Info

Suma podjazdów to 20914 metrów.
Więcej o mnie.

Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2021, Marzec2 - 3
- 2020, Październik3 - 3
- 2020, Wrzesień4 - 0
- 2020, Sierpień3 - 4
- 2020, Lipiec2 - 2
- 2016, Grudzień11 - 0
- 2016, Listopad4 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień4 - 0
- 2016, Sierpień3 - 0
- 2016, Lipiec2 - 0
- 2016, Czerwiec4 - 0
- 2016, Maj7 - 3
- 2016, Kwiecień5 - 4
- 2016, Marzec3 - 0
- 2015, Grudzień1 - 1
- 2015, Listopad7 - 0
- 2015, Październik4 - 1
- 2015, Wrzesień4 - 7
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2015, Czerwiec5 - 0
- 2015, Maj6 - 1
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec3 - 0
- 2015, Luty3 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień3 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj2 - 0
- 2014, Kwiecień2 - 0
- 2013, Wrzesień2 - 0
- 2013, Sierpień5 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień1 - 0
- 2012, Sierpień7 - 6
- 2012, Lipiec3 - 0
- 2012, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj5 - 6
- 2012, Kwiecień29 - 21
- 2012, Marzec10 - 7
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień4 - 2
- 2011, Lipiec2 - 3
- 2011, Czerwiec3 - 5
- 2011, Maj3 - 3
- 2011, Kwiecień2 - 2
- 2010, Październik2 - 4
- 2010, Wrzesień3 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 4
- 2010, Maj3 - 8
- 2010, Kwiecień1 - 4
- 2009, Październik1 - 4
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Sierpień1 - 1
- 2009, Czerwiec3 - 0
- 2009, Maj1 - 3
- 2009, Kwiecień1 - 0
- 2008, Czerwiec1 - 3
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Bażantarnia XC - Góra Chrobrego
Niedziela, 20 czerwca 2010 · dodano: 20.06.2010 | Komentarze 0
Dzisiaj odbywały się zawody pt. „Bażanternia XC 2010”, już od dłuższego czasu zastanawiałem się czy nie wziąść w nich udziału. Wiedziałem że są to najtrudniejsze zawody na Pomorzu więc nie będzie łatwo. Ostatecznie zdecydowałem się że pojadę.
Na starcie w kat. Elita stanęło 17 osób. Ja ustawiłem się w ostatnim rzędzie żeby nie blokować drogi lepszym zawodnikom.
Nagle rozległ się głośny huk z pistoletu, wiadomo było że nastąpił start.
Na początek czekał na nas dość stromy podjazd, zacząłem ostro jechać do przodu wyprzedzając przy tym dość dobrych zawodników. Niestety moje zawody nie zaczęły się dość dobrze już od samego początku gdyż zostałem przyblokowany przez jednego z zawodników już na połowie podjazdu, zjechał mi prosto na koło szorując przy tym tak że musiałem się zatrzymać blokując przy tym innych. Byliśmy zmuszeni zejść z roweru oraz pokonanie podjazdu z buta. W tej chwili z dość dobrej przewagi jaką uzyskałem spadłem na przedostatnie miejsce. Gdy byliśmy już prawie na końcu wsiadłem na rower i próbowałem gonić peleton, ale bez skutecznie. Następnie czekał na nas dość ostry, bardzo techniczny zjazd, coś w stylu single-track, szybki z bardzo wąską ścieżką, puściłem klamki i zacząłem ostro zjeżdżać w dół, nagle ku mojemu zaskoczeniu pojawiła się wyrwa w ziemi, nie mogłem nic zrobić, trzymałem kiere z całych sił, sam nie wiem jak uniknąłem upadku jadąc na tzw. sztywniaku. Zarzuciło mną w prawo i w lewo ale udało się opanować rumaka, przez chwile zacząłem jechać na przednim kole, ale gdy kierownice skręciłem w prawo pozycja ustabilizowała się, jedno szczęście. Nagle ostry zakręt o 180 stopni w prawo, nie wyrobiłem zakrętu, poleciałem w krzaki, wiedziałem że nie jadę ostatni, spojrzałem do tyłu czy przeciwnik jest daleko za mną czy nie, ale nie było widać. Wziąłem rower, wpiąłem się w pedały i pojechałem dalej. Po jakimś czasie ostry podjazd, podjechałem do połowy, dalej nawet nie zamierzałem próbować, gdyż wiedziałem że nie miało to sensu. Zsiadłem z rumaka i zacząłem biec z rowerem. Na szczycie wsiadłem i odjechałem. Po chwili następny zjazd oraz ostry zakręt, ponownie ląduje w krzaczorach. Od tej chwili rozmyślam o rezygnacji z zawodów, ale szybko się zbieram i jadę ile mam tylko sił by dogonić peleton. Ciężkie to zadanie w zawodach XC prawie niewykonalne. Gdyby to był maraton to jeszcze jest to możliwe. Nagle następny zjazd, taśma oznakowana punkt krytyczny, a była nią skarpa, ten kto by w nią wjechał, leciał by solidnie na dół, śmierć w oczach, szkoda roweru.
Na pierwszym oznakowanym skręcie w prawo o 180 stopni, rozpędziłem się i pojechałem na dół, przez jakieś pole jechałem , nagle płyty betonowe i asfalt. Po jakieś chwili jadąc z prędkością ok. 40 km/h na asfalcie znalazłem się na drodze podporządkowanej, stwierdziłem ze coś jest nie tak. Zawracam, problem był tylko znaleźć miejsce gdzie się zgubiłem, straciłem ok. 7 minut, już było jasne że nie zajmę dobrego miejsca, musiałem pokonać szutrowy podjazd, podjechać pod górkę. Zobaczyłem harcerzyków pokazujących drogę, zapytałem którędy i pojechałem, teraz już wiedziałem że nie mam szans nikogo już dogonić, ale nie o to chodziło, strasznie się bałem że na którymś ze zjazdów się wywinę, a jadąc takimi prędkościami nie było by zbyt miłe doznać kontuzji lub uszkodzić rower. Postanowiłem dojechać do końca pierwszego okrążenia i zrezygnować z dalszej rywalizacji.
Następna droga którą pogubiłem się była niedaleko mety, okolice płyt betonowych.
Na rozwidleniu pojechałem w lewo zamiast w prawo, harcerzyk stał jak kamień, powiedział dopiero gdy skręciłem nie pod ten adres co trzeba. Skąd oni ich wytrzasnęli, totalna porażka. Tuż przy mecie czekał jeszcze podjazd składający się z tzw. kocich łbów, dawał ostro w kość. Na spokojnie wrzuciłem młynek nie spiesząc się gdyż to były moje ostatnie metry.
Następnie zjazd. Na początku zawodów był dość groźny wypadek. Karetka musiała interweniować gdyż jedna z dziewczyn się wywróciła dość pechowo, obawiałem się tego również po sobie jadąc na sztywnym amortyzatorze, ale okazało się ze to był jeden z bardziej lajtowych zjazdów.
Stwierdziłem że to nie są zawody na moje możliwości, tym bardziej że zależy mi na skandii która jest za tydzień i nie chciał bym do tego czasu złapać jakieś kontuzji.
Najcięższy zjazd był tuż na początku z dość sporą wyrwą. Tego się obawiałem, ile razy mogę dać radę opanować a raz nie opanuje i kontuzja gotowa jak na zawołanie, tak jak by ktoś włączył odliczenie. Może jak nabiorę trochę więcej doświadczenia to zdecyduję się pojechać, ale teraz już wiem dlaczego są to najtrudniejsze zawody na Pomorzu.
Mimo rezygnacji z zawodów nie żałuję że pojechałem.
Nauczyłem się czegoś i teraz muszę wyciągnąć odpowiednie wnioski a to przed skandią bardzo się przyda.
Sześć osób w kat. Elita zrezygnowało z dalszej rywalizacji co świadczy o trudności oraz poziomie trasy.
Plusy:
Bardzo urozmaicona Trasa, bardzo techniczna.
Minusy:
Organizacja, oznakowanie bardzo kiepskie, harcerze późno reagowali o ile byli na miejscu.
Sporo osób pomyliło Trasę.
Brak jakiej kolwiek sygnalizacji co do ostatniego okrążenia.
- DST 28.00km
- Teren 28.00km
- Czas 01:16
- VAVG 22.11km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB SKandia Maraton Lang Team IV Edycja "Olsztyn"
Niedziela, 13 czerwca 2010 · dodano: 15.06.2010 | Komentarze 0
Na następny dzień po zawodach „Family Cup” nadszedł czas na IV Edycję Skandi która odbywała się tym razem w Olsztynie. Na miejsce zbiórki pojechaliśmy w sześcioosobowym składzie, trzy osoby z klubu Piast Słupsk oraz dwie z Baszty Bytów.
Pogoda niezbyt dopisywała optymistycznie, było pochmurnie wietrznie oraz zanosiło się że lada moment może spaść deszcz. Gdy dojechaliśmy na miejsce przywitał nas silnie wiejący wiatr. Na zawodach postanowiłem jechać na tzw. letniaka, przyzwyczajając się do takiej aury pogodowej która panowała na większości zawodach odbywających się w tym roku wykluczając jedynie Bytów.
Na miejscu byliśmy trochę wcześniej, mieliśmy 1,5h do startu, więc spokojnie się zarejestrowaliśmy w biurze zawodów, dokonaliśmy wpłaty wpisowego, która na dystans mini wynosiła 40 zł. Po dokonaniu rejestracji był czas żeby się rozejrzeć co gdzie jest, umieścić numer startowy na rumaku oraz koszulce. Każdy dystans miał inny kolor.
Mieliśmy również dość sporo czasu aby spokojnie coś zjeść przed maratonem.
Startując na dystansie mini dostałem numer koloru czerwonego. Po raz pierwszy na zawodach zdecydowałem się na dystans mini, ponieważ chciałem się sprawdzić na jakiej pozycji zdołam się uplasować oraz zbadać poziom zawodów. Dystans krótszy od poprzednich w których brałem udział ale to nie oznacza że będzie łatwiej w walce o dobrą pozycje. Osoby które startowały po raz pierwszy na zawodach zostały rozmieszczone w ostatnich sektorach. Ponieważ startowałem po raz pierwszy na dystansie mini startowałem z około 260 miejsca, jako jeden z ostatnich, również z ostatniego sektora.
Doszedłem do wniosku jak zaplanuje się start na dystansie mini już na pierwszej edycji to najlepiej ciągnąć taki dystans do końca wszystkich edycji, ponieważ startuje się z coraz lepszych sektorów, zachowując przy tym oczywiście swój poprzedni nr startowy. Mój błąd był taki ze w poprzednich edycjach pojechałem na dystans tzw. królewski jakim jest „Grand Fondo”. Zarejestrowałem się jako nowy uczestnik.
Ze względu że zawody odbywały się tuż przy lotnisku towarzyszyły nam również akrobacje samolotowe, bardzo fajnie się wpatrywało co potrafią zrobić doświadczeni piloci z samolotem.
Start miał nastąpić o godz. 11:00, w mojej grupie nie widziałem żadnego zawodnika z klubów, był jedynie junior z klubu Trek. Już przed startem organizator próbował nas rozgrzać gorącymi brawami oraz muzyką. Gdy nasza grupa ruszyła była godz. ok. 11:10
Na starcie miałem już ciężkie zadanie gdyż musiałem gonić wszystkich. Zawodnik z Treka ruszył jak błyskawica, usiadłem mu chwilę na kole ale szybko zgubiłem w dość licznym tłumie. Start był dość ciężki ponieważ trzeba było jechać na dość sporym trawiastym odcinku zmagając się z coraz silniej wiejącym wiatrem, kłopot się skończył gdy wjechaliśmy prosto do lasu, lecz gdy jeden kłopot się skończył zaczął się inny. Gdy wystartowałem nie próbowałem dawać z siebie wszystkiego tuż na początku zawodów jak to miało miejsce na poprzednich maratonach. Miejscami nie było nawet jak wyprzedzać, jedni blokowali drugich.
Dość spora ilość błota i kałuż które były rozmieszczone na całej długości drogi uniemożliwiała manewr wyprzedzania. Po kilku minutach od startu zaczęliśmy wyprzedzać pierwsze osoby z dystansu MEGA. Czasami trzeba było wjechać na prawą lub lewą stronę jadąc wąską ścieżką, bardzo wolno w peletonie miejscami 10 km/h
Trzeba było jak najszybciej wyprzedzić takich maruderów.
Z wykresu przewyższeń wynikało, że trasa będzie bardzo wypłaszczona, ale w praktyce było zupełnie inaczej co mnie ucieszyło. Dość sporych kilka podjazdów dało przewagę spowalniając słabszych zawodników oraz umożliwiając szybkie wyprzedzanie. Dzięki licznym podjazdom wyprzedzałem coraz liczniejsze peletony. Gdy jechałem ok. 30 km/h na jednym z większych kałuż jadąc środkiem po błocie opona tak niefortunnie ześlizgnęła się że nie udało mi się opanować roweru, szybko wypinając się z pedałów zeskoczyłem z roweru który zanurkował w błotnistej kałuży. Widziałem jak jadą za mną zawodnicy więc wziąłem rower pobiegłem kawałek z nim żeby nie zwalniać peletonu po czym wskoczyłem i odjechałem. Okazało się że na tej trasie to była moja jedyna wywrotka.
Jeśli chodzi o rozwidlenie dróg dystansu Mini, Grand, oznakowane było w ostatnim momencie tuż na skrzyżowaniu a nie tak jak powinno być przed żeby ostrzec. Gdy jechałem już chciałem się rozpędzić ponieważ prosto jadąc ukazał się moim oczom dość ciężki piaszczysty podjazd, jadący tuż za mną zawodnik krzyknął do sędziego czy w prawo na mini, powiedział że tak, trochę mnie to zaskoczyło, nacisnąłem dość mocno przedni hamulec żeby zwolnić i pokonać zakręt ok. 180 stopni, kładąc się prawie na ziemi, trochę zarzuciło mną ale udało się. Zrównałem się z zawodnikiem powiedziałem ze o mały włos bym przejechał prosto, odpowiedział że również, dobrze ze zapytał, ale z tego co dowiedziałem się po maratonie dość sporo ludzi pomyliła trasę jadąc właśnie prosto. Oznakowanie powinno być dużo wcześniej a nie w ostatniej chwili.
Jechaliśmy dość mocno piaszczystym zjazdem gdzie rower rzucało jak na żużlu, raz w prawo raz w lewo, trzeba było trzymać kiere bardzo mocno żeby nie stracić panowania, a oto było nie trudno, następnie dość mocny kamienisty podjazd. Nie stanowiło zagrożenia, pokonałem na twardym przełożeniu. Po jakiś kilku min. doganiam następny peleton z dystansu Mega, dużo osób zsiada z rowerów ponieważ zatrzymał ich dość stromy piaszczysty podjazd, po prawej stronie widziałem domki jednorodzinne, mieszkańcy kibicowali zawodnikom mówiąc jak najlepiej ominąć piaszczyste przeszkody. Ja ominąłem bez problemu jadąc lewą stroną po trawie gdzie była niewielka ilość piachów, ale po kilku metrach przyjemność się skończyła. Zaczęły się schody w postaci dość stromego podjazdu oraz sporej ilości piachów. Podjeżdżając krzyczałem tylko uwaga!!!, kilku zawodników zablokowało mnie.
Jadąc na twardym przełożeniu wysunąłem się jak tylko mogłem, naciskając pedałami ile tylko miałem sił żeby tylko się nie zatrzymywać, omijając zawodników blokujących tuż przy skarpie, ledwo ledwo jeszcze trochę i bym nie podjechał, ale udało się.
Gdy zostało ok. 5 KM do mety w zasięgu wzroku dostrzegłem pięciu – osobowy peleton, od tego momentu zaczęła się wielka gonitwa, niestety niezbyt skuteczna. Widziałem że doganiam ale bardzo ślamazarnym tempem, raz się zbliżają a raz znowu odchodzą, są bardzo daleko. Gdy wjechaliśmy na asfalt moje tempo znacznie wzrosło jadę z prędkością 40 km/h pod silnie wiejący wiatr, lecz kilka górek zwalnia mnie do ok. 30 km/h mimo tego uzyskałem przewagę, są coraz bliżej, na podjazdach widzę że ustają, ja próbuje jechać na jak najtwardszych przełożeniach uzyskując drobną przewagę, czasem podjazdy pokonywałem na stojąco czując bul w nogach.
Gdy wjechaliśmy do lasu po jakimś czasie widzę że jedna osoba odpada z peletonu ponieważ nie dała rady utrzymać tak wysokiego tempa. W peletonie był min. junior z klubu TREK, w oddali wydawało mi się że widziałem czerwoną koszulkę, ale podczas wysiłku różne rzeczy można zobaczyć. Po jakimś czasie udało mi się w końcu ich dogonić było ich czterech, jakiś czas jechałem tuż za nimi w końcu postanowiłem wyprzedzić i pojechać własnym tempem, tak też zrobiłem. Wyprzedzając oddaliłem się od peletonu ale jak się okazało tylko przez krótką chwile, po jakimś czasie doganiają mnie i wyprzedzają. Trzymam się na kole kilka minut po czym znowu wyprzedzam, tym razem na dobre, peleton zostawiam daleko z tyłu, już mnie do końca zawodów nie dogonili, mimo że widziałem jak próbują.
Po krótkiej chwili gdy udało mi się ponownie grupkę zawodników wyprzedzić czekało na nas kilka dość ostrych błotnistych zjazdów z kałużami na długości całej drogi, przejechałem na pół blacie, rower wpadał po ośkę topiąc się w błotnistych kałużach.
Wiedziałem że już nic nie może się złego stać, ale trzeba było uważać, w oddali widziałem zawodnika z KSR gdy dojeżdżałem do mety. Było to już na trawiastym odcinku, nie miałem nic do stracenia. Wrzuciłem najcięższy z możliwych przerzutek tzw. blat próbowałem jechać jak szybko tylko mogłem, był dość daleko a ja nie widziałem linii mety, wiedziałem jedynie że jest dość blisko, bardzo blisko. Walcząc lep w lep z bardziej doświadczonym zawodnikiem mogłem nie sprostać zadaniu, ale musiałem spróbować. Gdy udało się wyprzedzić i odejść na długość roweru, po wyrazie twarzy widziałem zdziwienie. Zbliżając się wielkimi krokami do linii mety było dość sporo niebezpiecznych zakrętów gdzie trzeba było zwolnić, gdy udało mi się odejść, ponownie mnie wyprzedził, słyszałem jedynie zmianę przełożenia i przyspieszenie. Jechałem tuż za nim, odszedł mi na długość ok. metra. Byłem bliski rezygnacji z walki ale gdy zobaczyłem linie mety nastąpił przełom. Zacząłem dociskać pedały z całej siły zaciskając zęby ile mi tylko zostało jadąc na blacie, zawodnik z KSR nie daje za wygraną również stara się jak może, z tym że role teraz się odwróciły z korzyścią dla mnie, nie spodziewał się gwałtownego ataku. W końcu przejechałem linie mety z przewagą pół koła. Z takim samym czasem, wyprzedzając zawodnika z KSR Kościerzyna o kilka setnych sekundy. Gdy przejechaliśmy linię mety pogratulowaliśmy sobie za wspaniałą walkę, spotkałem również Mariusza z KSR.
Gdy przejechałem linie mety po kilku minutach organizatorzy zaczęli mieć problem z prądem ponieważ na linii spadła meta, zawodnicy dojeżdżający mieli problem żeby przejechać.
Organizatorzy powinni szybciej zareagować, wydawało się że podeszli tak od niechcenia.
Jeden z zawodników mówił dwa razy że są trudności i żeby coś z tym zrobili zanim zareagowali.
Po zawodach nadszedł czas żeby umyć rower póki jeszcze nie było dużej kolejki.
Jako posiłek regeneracyjny było do wyboru albo karkówka lub kiełbaska z grila.
Okazało się że startując na dystansie mini wystartowało 304 zawodników, to dość niezła grupa a startując z ostatniego sektora miałem dość spore problemy z wyprzedzaniem, mimo to w Open zająłem „35 miejsce” a w kategorii „M2” - 10 na 52 zawodników, start na dystansie mini uważam za udany.
W tej Edycji padł rekord frekwencji, wystartowało ponad 1000 zawodników i zawodniczek.
Wyniki dostępne pod linkiem:
Wyniki dystansu mini
- DST 21.00km
- Teren 21.00km
- Czas 01:20
- VAVG 15.75km/h
- VMAX 50.00km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
Family Cup - Sopot
Sobota, 12 czerwca 2010 · dodano: 14.06.2010 | Komentarze 1
Dzisiaj odbyły się zawody pt. „Family Cup” są to typowe Mistrzostwa Polski dla Amatorów w zawodach XC, nie mogą w nim brać udziału zawodnicy z licencją. Mogą jechać ale poza konkurencją, co nie oznacza że będzie łatwiej. Na starcie była dość mała garstka zawodników w porównaniu do ubiegłego roku co zadziwiło organizatorów. Na starcie stawiło się ok. 80 zawodników oraz zawodniczek. W pierwszej kolejności puszczane były kategorie od najmłodszych lat, gdy przejechał ostatni zawodnik linie mety startowała następna kategoria. Orlicy i Elita startowali na samym końcu gdyż mieli do pokonania aż 5 pętli o długości 4200 metrów. Trasa ogólnie nie była trudna w porównaniu do ubiegłorocznej.
Na początek była dość spora góreczka więc peleton się szybko rozciągnął, na pewnym odcinku czekał na nas dość szybki singelek z elementami błota, trzeba było uważać żeby nie wypaść z trasy gdyż można było spaść ze skarpy. Jadąc z prędkością 32 km/h kilka razy rzuciło mną, ale opanowałem rower. Na trasie był jeden dość spory podjazd który tak naprawdę wykończył mnie. Był to podjazd na Łysą Górę tylko że z drugiej strony. Można było pokonać go na pół blacie, trzeba było uważać na korzenie. Jechać tak żeby opona nie zawirowała. Ja zrobiłem taki błąd pod koniec czwartego okrążenia, gdy goniłem kolegę jadąc na twardym przełożeniu ok. 10 km/h pod koniec podjazdu oponka zawirowała a gdy wypiąłem się z pedałów, zawirowała ponownie, pedał uderzył mnie niefortunnie w łydkę, momentalnie poczułem jak mnie łapie skurcz. Zszedłem z roweru i zacząłem prowadzić pod górkę, ale i tu miałem problem ponieważ błąd popełniłem na najbardziej stromym elemencie, i zejście wymagało techniki żeby nie przewrócić się. Następnie objazd wzdłuż Łysej gdzie czekał mały szybki podjazd, spokojnie na blacie można było, no i w końcu wymarzony zjazd, czyli trochę relaksu. Prędkość też nie mała, ale popełniłem tutaj również przy pierwszych dwóch okrążeniach dwa niemal identyczne błędy, gdyż pod koniec zjazdu był zakręt o 180 stopni w prawo i mały podjazd z korzeniami, jechałem na blacie rozpędzając się, nie było oznakowania że taki coś będzie miało miejsce, gdy się zorientowałem że trasa dalej prosto jest zamknięta było już za późno na redukcje biegu i ponownie zostałem zmuszony do zejścia z roweru i podprowadzenie, w tym momencie straciłem bardzo dużo czasu, gdyż taki błąd popełniłem przy dwóch pierwszych okrążeniach, na następnych byłem już przygotowany na taki zbieg okoliczności.
Na metę dojechałem jako trzynasty i jestem zadowolony z wyniku.
Nie zostałem zdublowany a to jest najważniejsze, pokonałem pięć okrążeń tyle ile miałem zrobiłem. Te zawody traktowałem bardziej jako trening przed Skandią która ma się odbyć dzień później w Olsztynie, niż jaką kolwiek rywalizacje, jechałem tak aby się nie przemęczać, gdzieś na 70% moich możliwości, stąd może taki wynik, ale nie jest tak źle. Nie przyjechałem ostatni kilka osób udało mi się wyprzedzić więc nie mam powodu do narzekań, o prawdziwym pechu może mówić Max, jak go mijałem majstrował coś przy rowerze okazało się ze łańcuch się zaklinował, stracił na naprawie 9 min ostatecznie przyjechał na 15 pozycji.
Plusy:
*Na koniec zawodów odbyło się losowanie nagród dla wszystkich uczestników zawodów.
*Organizacja lepsza w porównaniu do ubiegłego roku, widać postępy.
*Zabezpieczenie trasy, gdy ktoś nie upoważniony wchodził na trasę automatycznie został wyrzucany przez organizatorów, zaszła sytuacja gdzie weszła pani z wózkiem mimo oznakowanej trasy taśmami, ale szybko została usunięta przez jednego z organizatorów który zabezpieczał trasę.
Miłą atmosfera oraz wysoki poziom zawodów.
Minusy:
Oznakowanie trasy, gdy startowała kategoria kobieca końcowy zjazd nie został zamknięty taśmą i kilka osób źle pojechało, ale organizatorzy szybko zareagowali i zamknęli trasę taśmą.
Na zjazdach można było by ostre zakręty oznaczyć strzałkami dodatkowo, ten kto nie znał trasy mógł się naciąć kilka razy.
IMPREZA bardzo udana, miejmy nadzieje że będzie startowała coraz większa rzesza oraz miłośników kolarstwa górskiego, do zobaczenia za rok.
- DST 30.00km
- Teren 30.00km
- Czas 01:06
- VAVG 27.27km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
III Bytowski Rodzinny Maraton
Sobota, 5 czerwca 2010 · dodano: 07.06.2010 | Komentarze 3
Dzisiaj miał odbyć się „III Bytowski Maraton Rodzinny”, który organizował taki znany klub jakim jest: „Baszta Bytów”. Nazwa sama w sobie budzi grozę, wiedziałem o tym że Baszta ma bardzo silnych Juniorów obserwując wyniki z ubiegłych lat. W Bytowie startowałem po raz pierwszy, nie znając terenu, ale z relacji znajomych którzy mieli już doświadczenie w ubiegłorocznych startach stwierdzili że teren jest bardzo podobny do Maratonu Wejherowskiego, mniej tylko piasków. W tym roku było błoto jeśli chodzi o maraton który odbył się w Wejherowie. Nie miałem okazji doświadczyć jak wygląda Wejherowski teren podczas suszy.
Pogoda nas nie rozpieszczała, gdy przyjechaliśmy na miejsce, na termometrze było 31 kresek na plusie, upał. Po raz pierwszy w tym roku miałem okazje jechać w takim upale, jeszcze niestety nie jestem przyzwyczajony do takich temperatur. Zdecydowanie wolałem pogodę z Wejherowa.
Start Maratonu zaplanowany był na godzinę 12:00
Przed startem zrobiliśmy małą rozgrzewkę po wyznaczonej trasie, przynajmniej końcówce.
Do wyboru były trzy dystanse: Mini(7 km), Hobby(30 km) oraz Mega(60 km).
Ja postanowiłem pojechać na dystans Hobby, mimo próby namówienia mnie przez znajomych do zmiany dystansu trzymałem się uparcie tego do końca. Gdy miał nastąpić start uczestnicy dystansu Mega rozstawieni byli na przedzie peletonu, tuż za nimi dystans hobby a zupełnie na końcu mini. Ja z Tomkiem oraz kilkoma innymi zawodnikami z Piastu ustawiliśmy się w pierwszej kolumnie dystansu Hobby, dzięki temu mieliśmy doskonałą pozycję wyjściową, przynajmniej teoretycznie. Gdy nastąpił Start peletonu słychać był tylko trzask wpinanych SPD w pedały. Na początku trzeba było przejechać po kilku przeszkodach.
Już na początek czekała na nas kilku kilometrowa przygoda asfaltowa gdzie prędkość sięgała nawet do 50 km/h identycznie jak w Wejherowie. Próbowałem wywalczyć sobie dobrą pozycję, ale już na początku zacząłem mieć małe dolegliwości, kłucie w okolicach żeber, ale nie zwalniałem, jechałem równym tempem trzymając się ogona zawodników z Piastu.
Po jakimś czasie do czołówki zaczęli się przebijać Juniorzy z Baszty Bytów, jadąc 47 km/h zaczęli nas wyprzedzać, niesamowite ile te chłopaki mają siły.
Gdy asfalt się skończył nastąpił ostry skręt w prawo o 180 stopni gdzie trzeba było uważać żeby nie stracić panowania nad rowerem gdyż droga była rozsypana dość sporą ilością kamieni, kiedy się wjeżdżało rower zaczęło rzucać i można było wpaść na pobocze.
Mi udało się gładko pokonać tą przeszkodę, ale tępo nadal bardzo mocne.
Baszta Bytów coraz mocniej zaczyna uciekać do przodu.
Ja nie mam szans z takimi klubowiczami nawet powalczyć, ale mimo tego starałem się.
Na trasie miałem mały problem z wodopojem ponieważ gdy wychodziłem szybko z domu uszkodziłem bidon i nie miałem czasu poszukać innego, z dziurawym bidonem dość sporo płynów zaczęło mi uciekać, na trasie łyknąłem zaledwie kilka razy.
Jedyne utrudnienie na trasie to dość spora ilość piachów, jeśli chodzi o ten element kolarskiego rzemiosła to jestem bardzo słaby, wielki mój minus i już na początku maratonu wiedziałem że nie będę w stanie powalczyć o dobre miejsce. Chcąc nie chcąc próbowałem trzymać się blisko Mariusza z klubu KSR Team, ale po pół godzinnej walce odpuściłem, nie dałem rady. W tym dniu miałem nogi jak z żelaza, strasznie ciężkie, bardzo chciałem wyrwać do przodu za zawodnikami którzy mnie wyprzedzali ale nie mogłem, coś było nie tak. Czyżby ta pogoda tak zadziałała na mnie? nie sądzę.
Na prostych piaszczystych odcinkach dawałem radę, z trudem ale dawałem, schody zaczęły się na podjazdach. Na jednym z nich wyprzedziła mnie Wika z Maksem. Widziałem ich że jadą za mną, chcąc szybko pokonać podjazd zakopałem się, ale to nie był jedyny raz.
Jakiś czas później ten sam błąd, piaski to moja najsłabsza ze stron, wole już błoto.
Nigdy nie potrafiłem jeździć na piachach musze nad tym popracować, żebym tylko miał z kim potrenować?
Gdy wyjechaliśmy na drogę szutrową wiedziałem że daleko nie uciekli, próbowałem przycisnąć ile sił miałem w nogach, ale ledwo wyciskałem 20 km/h, po krótkiej chwili odpuściłem, wiedziałem ze dzisiaj nic nie zdziałam, to będzie jeden z moich najgorszych występów w maratonach. Ale z drugiej strony patrząc w ciągu ostatniego miesiąca byłem tylko cztery razy na rowerze, to jest bardzo mało, przez ten czas forma zdążyła uciec.
Tuż przed metą udało mi się pociągnąć cztero-osobową grupkę, bałem się że walka będzie do ostatniego metra, bo w tym też nie jestem dobry. Ale jednak tak nie było, dwóch z nich wyrwało jak z procy do przodu, ja tuż za nimi, ten pierwszy wyszedł poza mój zasięg, a drugiego kolarza dogoniłem na ostatnim podjeździe tuż przy mecie myślałem, że będzie ostro cisnął tuż za mną. Kilka razy się obejrzałem i był rzeczywiście nie daleko z tyłu, na długość roweru, ale z metra na metr oddalał się, jak by odpuścił. Przy mecie zostałem uwieczniony jeszcze przez koleżankę Izę na jednej z fotografii za co bardzo dziękuję.
Gdy zbliżałem się ku mecie trochę się pogubiłem, strzałka była tak nie fortunnie powieszona że wjechałem w zły tor, gdy sędzia krzyknął że źle jadę miałem już pół koła na złym torze, musiałem się wypiąć z pedałów, rower szybko przestawić na właściwy tor, i szybko ruszyć. Na szczęście przeciwnika został w tyle, dzięki temu spokojnie bez pośpiechu wjechałem na metę. Na koniec Maratonu czekała na nas kiełbaska z Grila w zamian za numerek, lecz ten kto chciał zachować numerek na pamiątkę mógł dostać zastępczy w biurze zawodów.
Maraton skończyłem na 22 miejscu a w kategorii na 8, niestety muszę powiedzieć że wynik nie jest najlepszy, to jeden z moich gorszych maratonów, ale będzie co poprawiać za rok, trzeba tylko wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Do zobaczenia na następnych Zawodach.
PLUS:
*Plusem zapewne było losowanie nagród, a tu wielkie gratulacje dla Wiki której trafił się „ROWER”, może nie jest to jakiś super wynalazek ale sam fakt że jest, mi osobiście bardzo się podobał, trzeba mieć naprawdę niesamowitego fuksa żeby z pośród tylu osób trafić, GRATULACJE ! ! !
MINUSY:
*Co do organizacji mam mieszane uczucia, Max również pod koniec pomylił tor jazdy, ale już nie miał tyle szczęścia co ja i przeciwnik wykorzystał błąd, a to dlatego że w trakcie zawodów zostały kilka razy zmienione oznakowanie tuż przy końcu.
*Do największych minusów zaliczam start wszystkich dystansów na raz.
*Było kilka osób które się pogubiło, bo pojechało za nie tą osobą co trzeba, a z tak dużą prędkością nie zwraca się na strzałki, ja sam bym pomylił gdybym za taką osobą pojechał, tak jak zapewne wielu innych, mamy nadzieje że organizatorzy wezmą to pod uwagę i poprawią się za rok.
*No i mam małe zastrzeżenia co do czasów zajmowanych, w Open osoba z 2 miejsca miała taki sam czas co z trzeciego a mimo tego nie zaliczyła pudła, coś nie tak?
*Zalecał bym wprowadzenie Chipów, uniknęło by to pomyłek.
A tak na marginesie tereny przepiękne mimo że dużo piasków, miejscami bardzo techniczne to warto zaliczyć ten Maraton. Za rok na pewno tam pojadę z realizacją poprawienia marnego czasu.
- DST 225.00km
- Czas 08:24
- VAVG 26.79km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
KaszebeRunda 2010
Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 31.05.2010 | Komentarze 2
Dzisiaj miały odbyć się zawody rowerowe pt. KaszebeRunda.
Po ostatnim Maratonie, który odbył się w Wejherowie postanowiłem oddać rower do serwisu (wymiana obręczy), mimo kilku nieprzyjemnych sytuacji wynikających z niedbalstwa o klienta przez serwis udało się złożyć rowerek na dosłownie ostatni gwizdek.
Dostałem meila od organizatora, że w tym roku będzie przedłużona trasa z 215 na 225 KM,
więc będzie jeszcze trudniej. Obawiałem się o swoją formę, ponieważ nie jeździłem od 2 tyg. na rowerze, ani nie miałem żadnych treningów wytrzymałościowych.
Żeby zapisać się na zawody pojechałem dzień wcześniej. Na miejscu byłem ok. godz. 22:00 , dostałem nr. „1112” oraz chipa do zamontowania przy rowerze, który miał na celu liczyć dokładny czas przejazdu.
Start miałem zaplanowany na godz. 8:10 na starcie byłem pół godz. wcześniej, tak żeby na spokojnie ustawić sprzęt. W tym roku niestety po zakończeniu zawodów trzeba było zwrócić numerki startowe.
Kątem oka widzę jak mała grupka ustawia się do startu, ale nie chce mi się wierzyć ze to moja grupa, strasznie mała. Spokojnie rozmawiam sobie ze znajomymi, nie spiesząc się, jest godz. 8:05, pomyślałem sobie, chyba jednak to jest moja grupa, była w śród nich min. Blanka.
W dziesięcio osobowym składzie wystartowaliśmy. Na początku jechaliśmy pod eskortą Policji, po chwili samochód policyjny zjechał na bok i puścił nas, peleton szybko się rozciągnął. Kilka osób startowało na tzw. ostrym kole.
Próbowałem jechać równo z dwoma kolarzami w żółtych koszulkach na rowerach szosowych, którzy zaczęli dyktować tempo, moim minusem było brak licznika, nie wiedziałem ile km/h jedziemy. Było coś pomiędzy 35 a 40 km/h. Na górskim rowerze ciężko było dotrzymywać kroku, ale dawałem rade. Już w okolicach Borsk doganialiśmy kolarzy z innych grup, jechaliśmy cały czas równym jednakowych tempem. Kolarze zmieniali się co chwile, ja nie dawałem rady, jechałem tuż za nimi. Tuż za Borskiem mijamy 6-ścio osoby skład kolarzy, wyprzedzamy ich i ostro ciśniemy do przodu. Kilku z nich dołącza do naszego peletonu, ale po krótkim czasie odpada, tak jak zresztą większość, którzy próbowali dołączyć do nas, starczyło sił jedynie góra na 15 min, świadczy tylko o tym jakie mieliśmy tempo.
W miejscowości Laska robimy pierwszy postój, czas na uzupełnienie bidonów, oraz na doładowanie się pozytywną energią w postaci ciasta drożdżowego.
Kolarze szybciej ode mnie uzupełnili się i wystartowali. Zaraz zacząłem ich gonić, trwało to jakiś czas, ale dałem radę, nie było lekko, ledwo żyłem.
Jedziemy znowu razem, zaczyna się coraz cięższy górzysty odcinek. Kolarze nie zwalniają, jadą cały czas równym tempem, myślę, że to było coś ok. 35 km/h, ja coraz bardziej słabnę.
W okolicach Charzykowych zaczęły łapać mnie lekkie skurcze, odpuściłem sobie, musiałem trochę zwolnić. Na 110 km czekał na nas obiad. Dojechałem posiliłem się mijając przy tym Vitka. Po upływie 15 min dalej w drogę. Niestety już sam, dość spory kawałek jechałem sam. Przy 140 km zaczął mnie boleć tyłek od siodełka, miejscami musiałem stawać na pedałach.
Ale to są skutki jadąc cały czas po płaskim przez tyle kilometrów.
Po jakimś czasie wyprzedziła mnie grupka czterech kolarzy na szosówkach, próbowałem pojechać za nimi, ale byli zbyt szybcy, nie dałbym rady pociągnąć takim tempem. Odpuściłem, trzeba umieć ocenić swoje możliwości, a rowerem górskim dotrzymać kroku kolarzom szosowym nie jest łatwo. Zacząłem odczuwać skutki kryzysu. Zatrzymałem się, poszedłem do lasu w celu odchudzenia, rozglądając się czy nikt nie jedzie za mną, nikogo nie widziałem. Po chwili wyprzedziła mnie dwu osobowa grupka kolarzy w koszulkach zielonych na rowerach górskich takich. Czyli nie byłem sam. Po jakimś czasie dogoniłem ich. Tak jak ja mieli kryzys, dowiedziałem się ze przyjechali na KaszebeRunde aż z Bydgoszczy. Dobrze się za nimi jechało wspierając się wzajemnie, co jakiś czas robiliśmy zmiany.
Nikt nas nie wyprzedził nawet w czasie kryzysu.
Gdy dojechaliśmy do następnego punkt regeneracyjnego zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę.
Była to miejscowość Półczno.
Mały Lansik, wygonie usiedliśmy, rozprostowaliśmy kości, rozkoszowaliśmy się smakiem bananów, które dodawały nam energii oraz ciastem drożdżowym, zjadłem dwa duże kawałki. Po chwili czas ruszyć. Po tych drożdżówkach poczułem się jak by mi się włączył zapasowy zapłon zasilania, dostałem takiej mocy prawie jak na początku startu.
Od tej chwili jechałem całkowicie sam, wyprzedzając przy tym dość liczniejsze grupki kolarzy, dyktując własne spokojne tępo.
Wiedziałem, że teraz czeka mnie dość górzysty odcinek, ale nie dawałem za wygraną, póki mogłem to cisnąłem ze wszystkich sił, jakie mi zostały, tym bardziej, że do mety tuż tuż.
Do końca dystansu nie zatrzymałem się na żadnym innym punkcie regeneracyjnym. Słyszałem tylko jak krzyczą, coś w stylu woda! ! ! Jadąc podziękowałem i szpula.
Wiedziałem, że gdzieś w okolicach Sulęczyna czeka na mnie jeszcze jeden dość ostry stromy podjazd, ale pokonuje go bez chwili zastanowienia na tzw. blacie, wyprzedzając przy tym siedmio osobową grupkę. Na górce był również grajek, nucąc kaszubskie piosenki dodawał motywacji. Pod koniec udało mi się dogonić jeszcze kilka pojedynczych kolarzy.
Nie miałem pojęcia, jaki czas będę miał, ale biorąc pod uwagę ze dość spory odcinek musiałem jechać sam, bez sprawnego licznika, w dobie kryzysu, obawiałem się, że czas może być dużo gorszy od poprzedniego sezonu, gdzieś tak ok. 10 min na minusie, tym bardziej, że w poprzednim sezonie jechałem prawie do samego końca w peletonie.
Gdy dojechałem na metę dostałem pamiątkowy medal oraz gratulacje, miłe to zakończenie.
Po zakończeniu maratonu poszedłem na posiłek regeneracyjny spotkałem również garstkę znajomych.
Podsumowanie:
Niestety porównując imprezę do poprzednich Lat nie wypadła najlepiej.
Brak numerków startowych na pamiątkę.
Brak patroli dbających o bezpieczeństwo uczestników na trasie.
Brak fotografa na trasie.
Mimo takich braków polecam tą imprezę, jest to jedyna impreza żeby sprawdzić swoją psychikę, wytrzymałość, nauczyć się walczyć z samym sobą oraz przezwyciężyć swoje słabości, bardzo dobry sprawdzian wytrzymałościowy przed nadchodzącymi maratonami MTB.
Do zobaczenia następnym razem.
Moje Dane:
Dystans: 225 KM
Całkowity czas przejazdu: 8:24
Średnia Prędkość z Jazdy 28,38 km/h
Przerwy: 30 min
W tym roku trasa była wydłużona o 10 KM a mimo to poprawiłem wynik z ubiegłego roku o 4 min, mimo kryzysu oraz braku licznika zaliczyłem całkiem niezły trening, co prawda dostałem trochę w kość, ale o to chodzi. Wynik nie najgorszy.
- DST 44.00km
- Teren 44.00km
- Czas 01:43
- VAVG 25.63km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
VII Leśny Maraton Rowerowy
Sobota, 15 maja 2010 · dodano: 16.05.2010 | Komentarze 5
W dniu dzisiejszym miał odbyć się Edukacyjny Festyn Leśny przy Leśniczówce Kępino.
Na Festynie były przewidziane takie atrakcje jak:
· Turniej wiedzy leśnej dla dzieci
· VII Leśny Maraton Rowerowy
· Zawody Konne
Ponadto przewidziane były różne gry oraz zabawy.
Mnie interesował szczególnie Maraton Rowerowy organizowany przez Nadleśnictwo Wejherowo. Dzień przed zawodami ostro padał deszcz, obudził mnie o 3 nad ranem, domyślałem się co może nas czekać na trasie. W poprzednim sezonie 07.06.2009 w podobnych warunkach rozegrana została Skandia Maraton w Gdańsku Oliwi.
Domyślałem się co może nas spotkać. Moim minusem było to że startowałem w Wejherowie po raz pierwszy, nie znając przebiegu trasy.
Dojazd do Wejherowa zaplanowałem SKM-ką odjeżdżającą ze stacji Gdańsk Wrzeszcz o godz. 7:07 ja wsiadałem dopiero w Gdyni Głównej o godz. 7:35 następnie dojazd do Kępina na kołach. Mieliśmy małą 7 km rozgrzewkę. W Pociągu SKM spotkałem Grzesia, Marcina, oraz Weronikę później dosiadł się do nas również Robert.
Rano już dość mocno padało aura nie nastawiała nas optymistycznie co do warunków pogodowych, ale mimo to humorki dopisywały, nie obyło się bez śmiechów oraz żarcików. Wiadomo że na rower każda pogoda jest dobra, wystarczy tylko odpowiednio się ubrać.
Na Starcie byliśmy ok. godz. 9:00 wystarczyło tylko podać swoje imię i nazwisko, opłacić wpisowe w wysokości 20 zł. Zgłoszenia uczestników tym razem były przyjmowane przez Internet, trzeba było podać swoje imię i nazwisko oraz rocznik.
Gdy nadchodziła godzina startu coraz mniej padało aż w końcu zła aura powiedziała dość tego i poszła gnębić kogoś innego, ale nam to nie przeszkadzało.
Start wyścigu był zaplanowany na godz. 10:00
Przed startem doszło do zabawnej sytuacji, jeden z zawodników „Piast Słupsk” urwał się kawałek do przodu, możliwe że z zamiarem zmiany przełożenia, gdy został przywołany przez sędziego zrobił tak niefortunnie nawrót po czym poczuł niezwłoczne przyciąganie ziemskie, nie mógł zapanować nad siłą wyższą. Ta sytuacja spodobała się zawodnikom tak że poleciały gorące oklaski. Po krótkiej chwili zawodnik szybko wrócił na linie startu.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ta sytuacja pokazała tylko innym uczestnikom maratonu jak śliska jest nawierzchnia, trzeba bardzo uważać, tym bardziej że początek maratonu przebiegał 6-cio km odcinkiem asfaltu gdzie prędkości dochodzą do 50 km/h. Podobnie było na Maratonie w Kadynach, wiedziałem na co mam się przygotować.
Ja byłem ustawiony gdzieś w czwartej kolumnie.
Nagle słychać strzał z pistoletu sędziego, to sygnał że nastąpił start.
Wszyscy zawodnicy ruszyli z impetem ostro do przodu, byłem ustawiony gdzieś po lewej stronie kolumny, jechaliśmy na początek 47 km/h gdy dochodziło do zakrętów zwalnialiśmy do 35 km/h. Ciężko było kogokolwiek wyprzedzać, ale można było się pokusić, trzeba było być bardzo ostrożnym przy tym niebezpiecznym manewrze, tak aby się nie poślizgnąć na liściach które leżały na krawędziach asfaltu. Ja miałem okazje doświadczyć tego kilka razy przy wyprzedzaniu. Zarzuciło mnie trzy-cztery razy gdy prędkość sięgała ok. 45 km/h.
Na początku czułem się jak na maratonie szosowym jadąc w ściśniętej kolumnie kolarzy równym tempem, wyprzedzałem tylko po bokach ostrożnie, gdy była tylko na to okazja (dziura w kolumnie). Z opowiadań zawodników wiedziałem, że trasa jest płaska co za tym idzie dość spora prędkość. Obawiałem się że na jakimś błotnistym, śliskim odcinku moje oponki mogą nie wyrobić za czym idzie dość nie przyjemna gleba. Gdy kilka razy zarzuciło mnie na liściach jadąc asfaltem ok. 40 km/h zjechałem bardziej na środek, tam było bardziej bezpiecznie.
Wiedziałem że na tym Maratonie nie będzie dość dobrych kolarzy z klubu „TREK” ponieważ mają jakieś inne mistrzostwa, więc szansa na zajęcie lepszego miejsca wzrosła. Lecz nie oznaczało to że będzie łatwiej walczyć o dobre miejsce.
Występowali zawodnicy z takich doświadczonych klubów jak:
· Baszta Bytów
· Flota Gdynia
· Piast Słupsk
· Cartuzia
· MTBnews, i inne
Tępo peletonu nadawał Daniel Formela (Flota Gdynia) oraz Tobiasz Kulikowski (Selle Italia Bikeworld.pl) co zaowocowało szybkiemu rozerwaniu się peletonu po kilkunastu metrach po wjeździe do lasu. Po kilku km jadąc lasem widziałem jak leży dwóch kolarzy gdzieś na poboczu, doszło do dość niebezpiecznej kraksy w której brał udział min, Tomasz Lipiński (Piast Słupsk). Gdy mijałem powiedział tylko że po zawodach, ale się szybko pozbierał. Jadąc z 5 min stratą oraz z kontuzją ręki, pojechał na dystans GIGA 66 KM i zajął 7 miejsce wyprzedzając min. mnie pod koniec drugiej pętli.
Na trasie dochodziło do dość częstych upadków zawodników czego się bardzo obawiałem, trasa była niebezpiecznie śliska, minąłem ok. 10 osób którzy doświadczyli na czym polega siła przyciągania ziemskiego. Trasa ogólnie bardzo błotnista, dostrzegłem trzy podjazdy, z czego na jednym można było się dość znacznie zmęczyć, pokonując podjazd musiałem zejść na pół-blat, prędkość nie większa niż 15 km/h, co spowodowane było dość sporą ilością błota.
Na pierwszym okrążeniu próbowałem dotrzymywać tępa czołówce, ale było bardzo ciężko więc odpuściłem, jechałem gdzieś w drugiej dziesiątce. Zupełnie na początku próbowałem dotrzymać tępa zawodnikowi Cartuzi, raz przed nim raz za nim, wymienialiśmy się co jakiś czas, nagle ostry skręt w prawo, podjazd dość błotnisty, trzeba było pokonać na pół blacie. Po chwili kawałeczek prostej gdzie utrzymywało się prędkość do 28 km/h, zjazd i znowu podjazd, taki z dość niezłym błotkiem. Jadąc wąską ścieżką zarzuciło mnie dość ostro w prawo, tak że wyrzuciło mnie kompletnie z drogi na pobocze, musiałem się wypiąć z pedałów a następnie ustawić rower na właściwy tor po czym ruszyć. Straciłem w ten sposób kilka cennych sekund, ale nikt mnie nie wyprzedził. Na poprzednim podjeździe wypracowałem sobie dość niezłą przewagę dzięki czemu nikt nie zdołał mnie dogonić przy tym niby banalnym błędzie. Szybko wpiąłem się w SPD i ruszyłem. Jechałem ile sił miałem w korbie, nie patrząc czy kałuża czy też nie, błoto nie błoto, miejscami trzeba było głowę pochylać na dół przy kierownicy żeby błoto nie chlapało po oczach. Gdy miałem za sobą połowę pierwszego okrążenia musiałem ściągnąć okulary i schować do tylniej kiszonki w koszulce. Nic nie widziałem. Okazało się że to bardzo dobry wybór, od razu poprawiła się widoczność.
Mniej więcej w połowie pierwszej pętli wyprzedził mnie czteroosobowy peleton składający się min z zawodników Baszty Bytów, od tej pory próbowałem trzymać równe tępo tuż za nimi. Pierwsze okrążenia zrobiliśmy ze stratą do ścisłej czołówki 3 minuty, to całkiem niezły wynik. Na drugiej pętli już nie było tak kolorowo, miejscami zaczęło brakować sił. Gdy czekał na nas asfaltowy odcinek mieliśmy w polu widzenia peleton, próbowaliśmy przyspieszać, zmieniając się co chwile, jechaliśmy z prędkością 45 km/h.
Niestety praca na marne, nie udało się, byli zbyt dobrzy.
Na jednym ze skrzyżowań asfaltowych wyłożyłem się, kilka chwil przed tym zdarzeniem uratowałem się przed upadkiem ale tym razem nie opanowałem sprzętu.
Dość ostry zakręt, miałem na liczniku ok. 35 km/h zarzuciło mnie na dość błotnistym odcinku w prawo, następnie w lewo, po czym ponownie, miałem tyle szczęścia że upadłem na prawą część krawędzi, tam gdzie było dość miękko, zaryłem jedynie ręką oraz głową o asfalt. Nastąpił dość głośny huk, tak jak by ktoś kamieniem rzucił, ja zobaczyłem przez chwilę gwiazdy. Zawodnik który jechał ze mną w peletonie zapytał czy wszystko jest w porządku, odpowiedziałem głośno że spoko. Szybko się pozbierałem i pojechałem dalej. Rower na szczęście cały bez żadnych strat. Trochę miałem problem z ruszeniem ponieważ łańcuch spadł mi na pół blat. Po chwili opanowałem sytuacje. W ten sposób straciłem ok. 15-20 sek. Patrzałem do tyłu żeby nikt mnie nie wyprzedził, ale długo nikogo nie było, także przewaga którą wypracowaliśmy była ogromna. Po kilku minutach dogoniłem kolegę i znowu jechaliśmy razem, ale tylko przez jakiś czas. Sił było coraz mniej, ta trasa mimo że jest bardzo łatwa, w tą pogodę okazała się dość ciężka. Kilka łyków z bidonu żeby dodać energii na następne kilometry i szpula. Jechaliśmy tyle ile mieliśmy sił w nogach, ale końcówkę odpuściłem sobie jakieś 5 km przed metą. Wyprzedził mnie również Tomek Lipiński (Piast Słupsk) który doznał urazu po dość nieprzyjemnej stłuczce, ale postanowił walczyć do końca. Odcinki leśne były miejscami bardzo rozjeżdżone, błotniste, rower zarzucało raz w prawo, raz w lewo, trzeba było uważać. Drugie utrudnienie to dość spora ilość wody, kałuż, ja przez nie ostro przejeżdżałem nie tracąc cennych sekund tym bardziej że widziałem kilku zawodników za sobą, musiałem ostro cisnąć oby nie stracić pozycji.
Sił było coraz mniej lecz starałem się utrzymać mniej więcej równe tępo w granicach 25-28 km/h. Do końca zawodów nie wyprzedzili mnie.
Na końcu drugiej pętli sędziowie pytali gdzie jadę czy na dystans MEGA (2 pętle) co oznaczało koniec wyścigu czy na dystans GIGA (3 pętle), ale żeby pojechać na pętle GIGA trzeba było spełnić jeden warunek, dwie pierwsze pętle trzeba było pokonać z czasem nie większym niż 3 h. Ja ten warunek spełniłem ale nie zamierzałem jechać na GIGA. Krzyknąłem tylko że koniec. pokierowali mną żebym prosto pojechał do Mety. Spisali numerek i podziękowali za wyścig.
Brałem pierwszy raz udział w tym wyścigu i jestem całkiem mile zaskoczony, bardzo fajna impreza, trasa wyśmienita, bardzo fajna atmosfera, urozmaicona trasa, może to nie jest maraton typowo górski, miejscami przypominający sprint, ale mimo to warto wziąść w nim udział. Tereny bardzo ładne.
Na koniec wyścigu można było wymienić nr. Startowy na posiłek regeneracyjny.
Mimo panującej kiepskiej aury pogodowej na start stawiło się łącznie ok.140 osób.
Impreza godna polecenia.
Trzeba pamiętać o tym że w trakcie wyścigu nie ma punktów regeneracyjnych, także trzeba się zabezpieczyć w wystarczającą ilość płynów energetycznych podczas maratonu.
Na koniec zawodów w czasie dekoracji która była o godz. 15:00 odbyło się losowanie nagród. Główną nagrodą był rower górski firmy „KROSS” ufundowany przez sklep „Prosport” w Wejherowie, a dla najlepszego uczestnika w zawodach Sołtys wsi Kępino ofiarował bon w wysokości 200 zł do realizacji w sklepie Prosport.
w Kat zająłem 11 miejsce na 39 zawodników, całkiem nieźle.
W Kat Open 12 na 94 zawodników.
Z wyników jestem zadowolony ale za rok będę chciał poprawić.
Do zobaczenia na następnym wyścigu.
Wyniki:
VII Leśny Maraton Rowerowy
- DST 17.50km
- Teren 17.50km
- Czas 00:50
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB Bike Tour I Edycja ul. Abrahama
Niedziela, 9 maja 2010 · dodano: 11.05.2010 | Komentarze 1
Dzisiaj miały odbyć się zawody z cyklu „ XC” pt. „BIKE TOUR I Edycja przy ul. Abrahama”, po nieoczekiwanych przesunięciach co do terminu spowodowanymi zdarzeniami losowymi. Stawiła się ponownie rekordowa ilość 207 zawodników i zawodniczek, wśród nich byli zarówno amatorzy tacy jak ja, oraz bardziej doświadczeni kolarze z klubów i grup zawodniczych.
Rejestracja poszczególnych kategorii odbywała się pół godź. przed startem każdej z poszczególnych kategorii, obyło się bez większych kolejek. Start mojej kategorii Elite zaplanowany był na godź 14:00.
Tuż przed startem ustawiłem się w drugim rzędzie, spotkałem również kolegę Tomka L. z klubu Piast Słupsk, wymieniliśmy kilka słów co do kondycji oraz trasy jaka nas miała czekać.
Nastąpił Start, wszyscy zawodnicy ruszyli z impetem aby już na początku stworzyć sobie dogodną pozycje na dość stromym (15-20% nachylenia) i stosunkowo długim (400 metrów) podjeździe który na nas czekał. Niestety nie obyło się bez przykrych niespodzianek, jeden z kolarzy przewrócił się zupełnie na początku peletonu, trzeba to nazwać nie inaczej jak pech, tym bardziej że droga była stosunkowo prosta, kilku zawodników wpadła na zawodnika i o mało nie staranowała, ja również musiałem ostro hamować, omijając zawodnika szerokim łukiem. Gdy pokonywałem pierwszy podjazd, nie chciałem zmieniać przerzutki na tzw. młynek, ponieważ stwierdziłem że traci się dość sporo na prędkości dzięki czemu spada średnia znacznie w dół, tak też robiłem do końca zawodów.
Po sporym podjeździe i rozgrzewce nastąpiła nagroda w postaci zjazdu, czyli mały odpoczynek który minął stosunkowo szybko, jeśli w ogóle to można nazwać odpoczynkiem, ponieważ to był dość niebezpieczny zjazd, na końcu czekało dość sporo korzeni, nierówności, trzeba było mocno trzymać kiere, na samym końcu zjazdu, po prawej stronie była tzw. hopka, lecz to nie była zwyczajna hopka, taka z korzeni drzew, wybijając ziemie do góry stworzyły coś mniej więcej na pozór małej góreczki. Gdy robiliśmy objazd trasy zwróciłem na to uwagę i przekazałem innym.
Dobrze ją znałem ponieważ doświadczyłem jej bliskość w poprzednim sezonie nadziewając się na nią ścinając ostro zakręt po czym nie mogłem złapać powietrza przez kilka minut.
Po zjeździe czas na następny podjazd, tym razem po małej rozgrzewce w postaci dość niezłego podjazdu, nadszedł czas na jeszcze większy, może nachylenie nie było tak duże, ale podjazd był o wiele większy niż poprzedni, jak dla mnie to najgorszy z tych trzech które mieliśmy do pokonania. Na treningu udawało się pokonać z trudem, ale dało radę. Tym razem nie było tak łatwo, spora ilość błota która czekała na nas gdzieś w połowie podjazdu to zadanie krótko mówiąc uniemożliwiało nam pokonanie podjazdu, oczywiście ci najlepsi podjeżdżali, ale tacy jak ja zwykli amatorzy nie mieli żadnych szans, ale nie tylko ja podprowadzałem rower, zostało chociaż to na pocieszenie. Traciłem na tym odcinku bardzo dużo cennego czasu gdy podprowadzałem rower. Spora ilość błota po którym trzeba było przejść zaklinowała mi bloki tak że nie mogłem się wpiąć, dopiero po jakimś czasie z wielkim trudem udawało mi się wpiąć w pedały. Przy następnym okrążeniu chciałem dobrać odpowiednią technikę która umożliwiła by mi może nie bezproblemowy przejazd ale taki żebym nie musiał się taplać w błotku. Niestety ciągle przegrywałem z przeszkodą i do końca nie dałem rady bez podejścia pokonać podjazd. Następnie czekał nas wspaniały zjazd, bez żadnych niespodzianek, stosunkowo prosty, po zjeździe dość ostry skręt w prawo i następny z podjazdów, to już trzeci, ostatni na okrążeniu który mieliśmy do pokonania, tym razem na zielonym szlaku, z małą wąską ścieżką do góry przebijając się przez korzenie, najbardziej lajtowy według mnie lecz i tutaj trzeba było mieć opracowaną specjalną technikę tak żeby koło tylnie nie zawirowało, dość ślisko było.
Niestety na drugim okrążeniu popełniłem właśnie taki błąd. Gdy podjeżdżałem koło tylnie spadło mi na korzeń, zamiast się wypiąć szybko z pedałów, zobaczyłem dwóch albo trzech zawodników pędzących w moim kierunku (ciekawe dlaczego) tak jak by chcieli mnie dogonić no i udało im sie, chciałem szybko pokonać podjazd, koło zawirowało mi w miejscu, nacisnąłem ile miałem sił na pedały jeszcze z trzy razy zawirowało, nie dało się, zbyt ślisko było żeby naprawić dość prosty błąd. Wypinając się z pedałów byłem już pod kątem, stanąłem tak że poleciałem na dół po skarpie a za mną mój rowerek, ja spadłem do połowy rower na sam dół, musiałem zejść na sam dół oraz wpiąć się na sam szczyt skarpy. Gdy wyszedłem wyprzedziło mnie trzech zawodników. Po jakimś czasie zorientowałem się że nie mam licznika, ale pomyślałem sobie musi obyć się tym razem bez niego. Bardzo dziwnie się jechało nie znając parametrów. Podłączyłem się pod dwu osobowy peleton i jechaliśmy cały czas równo koło siebie wyprzedzając się co jakiś czas. Na ostatnim okrążeniu przy ostatnim podjeździe, tam gdzie wpadłem do rowu na zielonym szlaku wyprzedziło mnie dwóch zawodników z klubu TREK, usiadłem im na kole i tak próbowałem się trzymać do samego końca. Okazało się że nie było ciężko ponieważ zostało tylko pół okrążenia, to było ostatnie kółko które musiałem pokonać ponieważ zostałem zdublowany.
KONIEC !!!
Dojechałem, żadnych strat nie poniosłem.
Co do Trasy to uważam ze to jest najlepsza Edycja ze wszystkich odcinków Bika Toura, moja ulubiona, mimo że nie wypadłem najlepiej.
Niestety pogodę mamy taką ze trudno teraz złapać formę.
Następna Edycja 3-go Lipca w Matemblewie, to jest najbardziej górzysty odcinek, serdecznie zapraszam, będzie się działo, a może znowu rekord frekfencji ?
Moim zdaniem trasa nie była stosunkowo ciężka poza jednym dość ciężkim zjazdem, trzeba było uważać na hopke oraz żeby kiera się nie wyślizdneła przypadkowo, było by nieprzyjemnie, no i ten drugi podjazd z błotkiem.
Wyniku niestety już nie poprawie, 36 miejsce jakoś mnie nie satysfakcjonuje, tym bardziej że jestem ostatni rok w Elicie.
Czas miałem lepszy niż rok temu a pozycja pogorszyła mi się aż o 10 pozycji, z roku na rok poziom rośnie i uczestników przybywa, bardzo dobrze, oby tak dalej.
Na trasie podobno było kilka wypadków, słyszałem o jednym poważnym w którym karetka była zmuszona do nie zwłocznej interwencji.
ZAPRASZAM NA KOLEJNE EDYCJE BIKE TOUR
3.07.2010 MATEMBLEWO - SANKTUARIUM
Wyniki:
Wyniki I Edycji Bike Tour
- DST 85.00km
- Teren 85.00km
- Czas 04:23
- VAVG 19.39km/h
- Podjazdy 780m
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB SKandia Maraton Lang Team I Edycja "Chodzież"
Niedziela, 25 kwietnia 2010 · dodano: 28.04.2010 | Komentarze 4
Dzisiaj miał odbyć się pierwszy maraton w tym roku w miejscowości „Chodzież”
I Edycja z cyklu SkandiaMaraton LangTeam, postanowiliśmy razem z kilkoma bikerami min Batik, Flash wziąć udział w tej wspaniałej imprezie.
Chodzież jest oddalona od Gdańska o ok. 250 km. Jest to gmina w województwie Wielkopolskim, posiada obszar 12,77 km² ilość mieszkańców niewiele ponad 20 tyś.
Zaczęło się niewinnie, umówiliśmy się z Batikiem przy Hali Oliwi o 5:00 nad ranem, mieliśmy na spokojnie założyć rowery na dach, bez pośpiechu tak żeby wyjechać o 5:30
Jechaliśmy w składzie: Batik (kierowca oraz zawodnik), Ola (kibic), Flash (przedstawiać nie trzeba) no i moja skromna osoba.
Wyjechaliśmy o godź 5:45 na spokojnie. Na miejscu byliśmy ok. godź 10:00 zaliczając po drodze stacje benzynową w Bydgoszczy, był to przystanek trwający ok. 30 min mający na celu, skonsumowanie śniadania oraz nabrania sił na dalszą podróż. Gdy zajechaliśmy na miejsce, poszukaliśmy dobrego miejsca na zaparkowanie samochodu, obyło się bez tłumów, spokojnie zarejestrowaliśmy się. Dostaliśmy koszulkę, katalog rowerowy, bidon, batonika energetycznego, oraz jakiś płyn do smarowania sprzętu rowerowego, po czym wróciliśmy do samochodu żeby zostawić rzeczy i między czasie przebrać się. Zaczęło robić się dość ciepło. Byłem ubrany w krótkie spodenki a na spodenkach ocieplane biegówki z polarem.
Rano było dość mroźno, dojazd miałem 15 kilometrowy. Patent z pogodą polegał na tym że na słońcu było bardzo ciepło ale gdy miejscami zawiało robiło się nieprzyjemnie, każdy myślał jak by tu się ubrać, ja wiedziałem że w lesie panuje inny klimat i można się spokojnie rozgrzać, rozebrałem się na tzw. letniaka.
Gdy przyjechaliśmy na miejsce zastanawiałem się na jaki dystans się zapisać, Flash postanowił jechać na największy tzw, „Grant Fodo” który miał wynosić 85 KM oraz 780 m przewyższeń, jeśli Flash pojedzie to i ja też, tak też zrobiłem, przed startem powiedziałem że przyjedzie 30 min szybciej ode mnie, o wiele się nie pomyliłem, do takiej klasy zawodników jeszcze sporo mi brakuje.
Start był zaplanowany na godź 11:00, jako pierwsi jechali zawodnicy z nr. koloru czarnego, czyli moja i Flasha grupa, kilka minut po czasie grupa Batika, koloru niebieskiego na dystansie „Mega”
Zacząłem ustawiać się na linii startu ok. godź 10:40, widziałem obok siebie dużo osób z zrzeszonych klubów zawodniczych specjalizujących się w maratonach oraz zawodach z cyklu „XC” nie miałem żadnych szans nawet zbliżyć się do takiej klasy zawodników.
Godż 11:00 nastąpił start, rozpoczęcie zapoczątkował osobiście Czesław Lang hukiem z pistoletu, na dzień dobry kilka kilometrów asfaltu, jechaliśmy równo trzymając spokojną prędkość w granicach 35-40 km/h, po ok. 5 km wjazd do lasu, na dzień dobry mała góreczka która się ciągnęła przez kilka km, już zaczęła się walka, przewagę którą zdobyłem jadąc po asfalcie momentalnie zacząłem tracić. Nagle wyprzedził mnie Flash, coś tam krzyknął do mnie, ja odpowiedziałem tylko hey , na kolejnym ostrzejszym podjeździe z kilkoma nierównościami w postaci korzenia stanął, coś chyba z przerzutką, jakiś badyl się zaklinował, wyminąłem go, ale po kilku sek, wystrzelił jak błyskawica wyprzedzając przy tym kilka osób, jechał tak jakby nie było podjazdu.
Co do trasy oraz zabezpieczenia wyrazy uznania dla organizatorów, były momenty gdzie trzeba było przejechać przez drogę asfaltową z lasu do lasu, policja czuwała wstrzymując ruch, na każdym z bardziej niebezpiecznych zjazdach, była opieka medyczna, w razie czego żeby udzielić pomocy, a zjazdy były momentami bardzo niebezpieczne, nie dość że strome to pełno korzeni i hopek, bez odpowiedniego opanowania nie trudno było o wypadek.
Co jakiś czas trasę patrolowały osoby jeżdżące na motorach terenowych.
Przez spory odcinek czasu jechałem sam, wydawało mi się ze jadę jako ostatni, osoby z dystansy mega które startowały z opóźnieniem zaczęły mnie wyprzedzać, próbowałem się podłączać pod niektóre grupki, ale tylko na pewien czas starczało mi sił, trasa bardzo trudna, techniczna, dużo piasków, ale zarazem bardzo piękna jeśli chodzi o zawody MTB, przecież w terenie musi być ciężko, oto właśnie chodzi, jest taka zasada, im bardziej wymagany teren tym lepiej.
Ważniejsze od wyników jest walka z samym sobą jak to niektórzy mówią, coś w tym jest, o dobry wynik wśród klubowiczów tacy przeciętni zawodnicy jak ja nie mają szans to tylko to pozostaje, walka z dystansem oraz ze swoimi słabościami.
Po 50 KM coś mną zaczęło dziwnie zarzucać, a dokładniej tyłem roweru ale spojrzałem na oponkę, wszystko jest w porządku, bałem się że mogłem gdzieś gumę złapać, na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Jadę dalej, z kilometr na kilometr zaczynam tracić coraz więcej sił, na drugiej pętli, tam gdzie dawałem radę jechać 30 km/h teraz ledwie jadę 20, sięgam po banana którego miałem w tylniej kieszonce koszulki, trochę mi spadło, zjadłem to co miałem, energii starczyło zaledwie na kilka kilometrów. Po jakimś czasie zaczęły mnie strasznie plecy boleć. Jestem zmuszony się zatrzymać, sięgam po żel który również miałem w kieszonce, zabrałem w wyjątkowych sytuacjach, takich jak ta, dobrze mieć, pierwszy raz jestem zmuszony do sięgnięcia po taki środek, ale co widzę, rozpuścił się, zamiast żelu jest sama woda, no cóż wypijam to co mam i w drogę, pozornie niewiele to pomogła, ale po chwili zaczynam odczuwać skutki, jadę trzy kilometry więcej. Po jakiś czasie mijam punk regeneracyjny, zatrzymuje się. W poprzednim wziąłem wodę niestety była gazowana, było mi dziwnie, teraz jakiegoś powera wziąłem, uzupełniłem bidon wodą tym razem nie gazowaną i w drogę. Ten Power naprawdę pomógł, dogoniłem osobę z „Naftokor” z którą przez jakiś czas jechałem, szybki łyk i rura, jadę 25-28 km/h prawie tak jak na początku, wyprzedzam dużo osób z dystansu mega i rodzinnego. Mała góreczka o ile można to nazwać góreczką a oni już podprowadzają swojego konia, patrzę ze zdziwieniem w przód, śmigam raz na prawo raz na lewo, czuje się jak bym ostatni jechał, ale to nie jest już najważniejsze, ważniejsze od rezultatu jest sam udział i samo zaparcie na największym dystansie jakim jest Grand Fodo, tym bardziej ze łatwo nie jest, można porównać tą trasę do maratonu w Kadynach , dużo technicznych zjazdów oraz spora ilość piasków na którą trzeba mieć dopracowaną odpowiednią technikę jazdy żeby móc bezproblemowo zapuszczać się na tak wymaganą trasę.
Zaczynam zastanawiać się czy dobrą drogą jadę, ale przecież nie było innej. Już na starcie myślałem sobie, co ja zrobiłem, będzie ciężko, to był poważny błąd.
Był i to jeszcze bardziej niż byłem sobie w stanie wyobrazić, to była prawdziwa rzeź jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyłem, plecy bolały, nogi trochę ale jeszcze nie aż tak, czułem że mam siłę na kolejne kilometry, ale plecy miejscami nie wytrzymywały.
Wszystkie podjazdy które były na trasie prócz jednego pokonałem.
Był dość spory i stromy podjazd, ale z relacji jednego z fotoreporterów nikt nie podjechał pod niego, zbyt duża ilość piasków uniemożliwiała to, nawet bardzo doświadczeni zawodnicy przegrywali z tym podjazdem. Znalazł się również podjazd z dużą ilością korzeni, wymagał dużej wyobraźni oraz techniki aby go pokonać.
Na niektórych odcinkach strasznie wiał wiatr, nie dawał za wygraną szczególnie na odcinku szutrowym, musiałem wysunąć się ostro do przodu niemalże na rogach aby osiągnąć prędkość ledwie 26 km/h na prostej, nagle skręt w prawo do lasu i słońce bez małej odrobinki wiatru, nagła zmiana klimatu, skwar jak na Saharze.
Zdarzało się również na pewnych odcinkach mega ostry zjazd a nagle taki sam podjazd, rower rozpędzony prawie sam podjeżdżał o ile przy zjeździe puściło się klamki hamulcowe całkowicie. W takich sytuacjach czuwała opieka medyczna. Gdy pozostało 35 km do mety zacząłem pościg za innymi zawodnikami, choć bez większych szans już na dobry wynik. Wyprzedziłem dwie może trzy osoby z czarnymi numerkami, dużo osób mijałem z innych dystansów. Na koniec szybkie singelki z korzeniami w dół które pokonywało się bez problemów gładko ale trzeba było uważać oby nie wypaść z trasy, między innymi minąłem trzy osoby które złapały kapcia, następnie podjazd nie zbyt duży i trochę asfalcików na dojazd do mety. Gdy przekraczałem linie mety uśmiechnąłem się i odsapnąłem, wreszcie to koniec, przeżyłem, nareszcie. Mimo że na trasie nie było błota na mecie wyglądałem jak murzyn. Piasek, kurz zmienił mi kolor skóry.
Podsumowując:
Były to I zawody w tym roku, uważam jednak za niezbyt udane jeśli chodzi o wynik końcowy, to był moment w którym można było sprawdzić na jakim poziomie się jeździ i jaka jest aktualna forma, moja nie spisała się najlepiej, nawet powiedział bym poniżej oczekiwań, myślałem że pójdzie mi dużo lepiej. W końcowej klasyfikacji zająłem słabe 42 miejsce w Generalce, będzie trzeba trochę popracować nad kondycją.
Po zakończeniu zawodów spotkałem Batika z Olą oraz Flasha, była również grupka z GER którzy zażywali posiłek po ciężkim, wyczerpującym wysiłku a byli to min Olo, Mario, Zibek i inni. Pojechałem po bon który dostawało się przy rejestracji w biurze zawodów na posiłek regeneracyjny po zakończeniu maratonu, a była to: surówka, chleb, karkówka lub kiełbaska z grila.
Był to pierwszy mój start w zawodach przekraczające nasze województwo „pomorskie” jestem bardzo zadowolony że mogłem jechać i brać udział w tej imprezie, dziękuje Batikowi za dowiezienie mnie całego z rowerem pod sam dom, z małymi przygodami. Po drodze, okazało się że rozciąłem sobie oponkę, nie wiadomo gdzie, możliwe ze na trasie, długości centymetra, miałem dużo szczęścia ze na trasie gumy nie złapałem, ponieważ miałem ze sobą jedynie łatki, a takiej usterki ciężko było by zwykłymi łatkami naprawić. Miał bym kłopot. Było bardzo Fajnie, Gratuluje dla Flasha za zajęcie bardzo wysokiego 18 miejsca i wszystkim startującym którzy wzięli udział i ukończyli zawody. Dziękuje również za miłe towarzystwo w drodze jak i po zawodach. Do zobaczenia na następnych Edycjach Skandii
- DST 24.00km
- Teren 24.00km
- Czas 01:07
- VAVG 21.49km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB "Bike Tour" III Edycja, FINAŁ (Czyżewskiego)
Sobota, 10 października 2009 · dodano: 25.01.2010 | Komentarze 4
Dziś mają odbyć się zawody z cyklu „MTB BIKE TOUR” ostatnia III Edycja „FINAŁ”
Przyjechałem ok. godź 13:00 mała rozgrzewka z domu na dojazd (10 KM).
Na miejscu spotkałem kilku przyjaciół z Gdańskiej Ekipy Rowerowej którzy startowali nieco wcześniej niż ja, a byli to min. Olo, Sławek, Mario, Kamil.
W kategorii Elita startowałem razem z Mario, Kamilem oraz Bonem, wiedziałem że łatwo nie będzie, rywalizacja była dość zacięta, tym bardziej że finał miał rozegrać się pomiędzy mną a Bonem , stan rywalizacji po obu poprzednich edycjach wskazywał na remis 1-1. Elita miała startować o 13:50 ale została opóźniona ok. 30 min. Zbliżała się godzina Startu, zaczęliśmy trochę marznąć, pogoda nie rozpieszczała nas. Ustawiliśmy się na starcie w II rzędzie, mieliśmy całkiem niezłą pozycje wyjściową.
Nastąpił START! kurzyło się od piasku, miałem zamiar również ostro wystartować, ale coś poszło nie tak. Stanąłem w złym miejscu, pod kołami miałem uciążliwy piach którego nie mogłem się pozbyć uniemożliwiając szybkie wystartowanie.
Koło zawirowało jak szalone w miejscu. Musiałem wypiąć się z pedałów oby się nie przewrócić, dwa razy popełniłem taki sam błąd. Poczekałem aż część zawodników ruszy postawiłem rower na twardszym podłożu, wpiąłem się w pedał oraz ruszyłem do przodu. Zostałem zmuszony gonić ekipę ponieważ ruszyłem jeden z ostatnich startujących zawodników. Rywalizacja między nami będzie jeszcze bardziej zacięta, miałem bardzo złą pozycje wyjściową. Już zaraz po starcie wjeżdżało się w piękny urokliwy wąwóz gdzie czekał na nas dość techniczny podjazd z korzeniami, coś dla mnie. Na tej górce dość sporo zawodników zaczęło zwalniać, wąska droga uniemożliwiała wyprzedzanie. Gdy pokonaliśmy podjazd czekał na nas kawałek prostej by trochę odsapnąć, ale nie tak szybko w końcu to zawody „XC” nie ma obijania się, kilka metrów dalej następny podjazd, na którymś z nich mijałem Bona, zaczęła się, rywalizacja. Pędziłem ile fabryka mocy dała żeby zyskać bezpieczną przewagę oglądając się co jakiś czas czy mnie nie próbuje gonić. Po jakimś czasie dogoniłem zawodnika z klubu MTBnews usiadłem mu na kole. Jechaliśmy razem przez jakiś czas, wyprzedzając się nawzajem, ja byłem lepszy na podjazdach, on na zjazdach oraz prostej, ostatecznie udało mi się wygrać rywalizacje wyprzedzając go na jednym z podjazdów, przyciskając ostro do przodu, już do końca mnie nie dogonił, zerkałem czasem do tyłu czy czasem mnie nie goni, ale nie było widać. Kilka metrów dalej dogoniłem skromną dwu osobową grupkę zawodników którzy dysponowali podobnym zapasem sił co ja, przynajmniej tak mi się wydawało. Byli jednak za dobrzy na moje możliwości, jechałem za nimi do samego końca jeden z nich był z klubu Triada. Nie udało mi się ich wyprzedzić mimo że mijaliśmy się kilka razy. Przejechałem metę tuż za nimi. Najbardziej morderczy był dla mnie przedostatni zjazd tuż przed metą. Najpierw czekał na nas piękny zjazd gdzie można było nabrać dość solidnej prędkości, następnie podjazd bardzo techniczny ze sporą ilością korzeni oraz innymi nierównościami, gdy było się dość rozpędzonym można było prawie bez żadnego nacisku na pedały podjechać, następnie podobny zjazd i podjazd z korzeniami na takiej samej zasadzie jak poprzedni tylko że jeszcze bardziej techniczny i dłuższy. Żeby podjechać trzeba było użyć wyobraźni oraz techniki. W tym właśnie miejscu gdzieś po prawej stronie na samym szczycie był ustawiony jeden z fotoreporterów który robił nam zdjęcia. Po dwóch solidnych technicznych podjazdach, czekał na nas dość nieprzyjemny zjazd, bardzo techniczny i niebezpieczny po prostu okropny najgorszy na tych zawodach. Została umieszczona kartka z trzeba wykrzyknikami, ostrzegająca nas o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Znałem ten zjazd z treningu jaki zrobiliśmy sobie z Weroniką kilka dni przed zawodami. Był to zjazd ze sporą ilością dość dużych odstających korzeni oraz wyrwą na środku, następnie ostry skręt w prawo. Trzeba było bardzo uważać, najbardziej techniczny zjazd i najbardziej niebezpieczny, było kilka upadków na nim. Zjeżdżając zwalniałem dohamowując trochę przednim hamulcem, raz mnie tylko nieoczekiwanie wyrzuciło w prawo ale opanowałem rumaka i pojechałem dalej. Na zjazdach traciłem bardzo dużo czasu, nadrabiałem jedynie na podjazdach. Muszę popracować nad tym technicznym fragmentem kolarskiego rzemiosła. Na trzecim podjeździe zaczęły szwankować mi już przerzutki, łańcuch wirował z jednego przełożenia na drugi. Zacząłem kręcić przy manetce naprężając linkę, pomogło. Był również dość fajny wąski singelek można było rozwinąć solidną prędkość, następnie żeby nie było za łatwo ostry podjazd, oraz mega niebezpieczny zjazd z hopką na końcu, również trzeba było uważać na takie pułapki. Nareszcie meta, dojechałem totalnie zdyszany, na Maratonie w Gdyni nie byłem tak zmęczony mimo że przejechałem dystans GIGA (90 KM), jadąc praktycznie bez picia. Impreza bardzo fajna, organizatorzy wiedzieli co robią, trasa piękna godna finału, ciężka technicznie wymagająca czasem niezwykłych umiejętności technicznych. Gdy przyjechałem na metę poczekałem chwile na przyjaciół. Okazało się że z naszej Ekipy jako pierwszy przekroczyłem linię mety. Wymieniliśmy się wrażeniami z trasy oraz przedyskutowaliśmy poziom odbywających się zawodów po czym każdy rozstał się, i pojechał w swoją stronę.
Podsumowanie:
ogólnie trasę uważam za najbardziej techniczną ze wszystkich odbytych już Edycji, ale tego można było się spodziewać, w końcu był to Finał, dwa podjazdy gdzie można było się zmęczyć, dwa bardzo niebezpieczne zjazdy, ogólnie, bardzo dużo korzeni, nierówności na trasie. Na moim sztywniaku zacząłem to odczuwać, po ostatecznej gonitwie zostałem sklasyfikowany na 26 pozycji czyli nie najgorzej. Za rok będzie trzeba poprawić wyniki
Do zobaczenia na następnych zawodach.
Wyniki są dostępne pod linkiem:
BIKE TOUR III EDYCJA FINAŁ
- DST 90.00km
- Teren 90.00km
- Czas 04:36
- VAVG 19.57km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt B1 DRONE
- Aktywność Jazda na rowerze
IV ESKA MTB GDYNIA MARATON WITOMINO – LEŚNICZÓWKA
Niedziela, 20 września 2009 · dodano: 24.01.2010 | Komentarze 0
Okres przygotowań już za nami, „Niedziela 20.09.2009” to dzień na który czekało większość zapaleńców rowerowych, dzień w którym ma odbyć się Gdyński Maraton MTB. Ja dopiero debiutuje w Maratonach MTB, nie spodziewałem się zbyt wiele tym bardziej że jeżdżę dopiero od 2 lat na rowerze wyczynowo, moim celem było zaliczyć jak najdłuższą trasę Maratonu, czyli dystans GIGA 90 KM i nie dojechać jako ostatni uczestnik.Plan został zrealizowany w 100%, objazd trasy zrobiłem z przyjaciółmi jeżdżąc z mapą po lasach, niestety w połowie, po pracy było zbyt mało czasu, ale mieliśmy na celu zapoznanie się czego ewentualnie możemy spodziewać się na trasie, na co być przygotowanym, szczególnie że chodziły pogłoski od bardziej doświadczonych bikerów że ten Maraton uważany jest za jeden z najtrudniejszych u nas na Pomorzu, ostre górki dają w kość, nie jednemu doświadczonemu Bikerowi popsuły szyki. Wpisowe przy starcie wynosiło 50 zł tak jak organizator zapewniał, dostaliśmy pamiątkowe koszulki na pamiątkę oraz nr. do zamontowania na rower i w drogę. Do wyboru były trzy dystanse Boke Cross (30 KM) czyli jedna petla, mega (60 KM) dwie pętle, oraz ten najdłuższy zwany dystansem GIGA który liczył aż 90 KM czyli trzeba było trzy razy objechać trasę która miała 30 KM. W Maratonie brało udział rekordowa ilość ok. 300 Bikerów i Bikerek, należy się cieszyć ze kolarstwo górskie MTB cieszy się coraz większym uznaniem oraz zainteresowaniem dla tak pięknego sportu oraz zdrowego prowadzenia trybu życia. Oby tak dalej. Coś po godź 10:00 zaczęliśmy się powoli ustawiać do startu, miałem niezbyt dobrą pozycje wyjściową gdzieś w połowie stawki, patrząc w prawo i w lewo sami klubowicze koło mnie, „Baszta Bytów”, „Piast Słupsk”, „Trek”, „MTBnews” oraz inne kluby.
Nadeszła godzina grozy 10:30 Start !!! ciężko było ruszyć w tak ściśniętym peletonie, ale jakoś się udało, szybko się wpiąć w SPD i co nas na początku czeka, jak by inaczej, dość ostry podjazd, ale na to byłem przygotowany, robiąc objazd trasy, na pierwszym miejscu mieliśmy okazje przetestować go. Wiedzieliśmy o nim, problem polegał na tym ze przy tak licznym gronie uczestników, bardzo ciężkie jest wyprzedzanie. Myślałem że peleton ostro ruszy do przodu tak jak to miało miejsce min w Kadynach, a tu nic z tego, pomalutku, jedyne wyprzedzanie było zjeżdżając na prawo lub lewo po liściach, oby tylko nie wpaść w koleinę. (nic przyjemnego) Zaczynam wyprzedzać nie wiem ilu ale sporą część peletonu udaje mi się zostawić z tyłu, Mówię sobie, wszystko fajnie pięknie to wygląda, ale należy rozłożyć sobie siły tak żeby już na początku nie wysiąść w znacznym stopniu, w końcu to dopiero początek, maraton jest dość długi a czeka mnie przecież do pokonania 90 KM trzeba zacząć rozważnie siłami dysponować. Byle by nie złapać skurczy tak jak miało to miejsce w poprzednim Maratonie w którym miałem przyjemność brać udział, musiałem wtedy ostro zwolnić, ale nic takiego nie miało miejsca. Maraton przebiegał wyłącznie drogami, leśnymi po TPK oraz trochę szuterku się znalazło, las ja i mój rower, coś niesamowitego, wspaniałe przeżycie. Było sporo ostrych podjazdów, ale jeśli są podjazdy to i muszą być zjazdy, tak też było. Na treningu zrobiliśmy trasę może w 30% ale dobre i to, część trasy przebiegała moim ulubionym szlakiem jakim jest szlak czerwonym zwany wejherowskim zaczynający się w Sopocie Kamiennym Potoku biegnącym po urokliwym parku TPK aż do samego Wejherowa. Nie ominęło nas również kilka technicznych singel-tracków pięknych gdzie prędkość sięgała ponad 40 km/h trzeba było mieć się na baczności bo miejscami trasa wymagała dość sporej odwagi oraz techniki. Mały błąd, drobna nierówność mogła spowodować upadek, a przy tak wysokiej prędkości nie było by zbyt miłym uczuciem. Maraton przebiegał mniej więcej tak:
O czym już wspomniałem na dzień dobry tuż przy starcie czekała na nas góreczka, peleton trochę zdążył się urwać, ale to jeszcze nie jest to, dwa następne podjazdy zdążyły spowolnić peleton który został w znacznej części w tyle, następnie zjazd, trochę prostej i znowu podjazd. Jadę ile sił w nogach, daje z siebie wszystko, następny piękny podjazd nie wiem który to z kolei ale jest bardzo stromy, nie poddaje się, wiem ze jak go pokonam będzie nagroda w postaci zjazdu, dzięki któremu będzie można trochę odsapnąć. Prawdziwy Górski Maraton, chwile jechałem sam czego nie lubię, za kimś jedzie mi się lepiej, szybciej. Doganiam kilku Bikerów, są coraz bliżej, ale potrzeba czasu, cisnę ile sił w nogach żeby nadrobić stratę, po kilku min doganiam ich na jednym z ostrych podjazdów, jadę jakiś czas za nimi, ale w końcu zdecydowałem się wyprzedzić, tak też robię, było ich trzech. Piłuje dalej ile sił w nogach, nagle singelek jeden z moich ulubionych, zjazd czerwonym i podjazd, jeśli było się wystarczająco dobrze rozpędzonym dało się podjechać na tzw. blacie, nawet wypadało. Trasa biegła również wzdłuż obwodnicy, tam również wiedziałem co na mnie czeka, górka z pozoru mała ale zwiększa się stopień nachylenia, jechałem 15 km/h później trochę już lepiej było można było przyspieszyć. W połowie trasy, punkt regeneracyjny, izotoniki, jakiś zielony napój który dawał niezłego powera, woda czysta oraz banany, ja na początku zawodów przy pierwszej pętli miałem pecha, wypadł mi gdzieś bidon na którymś z technicznych zjazdów, jechałem cały czas bez kropelki picia, jedynie na co mogłem liczyć to były punkty regeneracyjne gdzie można było się czegoś napić, był jeden w połowie trasy na pętli. Bidon znalazłem u jednego z sędziów na trasie gdzieś po 1/3 trasy 3 pętli tuż za obwodnicą. Na jednym z Ostrych Zjazdów przy 2 pętelce zaczęło mną znosić na prawo a to na lewo, „Guma” zwana potocznie „Kapciem”. Nie ma się nad czym zastanawiać, rower do góry nogami i naprawiamy, zdejmujemy koło tylnie. Okazało się ze w oponę wbił się niezły kawałek szkła, którego na trasie była spora ilość, na dwóch odcinkach, nie trudno było złapać kapcia, nie miałem ze sobą dętki, więc szybkie łatanie samo przylepną łatką poszło sprawnie i bez boleśnie, niestety jeszcze łańcuch mi spadł z korby i poprzekręcał się jak by tego było mało, straciłem ok. 10 min, myślę sobie że już nie ma szans na dobry wynik i tak dużo już zrobiłem.
Przerwa nie wyszła mi na dobre, dostałem trochę zadyszki, zjazd, a po zjeździe czekało na mnie kilka sporych podjazdów, dość ostrych ale dałem rade, nikogo nie widzę, jadę sam, zjazd, podjazd i tak w kółko. Jestem już prawie na zakończeniu 2 okrążenia, ruch obustronny, widzę jak gdzieś w oddali jadą klubowicze w zielonych i niebieskich koszulkach, nie jest aż tak źle ze mną pomyślałem sobie. Część Maratonu szła również szlakiem czarnym który również prowadzi po TPK do Wejherowa z tym że zaczyna się w Gdyni Wzg. Św. Maksymiliana zwany Szlakiem Zagórskiej Strugi. Zostały wybrane elementy najbardziej górzyste oto tego szlaku, bardzo ciężkie, dające ostro w kość. Ale pokonuje bez większych problemów, nagle trochę płaskiego szuterek. Tu doganiam peleton składający się z 4 bikerów . Staram się jechać razem z nimi tak żeby mi nie uciekli. Ostry zakręt i podjazd z korzeniami, koleinami, bardzo ciężki, techniczny, ciśniemy ostro. Zaczynam siedzieć im na ogonie, walka od nowa a tu zjazd i nagle podjazd totalny Hard-Core. Tym razem bardzo długi podjazd jeden z bardziej męczących na tym Maratonie, staram się nie patrzeć do góry, tylko piłuje ile sił jeszcze w nogach patrząc na przednie koło, opłaciło się, udaje się. Skręt w lewo trochę płaskiego, część z górki i znowu podjazd, bardzo stromy, najbardziej morderczy, niemalże masakryczny, rzadko kto podjeżdżał, szkoda było sił, zaczynam prowadzić rower, ale okazało się ze nie tylko ja. Zastanawiam się ile jeszcze zostało do mety, czeka na nas piaszczysty zjazd czerwonym szlakiem, podjazd i znowu zjazd, wyprzedzam dwie osoby, toczę bój z bikerem w koszulce Subaru, koło rzeczki na czerwonym szlaku udaje mi się go wyprzedzić, ale po chwili dogania mnie i wyprzedza, tak z trzy razy sytuacja się powtarza. Zrezygnowałem z walki, byle by wytrwać do końca. Jeszcze czeka na nas na dobitkę morderczy podjazd po płytach betonowych który prowadzi prosto do mety, kolega z Subaru wystrzelił jak z procy, i na tyle z walki, nie miałem szans. Do mety dojechałem w 4 osobowym peletonie. Na ostatniej pętli gdy odzyskałem swój bidon nie zostało mi ani kropli picia, wypiłem wszystko na trasie.
W Klasyfikacji Open zająłem „19” miejsce oraz w M2 – „8”
Debiut uważam za udany.
Podsumowanie:
Rajd uważam za bardzo udany, prawdziwy Maraton Górski MTB, przepiękne podjazdy, ostre zjazdy, podjazd, zjazd i tak przez cały maraton, atmosfera przepiękna, warto przerzyć tak wspaniałą przygodę, niesamowite przeżycie, dojeżdżając do mety dostaliśmy pamiątkowe medale. Plusem jest to ze trasa wiedzie gównie drogami leśnymi oraz w małej mierze szuterkami, nie ma nawet odrobiny asfaltu, zdarzają się jedynie płyty betonowe, ale to w lesie
W skali 1-10 oceniam najwyżej na 10 ptk
Wyniki dostępne są pod linkiem:
Dystans GIGA