drodze, okazało się że rozciąłem sobie oponkę, nie wiadomo gdzie, możliwe ze na trasie, długości centymetra, miałem dużo szczęścia ze na trasie gumy nie złapałem, ponieważ miałem ze sobą jedynie łatki, a takiej usterki ciężko było by zwykłymi łatkami naprawić. Miał bym kłopot. Było bardzo Fajnie, Gratuluje dla Flasha za zajęcie bardzo wysokiego 18 miejsca i wszystkim startującym którzy wzięli udział i ukończyli zawody. Dziękuje również za miłe towarzystwo w drodze jak i po zawodach. Do zobaczenia na następnych Edycjach Skandii
- DST 90.00km
- Teren 90.00km
- Czas 04:36
- VAVG 19.57km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
IV ESKA MTB GDYNIA MARATON WITOMINO – LEŚNICZÓWKA
Niedziela, 20 września 2009 · dodano: 24.01.2010 | Komentarze 0
Okres przygotowań już za nami, „Niedziela 20.09.2009” to dzień na który czekało większość zapaleńców rowerowych, dzień w którym ma odbyć się Gdyński Maraton MTB. Ja dopiero debiutuje w Maratonach MTB, nie spodziewałem się zbyt wiele tym bardziej że jeżdżę dopiero od 2 lat na rowerze wyczynowo, moim celem było zaliczyć jak najdłuższą trasę Maratonu, czyli dystans GIGA 90 KM i nie dojechać jako ostatni uczestnik.Plan został zrealizowany w 100%, objazd trasy zrobiłem z przyjaciółmi jeżdżąc z mapą po lasach, niestety w połowie, po pracy było zbyt mało czasu, ale mieliśmy na celu zapoznanie się czego ewentualnie możemy spodziewać się na trasie, na co być przygotowanym, szczególnie że chodziły pogłoski od bardziej doświadczonych bikerów że ten Maraton uważany jest za jeden z najtrudniejszych u nas na Pomorzu, ostre górki dają w kość, nie jednemu doświadczonemu Bikerowi popsuły szyki. Wpisowe przy starcie wynosiło 50 zł tak jak organizator zapewniał, dostaliśmy pamiątkowe koszulki na pamiątkę oraz nr. do zamontowania na rower i w drogę. Do wyboru były trzy dystanse Boke Cross (30 KM) czyli jedna petla, mega (60 KM) dwie pętle, oraz ten najdłuższy zwany dystansem GIGA który liczył aż 90 KM czyli trzeba było trzy razy objechać trasę która miała 30 KM. W Maratonie brało udział rekordowa ilość ok. 300 Bikerów i Bikerek, należy się cieszyć ze kolarstwo górskie MTB cieszy się coraz większym uznaniem oraz zainteresowaniem dla tak pięknego sportu oraz zdrowego prowadzenia trybu życia. Oby tak dalej. Coś po godź 10:00 zaczęliśmy się powoli ustawiać do startu, miałem niezbyt dobrą pozycje wyjściową gdzieś w połowie stawki, patrząc w prawo i w lewo sami klubowicze koło mnie, „Baszta Bytów”, „Piast Słupsk”, „Trek”, „MTBnews” oraz inne kluby.
Nadeszła godzina grozy 10:30 Start !!! ciężko było ruszyć w tak ściśniętym peletonie, ale jakoś się udało, szybko się wpiąć w SPD i co nas na początku czeka, jak by inaczej, dość ostry podjazd, ale na to byłem przygotowany, robiąc objazd trasy, na pierwszym miejscu mieliśmy okazje przetestować go. Wiedzieliśmy o nim, problem polegał na tym ze przy tak licznym gronie uczestników, bardzo ciężkie jest wyprzedzanie. Myślałem że peleton ostro ruszy do przodu tak jak to miało miejsce min w Kadynach, a tu nic z tego, pomalutku, jedyne wyprzedzanie było zjeżdżając na prawo lub lewo po liściach, oby tylko nie wpaść w koleinę. (nic przyjemnego) Zaczynam wyprzedzać nie wiem ilu ale sporą część peletonu udaje mi się zostawić z tyłu, Mówię sobie, wszystko fajnie pięknie to wygląda, ale należy rozłożyć sobie siły tak żeby już na początku nie wysiąść w znacznym stopniu, w końcu to dopiero początek, maraton jest dość długi a czeka mnie przecież do pokonania 90 KM trzeba zacząć rozważnie siłami dysponować. Byle by nie złapać skurczy tak jak miało to miejsce w poprzednim Maratonie w którym miałem przyjemność brać udział, musiałem wtedy ostro zwolnić, ale nic takiego nie miało miejsca. Maraton przebiegał wyłącznie drogami, leśnymi po TPK oraz trochę szuterku się znalazło, las ja i mój rower, coś niesamowitego, wspaniałe przeżycie. Było sporo ostrych podjazdów, ale jeśli są podjazdy to i muszą być zjazdy, tak też było. Na treningu zrobiliśmy trasę może w 30% ale dobre i to, część trasy przebiegała moim ulubionym szlakiem jakim jest szlak czerwonym zwany wejherowskim zaczynający się w Sopocie Kamiennym Potoku biegnącym po urokliwym parku TPK aż do samego Wejherowa. Nie ominęło nas również kilka technicznych singel-tracków pięknych gdzie prędkość sięgała ponad 40 km/h trzeba było mieć się na baczności bo miejscami trasa wymagała dość sporej odwagi oraz techniki. Mały błąd, drobna nierówność mogła spowodować upadek, a przy tak wysokiej prędkości nie było by zbyt miłym uczuciem. Maraton przebiegał mniej więcej tak:
O czym już wspomniałem na dzień dobry tuż przy starcie czekała na nas góreczka, peleton trochę zdążył się urwać, ale to jeszcze nie jest to, dwa następne podjazdy zdążyły spowolnić peleton który został w znacznej części w tyle, następnie zjazd, trochę prostej i znowu podjazd. Jadę ile sił w nogach, daje z siebie wszystko, następny piękny podjazd nie wiem który to z kolei ale jest bardzo stromy, nie poddaje się, wiem ze jak go pokonam będzie nagroda w postaci zjazdu, dzięki któremu będzie można trochę odsapnąć. Prawdziwy Górski Maraton, chwile jechałem sam czego nie lubię, za kimś jedzie mi się lepiej, szybciej. Doganiam kilku Bikerów, są coraz bliżej, ale potrzeba czasu, cisnę ile sił w nogach żeby nadrobić stratę, po kilku min doganiam ich na jednym z ostrych podjazdów, jadę jakiś czas za nimi, ale w końcu zdecydowałem się wyprzedzić, tak też robię, było ich trzech. Piłuje dalej ile sił w nogach, nagle singelek jeden z moich ulubionych, zjazd czerwonym i podjazd, jeśli było się wystarczająco dobrze rozpędzonym dało się podjechać na tzw. blacie, nawet wypadało. Trasa biegła również wzdłuż obwodnicy, tam również wiedziałem co na mnie czeka, górka z pozoru mała ale zwiększa się stopień nachylenia, jechałem 15 km/h później trochę już lepiej było można było przyspieszyć. W połowie trasy, punkt regeneracyjny, izotoniki, jakiś zielony napój który dawał niezłego powera, woda czysta oraz banany, ja na początku zawodów przy pierwszej pętli miałem pecha, wypadł mi gdzieś bidon na którymś z technicznych zjazdów, jechałem cały czas bez kropelki picia, jedynie na co mogłem liczyć to były punkty regeneracyjne gdzie można było się czegoś napić, był jeden w połowie trasy na pętli. Bidon znalazłem u jednego z sędziów na trasie gdzieś po 1/3 trasy 3 pętli tuż za obwodnicą. Na jednym z Ostrych Zjazdów przy 2 pętelce zaczęło mną znosić na prawo a to na lewo, „Guma” zwana potocznie „Kapciem”. Nie ma się nad czym zastanawiać, rower do góry nogami i naprawiamy, zdejmujemy koło tylnie. Okazało się ze w oponę wbił się niezły kawałek szkła, którego na trasie była spora ilość, na dwóch odcinkach, nie trudno było złapać kapcia, nie miałem ze sobą dętki, więc szybkie łatanie samo przylepną łatką poszło sprawnie i bez boleśnie, niestety jeszcze łańcuch mi spadł z korby i poprzekręcał się jak by tego było mało, straciłem ok. 10 min, myślę sobie że już nie ma szans na dobry wynik i tak dużo już zrobiłem.
Przerwa nie wyszła mi na dobre, dostałem trochę zadyszki, zjazd, a po zjeździe czekało na mnie kilka sporych podjazdów, dość ostrych ale dałem rade, nikogo nie widzę, jadę sam, zjazd, podjazd i tak w kółko. Jestem już prawie na zakończeniu 2 okrążenia, ruch obustronny, widzę jak gdzieś w oddali jadą klubowicze w zielonych i niebieskich koszulkach, nie jest aż tak źle ze mną pomyślałem sobie. Część Maratonu szła również szlakiem czarnym który również prowadzi po TPK do Wejherowa z tym że zaczyna się w Gdyni Wzg. Św. Maksymiliana zwany Szlakiem Zagórskiej Strugi. Zostały wybrane elementy najbardziej górzyste oto tego szlaku, bardzo ciężkie, dające ostro w kość. Ale pokonuje bez większych problemów, nagle trochę płaskiego szuterek. Tu doganiam peleton składający się z 4 bikerów . Staram się jechać razem z nimi tak żeby mi nie uciekli. Ostry zakręt i podjazd z korzeniami, koleinami, bardzo ciężki, techniczny, ciśniemy ostro. Zaczynam siedzieć im na ogonie, walka od nowa a tu zjazd i nagle podjazd totalny Hard-Core. Tym razem bardzo długi podjazd jeden z bardziej męczących na tym Maratonie, staram się nie patrzeć do góry, tylko piłuje ile sił jeszcze w nogach patrząc na przednie koło, opłaciło się, udaje się. Skręt w lewo trochę płaskiego, część z górki i znowu podjazd, bardzo stromy, najbardziej morderczy, niemalże masakryczny, rzadko kto podjeżdżał, szkoda było sił, zaczynam prowadzić rower, ale okazało się ze nie tylko ja. Zastanawiam się ile jeszcze zostało do mety, czeka na nas piaszczysty zjazd czerwonym szlakiem, podjazd i znowu zjazd, wyprzedzam dwie osoby, toczę bój z bikerem w koszulce Subaru, koło rzeczki na czerwonym szlaku udaje mi się go wyprzedzić, ale po chwili dogania mnie i wyprzedza, tak z trzy razy sytuacja się powtarza. Zrezygnowałem z walki, byle by wytrwać do końca. Jeszcze czeka na nas na dobitkę morderczy podjazd po płytach betonowych który prowadzi prosto do mety, kolega z Subaru wystrzelił jak z procy, i na tyle z walki, nie miałem szans. Do mety dojechałem w 4 osobowym peletonie. Na ostatniej pętli gdy odzyskałem swój bidon nie zostało mi ani kropli picia, wypiłem wszystko na trasie.
W Klasyfikacji Open zająłem „19” miejsce oraz w M2 – „8”
Debiut uważam za udany.
Podsumowanie:
Rajd uważam za bardzo udany, prawdziwy Maraton Górski MTB, przepiękne podjazdy, ostre zjazdy, podjazd, zjazd i tak przez cały maraton, atmosfera przepiękna, warto przerzyć tak wspaniałą przygodę, niesamowite przeżycie, dojeżdżając do mety dostaliśmy pamiątkowe medale. Plusem jest to ze trasa wiedzie gównie drogami leśnymi oraz w małej mierze szuterkami, nie ma nawet odrobiny asfaltu, zdarzają się jedynie płyty betonowe, ale to w lesie
W skali 1-10 oceniam najwyżej na 10 ptk
Wyniki dostępne są pod linkiem:
Dystans GIGA
- DST 39.00km
- Teren 39.00km
- Czas 01:49
- VAVG 21.47km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Neksus e-MTB Maraton Kadyny 2009
Sobota, 22 sierpnia 2009 · dodano: 28.01.2010 | Komentarze 1
Dzisiaj postanowiłem sprawdzić swoje umiejętności w Maratonie „Neksus MTB” który rozgrywał się w Kadynach. Pociąg z Gdyni Głównej ruszał o godzinie 6:38. Pobudka o 5:00 szybkie śniadanko, przygotowanie, sprawdzenie pogody na ICM gdzie zapowiadali po południu dość solidne opady deszczu. Rano już niestety zaczynało padać. Postanowiłem pierwszy raz na zawody jechać bez plecaka, zabezpieczyłem dokumenty oraz telefon dwoma warstwami worków jednorazowych oby nie przemokło. Wsiadałem jako pierwszy do pociągu, pozostali dosiadali, po jakiś czasie zebrała się nas dość niezła grupka składająca się z sześciu osób, a byli to: Marzena z Mirką, Robert, Marcin zwany Wickermanem oraz Tomek. Umówiliśmy się z Dareckim (ESR ELBLĄG) że zostanie naszym przewodnikiem w drodze do Kadyn. Dojechaliśmy do Elbląga o godzinie 8:32 Darek czekał już na nas, niestety sam. Po chwili ruszyliśmy spokojnym Lightowym tempem oby się nie zmęczyć, jechaliśmy z prędkością 20 km/h. Zanim się nie obejrzeliśmy byliśmy już w Kadynach, bardzo piękne okolice.
W biurze zawodów zastaliśmy małą kolejkę, wypełniliśmy zgłoszenia oraz uiszczając opłatę w wysokości 50 zł, dostaliśmy numerki startowe oraz na pamiątkę termometr. Zapisy były do godziny 10:00 start Maratonu o godź. 10:30, do wyboru były dwa dystanse które można było wybrać, MEGA 39 KM przewyższenia 650 m oraz GIGA 74 KM przewyższenia 1300 m. Ja postanowiłem jechać na MEGA i trzymałem się tego do końca Maratonu. Na rozgrzewkę był plac gdzie można było pojeździć sobie w kółko, troszkę w górę i w dół, fajna sprawa, niestety miejscami mokro i ślisko, gdzie byłem świadkiem upadku jednego z maratończyków przed moimi kołami, wypadły mu również dwa bidony na raz. Po jakimś czasie Marcin również wywinął orła tylko że w innym miejscu. Na szczęście obyło się bez kontuzji. Byliśmy ponad pół godź. za wcześnie rozgrzewka przed startem dobrze zrobiła, byle by nie stać w miejscu, robiło się zimno stojąc bez ruchu. Zbliżała się godź. 10:30 zawodnicy zaczynali ustawiać się do Startu. Ale niestety niewiadomo było w którą stronę pojedziemy czy w prawo czy w lewo, cześć bikerów ustawiona rowerami na prawo a część na lewo na czołówkę, zabawnie to wyglądało lecz spiker szybko powiadomił nas jak mamy się ustawić.
Nagle START !!!! więc wpiąć się w SPD, BLAT i RURA !!!! Klubowicze jak zwykle na przedzie, peleton ostro wyrwał do przodu, na początek czekała nas droga asfaltowa ok. 6 km, na liczniku miałem coś pomiędzy 35 a 40 km/h później stopniowo zwalniałem bo nie dawałem rady takim tempem, za ostro. Niestety od samego początku pojawiły się problemy z przerzutkami, próbowałem ustawić w trakcie jazdy, ale trochę czasu to zajęło. Pierwsza górka trochę zaczęła rozciągać peleton. Przeglądając wykres wzniesień spodziewałem się ostrych podjazdów oraz takich których nie da się pokonać jadąc rowerem. Na szczęście myliłem się i to znacznie. Trasa była urozmaicona, można było spodziewać się dosłownie wszystkiego, takim największym utrudnieniem była dość spora ilość piasków, na niektórych odcinkach trzeba było użyć naprawdę dość sporej ilości siły żeby jechać, czasem nawet na prostych odcinkach, nie brakowało również ostrych podjazdów, oraz wąskich technicznych leśnych ścieżek wypełnionymi dziurami, gałęziami , korzeniami, a po bokach pokrzywy, wysoka trawa, jadąc zbyt blisko dostawało się po twarzy. Po prostu coś pięknego, prawdziwy górski Maraton, urok niesamowity, przeżycie nie do opisania. Na dystansie Mega na trasie był jeden bufet. Największy i najbardziej męczący podjazd o dość sporym nachyleniu był z płyt betonowych. Zostałem zmuszony ustawić przerzutkę na tzw. młynek ale mimo to ledwo dawałem radę jechać, udało się. Był ostry podjazd to i musi być zjazd, niektóre były tak techniczne że trzeba było mieć oczy szeroko otwarte. Dość wąskie trawiaste, śliskie z korzeniami i dziurami. Ciężko było napić się z bidonu, nawet gdy jechało się po płaskim terenie. Jadąc na sztywnym widelcu miałem trochę stracha że mogę zobaczyć gdzieś orła cień, było by niezbyt miło tak się wykasztanić, szczególnie że prędkości nie należały do małych jadąc 35-40 km/h na zjazdach rower skakał na różne strony. W pewnym momencie jadąc ostro w dół była strzałka mówiąca o wjeździe w lewo w las, widziałem z ok. 15 osób które się cofało. Jadąc ponad 40 km/h przeoczyli, padł tylko tekst, „Wojtek byłeś na grzybach?” , próbowałem jechać za zawodnikiem w zielonej koszulce z MTBnews, trzymając się na koła przez ok. 20 km, później już lekkie kurcze uniemożliwiły mi, nie chciałem przesadzać. Niektóre z górek były dość wymagające ale nie były straszne, wszystko było do podjechania. Zrobiłem jeden fatalny błąd który kosztował mnie upadkiem. Jadąc ok. 40 km/h widziałem sporą ilość czarnego zwęglonego piasku, chcąc odbić w prawo na trawiaste podłoże gdzie było jego brak wpadłem w dość sporą ukrytą pod piaskiem nierówność, obróciło mi rower o 60 stopni przewracając się na ten czarny piach, przeleciałem po piasku jak po lodzie. Chciałem wsiąść na rumaka i odjechać ale nie mogłem, patrzę na siodełko, a to Ci pech, obróciło się o 30 stopni w bok. No i co teraz. Wyjąłem narzędzia wszystkie jakie tylko miałem, no i jedyny imbus potrzebny do skuwacza jaki tylko miałem, dopasowałem, lecz nie pasował. Po chwili położyłem rower na bok, kopnąłem z buta w siodełko obróciło się w drugą stronę o 60 stopni, było dokładnie w takiej samej pozycji tylko w odwrotnym kierunku, no to jeszcze raz tym razem trochę lżej, udało się, strasznie zaczął mnie lewy łokieć boleć, spojrzałem, trochę się zraniłem przy tym upadku, na mecie przemyje wodą utlenioną i będzie dobrze. Wsiadłem i w drogę, rower piszczy, skrzeczy ale jedzie. Po chwili mijam bufet, lecz nie zatrzymuje się mam pół bidonu, stwierdziłem że dojadę do mety na tym co mi zostało. Następnie trochę ostrych wąskich podjazdów, jadę za jakimś bikerem trzymam się ostro jego koła, po pewnym czasie decyduje się na wyprzedzanie, udaje się, dysze jak lokomotywa ale on także. Po chwili słyszę że ktoś za mną jedzie, pomyślałem że pewnie dogonił mnie. Wyprzedza mnie, to był Mario666 jechał z kontuzjowaną nogą, szacun wielki, podziwiam. Wymieniliśmy kilka słów między sobą dotyczący trasy, po chwili ostry zjazd, piasek który nas dzisiaj nie rozpieszczał, oraz przejazd przez rzeczkę i ostry podjazd, nie zdążyłem zredukować biegu, musiałem zejść z roweru podprowadzając rower, następnie czekał ponownie zjazd. Próbowałem gonić mario666, ale nie dawałem rady, zbyt silny, widziałem jak jeszcze kilku bikerów wyprzedził odpuściłem. Na początku Maratonu trzymałem się bikera z czerwoną koszulką z napisem MRÓZ ale zgubił mnie, po kilku minutach widzę go ponownie, próbuje znowu się trzymać, ale po chwili ponownie nie daje za wygraną i ucieka mi jak na zawołanie. Końcówka Maratonu ciągnęła się asfaltowymi drogami przez ok. 6 KM tam dogonił mnie Wojtek który pojechał na pętle GIGA. Powiedział tylko do mnie przecinaj, starałem się jak mogę jadąc stałą prędkością 30-32 km/h pod wiatr, czasem zwalniając do 25 km/h. Po chwili ponownie widzę Bikera z czerwoną koszulką MRÓZ wyprzedzam go, odchodzę na parę metrów, ale zwalniam do 25 km/h on zaczyna mnie doganiać był coraz bliżej, w końcu niemal na kole siedział mi, przyspieszyłem do 35 km/h rozglądając się do tyłu był w bezpiecznej odległości, mogłem odetchnąć zwolniłem do 30 km/h starając utrzymywać prędkość. Do końca utrzymałem pozycje, uciekając ponownie o parę metrów, Wojtek wystrzelił do przodu jak rakieta, nie miałem nawet szans go dogonić.
Dojeżdżając do mety dostałem pamiątkowy medal za uczestnictwo, poczekałem aż dojedzie Marzena z Marcinem, ok. 15 min za mną może byli.
Średnia prędkość jazdy wyszła mi 21 km/h zadowolony jestem z wyniku ale mogło być lepiej, 17 miejsce w kategorii wiekowej oraz w Klasyfikacji Open 29 n dystansie MEGA.
Moje straty: rozwalona ręka, siniak na kolanie, krzywe koło
PLUSY:
MARATON MTB NEKSUS polecam każdemu kto kocha jazdę po terenie,
Trasa bardzo urozmaicona, można znaleźć wszystkiego po trochu, od ciężkich piasków po ostre podjazdy, nie mówiąc o ciężkich technicznych wymagających czasem niesamowitej koncentracji zjazdach, jak na razie ten Maraton oceniam najwyżej pod względem urozmaiconej trasy, Trasa przepiękna. Trasa była oznakowana bardzo dobrze, Perfekcyjnie, ale mimo to kilka osób potrafiło się zgubić, niestety to przez nieuwagę.
Na koniec Maratonu Ciepły posiłek, Karkówka z Grila oraz drożdżówka.
MINUSY:
Największym minusem było brak służby medycznej oraz Karetki Pogotowia,
Rozwaliłem sobie ręke i chciałem przemyć wodą utlenioną, niestety nie mieli,
Po chwili przyjechała straż pożarna, dostałem tylko bandaż z jodyną.
- DST 75.00km
- Teren 75.00km
- Czas 04:14
- VAVG 17.72km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
SKANDIA Maraton LANG TEAM 2009
Niedziela, 7 czerwca 2009 · dodano: 26.01.2010 | Komentarze 0
Dziś miały odbyć się zawody pt. „SKANDIA Maraton LANG TEAM 2009”
Pogoda była bardzo kiepska, padało cały tydzień. Domyślaliśmy się co nas czeka na trasie. Umówiliśmy się wcześniej z zawodnikami z Gdańskiej Ekipy Rowerowej oby trochę przedyskutować przebieg trasy. Na miejscu spotkałem Zibiego, Olo, Mietek, Intel. Do startu coraz bliżej. Nie miałem pojęcia jak wygląda przebieg trasy ponieważ nie robiłem objazdu, za to ekipa z GER miała okazje objechać trasę. Podzieliła się wrażeniami, na co trzeba zwrócić szczególną uwagę, gdzie będzie można przyspieszyć itp. większość osób narzekała na sporą ilość występującego błota na trasie. Ja jeszcze nigdy nie startowałem w tak masowej imprezie jaką jest Skandia, dla mnie była to nowość, czułem się jak obcy, ponieważ debiutowałem w tej oto imprezie. Według organizatorów padła rekordowa ilość uczestników, wystartowało ponad 1100 zawodniczek i zawodników. Nagle słychać z mikrofonów jak organizatorzy wywołują poszczególne przedziały numerów do poszczególnych sektorów.
Zaczęliśmy ustawiać się do startu zbyt późno, była przed nami masa zawodników, mieliśmy kiepską pozycje wyjściową. W sektorze byłem razem z Zibkem oraz ze Sławkiem, którzy tak jak ja mieli zamiar jechać na dystans Mega który miał 2X po 25 km. Wszyscy skupieni, słychać było huk i hałas wpinanych butów w SPD, komuś w tym momencie zerwał się łańcuch, a to ci dopiero pech. Wpiąłem się w SPD próbuje jechać, ok. 5 km/h po czym muszę stanąć, zanim tłum ruszy trochę czasu musi upłynąć, po chwili wpinam się ponownie, startuje, na początek mała góreczka, ale to asfalt, można pocisnąć, jadę z prędkością 30-35 km/h wyprzedzając przy tym dość spora ilość zawodników. Już na asfalcie było widać co nas czeka w lesie, na poboczach widać błoto oraz dość spore kałuże. Jeszcze kilka zawijasów i wjazd do lasu, pierwsza górka która rozciągnęła trochę peleton, mnóstwo błota, rumak skacze jak dziki, raz na prawo raz na lewo, ciężko utrzymać równowagę. Na trzy większe górki jedną udaje mi się pokonać, jest to górka przy Abrahama. Spora część szlaku została poprowadzona Żółtym szlakiem, była jedna górka, praktycznie nie możliwa do podjechania, w suchych warunkach jest to wyczyn lecz spora ilość błota dzisiaj to nie umożliwiała. Po chwili trochę prostej, przejazd przez rzeczkę ostro w dół oraz do góry, po prawej stronie były umieszczone aparaty fotograficzne które robiły co kilka sek zdjęcia. Po chwili był dość spory błotnisty zjazd, rower zaczął mi uciekać, ślizgać się, zacząłem naciskać lekko manetki hamulcy, ale to nie wystarczało, rumak szedł jak po lodzie, typu rów, drzewo, miałem do wyboru, tym bardziej że robiło się coraz bardziej stromo, wybrałem rów przelatując przez kierownice, zaryłem twarzą w dość niezłą ilość błota, po czym wstałem, przetarłem okulary które zostały upaćkane, cofnąłem się po rumaka i ruszyłem dalej . Na początku zacząłem rywalizować z dwoma dziewczynami jedna w pomarańczowej koszulce KTM a druga w niebieskiej, wymienialiśmy się nawzajem, raz ja prowadziłem, raz one, ale toczyliśmy rywalizacje tylko przez pierwsza pętle, później bardziej przycisnąłem i już ich nie zobaczyłem. Doganiałem czasem również Roberta który ostro piłował, widać było zmęczenie tak jak i u mnie, raz ja uciekałem po chwili doganiał mnie i sytuacja powtarzała się tylko że na odwrót. Gdy zbliżaliśmy się do drugiej pętli zapytał się czy jadę na GIGA, chwile pomyślałem, a dobra myślę sobie, w końcu jak jechać to jechać. Pojechałem na dystans GRAND FODO która miała dystans 75 km. Po połowie dużej pętli dostałem zadyszki, napoje zimne już nic nie pomagały, był jeden bufet na 25 km pętli gdzieś po środku mniej więcej, tuż po podjeździe. Jechaliśmy cały czas trzymając się razem 10 km do końca złapał mnie kryzys i musiałem nieco zwolnić, dołączył się do nas kilku osobowy peleton składający się z trzech kolarzy. Ja odpuściłem Robert pojechał do przodu, spotkaliśmy się dopiero na mecie, zostałem sklasyfikowany tuż za nim.
Podsumowanie:
Maraton uważam za bardzo dobrą Impreze Masową, trasa dość trudna zważywszy na dość sporą ilość błot, jechało się praktycznie cały czas w błocie. Zostałem sklasyfikowany na 88 miejscu, w klasyfikacji generalnej, jak na debiutanta uważam że jest to dość przeciętne miejsce. Po Zakończeniu maratonu była wyznaczona osoba do mycia Rumaków oraz ciepły posiłek w bufecie. Atmosfera którą uważam za najważniejszy plus takich imprez była nie do opisania, szczególnie przy mecie, gdy ludzie zaczynali krzyczeć na zawodników, coś w stylu dawaj dawaj! Brak słów, trzeba to po prostu przeżyć.
Do zobaczenia na Skandi w przyszłym sezonie.
Wyniki dostępne są pod linkiem:
SkandiaMaraton2009