Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrHabaj z miasteczka GDYNIA. Mam przejechane 7858.00 kilometrów w tym 4578.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.96 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 20914 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrHabaj.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

SZOSA

Dystans całkowity:1635.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:61:49
Średnia prędkość:26.45 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:164 (86 %)
Maks. tętno średnie:150 (78 %)
Suma kalorii:6100 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:136.25 km i 5h 09m
Więcej statystyk
  • DST 225.00km
  • Czas 08:24
  • VAVG 26.79km/h
  • Sprzęt B1 DRONE
  • Aktywność Jazda na rowerze

KaszebeRunda 2010

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 31.05.2010 | Komentarze 2

Dzisiaj miały odbyć się zawody rowerowe pt. KaszebeRunda.
Po ostatnim Maratonie, który odbył się w Wejherowie postanowiłem oddać rower do serwisu (wymiana obręczy), mimo kilku nieprzyjemnych sytuacji wynikających z niedbalstwa o klienta przez serwis udało się złożyć rowerek na dosłownie ostatni gwizdek.

Dostałem meila od organizatora, że w tym roku będzie przedłużona trasa z 215 na 225 KM,
więc będzie jeszcze trudniej. Obawiałem się o swoją formę, ponieważ nie jeździłem od 2 tyg. na rowerze, ani nie miałem żadnych treningów wytrzymałościowych.
Żeby zapisać się na zawody pojechałem dzień wcześniej. Na miejscu byłem ok. godz. 22:00 , dostałem nr. „1112” oraz chipa do zamontowania przy rowerze, który miał na celu liczyć dokładny czas przejazdu.
Start miałem zaplanowany na godz. 8:10 na starcie byłem pół godz. wcześniej, tak żeby na spokojnie ustawić sprzęt. W tym roku niestety po zakończeniu zawodów trzeba było zwrócić numerki startowe.
Kątem oka widzę jak mała grupka ustawia się do startu, ale nie chce mi się wierzyć ze to moja grupa, strasznie mała. Spokojnie rozmawiam sobie ze znajomymi, nie spiesząc się, jest godz. 8:05, pomyślałem sobie, chyba jednak to jest moja grupa, była w śród nich min. Blanka.
W dziesięcio osobowym składzie wystartowaliśmy. Na początku jechaliśmy pod eskortą Policji, po chwili samochód policyjny zjechał na bok i puścił nas, peleton szybko się rozciągnął. Kilka osób startowało na tzw. ostrym kole.
Próbowałem jechać równo z dwoma kolarzami w żółtych koszulkach na rowerach szosowych, którzy zaczęli dyktować tempo, moim minusem było brak licznika, nie wiedziałem ile km/h jedziemy. Było coś pomiędzy 35 a 40 km/h. Na górskim rowerze ciężko było dotrzymywać kroku, ale dawałem rade. Już w okolicach Borsk doganialiśmy kolarzy z innych grup, jechaliśmy cały czas równym jednakowych tempem. Kolarze zmieniali się co chwile, ja nie dawałem rady, jechałem tuż za nimi. Tuż za Borskiem mijamy 6-ścio osoby skład kolarzy, wyprzedzamy ich i ostro ciśniemy do przodu. Kilku z nich dołącza do naszego peletonu, ale po krótkim czasie odpada, tak jak zresztą większość, którzy próbowali dołączyć do nas, starczyło sił jedynie góra na 15 min, świadczy tylko o tym jakie mieliśmy tempo.
W miejscowości Laska robimy pierwszy postój, czas na uzupełnienie bidonów, oraz na doładowanie się pozytywną energią w postaci ciasta drożdżowego.
Kolarze szybciej ode mnie uzupełnili się i wystartowali. Zaraz zacząłem ich gonić, trwało to jakiś czas, ale dałem radę, nie było lekko, ledwo żyłem.
Jedziemy znowu razem, zaczyna się coraz cięższy górzysty odcinek. Kolarze nie zwalniają, jadą cały czas równym tempem, myślę, że to było coś ok. 35 km/h, ja coraz bardziej słabnę.
W okolicach Charzykowych zaczęły łapać mnie lekkie skurcze, odpuściłem sobie, musiałem trochę zwolnić. Na 110 km czekał na nas obiad. Dojechałem posiliłem się mijając przy tym Vitka. Po upływie 15 min dalej w drogę. Niestety już sam, dość spory kawałek jechałem sam. Przy 140 km zaczął mnie boleć tyłek od siodełka, miejscami musiałem stawać na pedałach.
Ale to są skutki jadąc cały czas po płaskim przez tyle kilometrów.
Po jakimś czasie wyprzedziła mnie grupka czterech kolarzy na szosówkach, próbowałem pojechać za nimi, ale byli zbyt szybcy, nie dałbym rady pociągnąć takim tempem. Odpuściłem, trzeba umieć ocenić swoje możliwości, a rowerem górskim dotrzymać kroku kolarzom szosowym nie jest łatwo. Zacząłem odczuwać skutki kryzysu. Zatrzymałem się, poszedłem do lasu w celu odchudzenia, rozglądając się czy nikt nie jedzie za mną, nikogo nie widziałem. Po chwili wyprzedziła mnie dwu osobowa grupka kolarzy w koszulkach zielonych na rowerach górskich takich. Czyli nie byłem sam. Po jakimś czasie dogoniłem ich. Tak jak ja mieli kryzys, dowiedziałem się ze przyjechali na KaszebeRunde aż z Bydgoszczy. Dobrze się za nimi jechało wspierając się wzajemnie, co jakiś czas robiliśmy zmiany.
Nikt nas nie wyprzedził nawet w czasie kryzysu.
Gdy dojechaliśmy do następnego punkt regeneracyjnego zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę.
Była to miejscowość Półczno.
Mały Lansik, wygonie usiedliśmy, rozprostowaliśmy kości, rozkoszowaliśmy się smakiem bananów, które dodawały nam energii oraz ciastem drożdżowym, zjadłem dwa duże kawałki. Po chwili czas ruszyć. Po tych drożdżówkach poczułem się jak by mi się włączył zapasowy zapłon zasilania, dostałem takiej mocy prawie jak na początku startu.
Od tej chwili jechałem całkowicie sam, wyprzedzając przy tym dość liczniejsze grupki kolarzy, dyktując własne spokojne tępo.
Wiedziałem, że teraz czeka mnie dość górzysty odcinek, ale nie dawałem za wygraną, póki mogłem to cisnąłem ze wszystkich sił, jakie mi zostały, tym bardziej, że do mety tuż tuż.
Do końca dystansu nie zatrzymałem się na żadnym innym punkcie regeneracyjnym. Słyszałem tylko jak krzyczą, coś w stylu woda! ! ! Jadąc podziękowałem i szpula.
Wiedziałem, że gdzieś w okolicach Sulęczyna czeka na mnie jeszcze jeden dość ostry stromy podjazd, ale pokonuje go bez chwili zastanowienia na tzw. blacie, wyprzedzając przy tym siedmio osobową grupkę. Na górce był również grajek, nucąc kaszubskie piosenki dodawał motywacji. Pod koniec udało mi się dogonić jeszcze kilka pojedynczych kolarzy.
Nie miałem pojęcia, jaki czas będę miał, ale biorąc pod uwagę ze dość spory odcinek musiałem jechać sam, bez sprawnego licznika, w dobie kryzysu, obawiałem się, że czas może być dużo gorszy od poprzedniego sezonu, gdzieś tak ok. 10 min na minusie, tym bardziej, że w poprzednim sezonie jechałem prawie do samego końca w peletonie.
Gdy dojechałem na metę dostałem pamiątkowy medal oraz gratulacje, miłe to zakończenie.
Po zakończeniu maratonu poszedłem na posiłek regeneracyjny spotkałem również garstkę znajomych.

Podsumowanie:

Niestety porównując imprezę do poprzednich Lat nie wypadła najlepiej.
Brak numerków startowych na pamiątkę.
Brak patroli dbających o bezpieczeństwo uczestników na trasie.
Brak fotografa na trasie.

Mimo takich braków polecam tą imprezę, jest to jedyna impreza żeby sprawdzić swoją psychikę, wytrzymałość, nauczyć się walczyć z samym sobą oraz przezwyciężyć swoje słabości, bardzo dobry sprawdzian wytrzymałościowy przed nadchodzącymi maratonami MTB.
Do zobaczenia następnym razem.

Moje Dane:
Dystans: 225 KM
Całkowity czas przejazdu: 8:24
Średnia Prędkość z Jazdy 28,38 km/h
Przerwy: 30 min

W tym roku trasa była wydłużona o 10 KM a mimo to poprawiłem wynik z ubiegłego roku o 4 min, mimo kryzysu oraz braku licznika zaliczyłem całkiem niezły trening, co prawda dostałem trochę w kość, ale o to chodzi. Wynik nie najgorszy.






Kategoria SZOSA


  • DST 215.00km
  • Czas 08:28
  • VAVG 25.39km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

KaszebeRunda 2009

Sobota, 30 maja 2009 · dodano: 04.02.2010 | Komentarze 3

Dzisiaj jest dzień w którym miały odbyć się zawody szosowe pt. „KaszebeRunda 2009”.
Pogoda niestety nie dopisywała, był bardzo silny wiatr.
Ze zdobytego doświadczenia rowerowego oraz z poprzedniej edycji KaszebeRunde w której uczestniczyłem postanowiłem zmienić opony na gładkie slicki „SCHWALBE MARATHON” o szerokości 1,75.
Żeby się zarejestrować postanowiłem pojechać do Kościerzyny dzień wcześniej, zaraz po pracy. Na miejscu byłem ok. godz. 19:00 Dostałem nr „540” trochę mnie zadziwił kolor, zawodnicy na małym dystansie dostawali żółte numerki, a na dystans średni i giga pomarańczowy, zupełnie inaczej niż w tamtym roku gdzie wszyscy dostawali jednakowy kolor, teraz można było odróżnić kto na jaki dystans jedzie. Następnego dnia to była już sobota, wielki dzień, wielkie kolarskie święto, dzień wielkiego Maratonu a dla niektórych Wyścigu zależy, kto jakie miał podejście. Pobudka o 5:00 rano, szybkie śniadanko, przygotowania. Na starcie byłem trochę wcześniej, tata odwiózł mnie samochodem, zacząłem ustawiać siodełko ok. 5-10 min; stanąłem koło jakiegoś kolarza, który przyjechał na szosówce, rozglądam się w prawo, w lewo, nie widzę żadnego górala, myślę sobie czyżbym był jedyny na MTB, ale nie. W grupie jechało jeszcze dwóch kolarzy na rowerach MTB.
Po jakimś czasie podszedł do mnie, Zibek i Olo, oraz Wiesiek, wymieniliśmy sobie kilka słów na temat pogody, trasy ilu znajomych będzie jechało itp. Okazało się, że ja i Batik startowaliśmy na pętli GIGA jako jedyni, tylko że ja jako jedyny na rowerze MTB.
Ja startowałem jako pierwszy o godz. 8:00 Batik 20 min później; ale mimo to na metę dojechał z przewagą 1 h, gratulacje, ja jako jeden z nielicznych startowałem na rowerze MTB z oponami typu Slick, szerokość 1,75. Trochę było zamieszania, już na starcie, mianowicie jeden z kolarzy spiesząc się na start zaparkował samochód, naprzeciw bramy skąd miał wyjechać peleton, (widać to na jednym z fotografii), niestety taka blokada uniemożliwiała start peletonu, no, ale „jak się spieszy to diabeł się cieszy” jak to mówią, po ok. 5 min wszystko powróciło do normy, musiało trochę czasu minąć zanim kolarz się skapną, jakiego babola popełnił i przeparkował swoje F1. Druga wpadka była jak kolarz przyjechał na ostatni gwizdek, czujniki GPS były już uruchomione i chciał wjechać pod prąd przez bramkę; ekipa organizacyjna próbowała zatrzymać; ale niestety nie udało im się przemówić, że należy dookoła przejść, i mimo że jeszcze nie wystartował, jego czas zaczął być naliczany tuż przed startem, ale trzeba wybaczyć, w pośpiechu się nie myśli racjonalnie, szczególnie w takim wielkim dniu. Taka impreza jest jedyną chyba w Polsce gdzie mogą wystartować amatorzy na szosie, na wszystkich rowerach, nie musi być to kolarzówka.
Po drobnym opóźnieniu peleton ruszył wraz z pilotem oraz panami policjantami na motorach dbających o bezpieczeństwo ruchu, jeśli chodzi o ruch w porównaniu do poprzedniego roku, był bardzo mały, zaczęło się dopiero jak dojeżdżałem do mety w okolicach Stężycy; ale nie tak strasznie, dało się jechać. Na sam początek mały spacerek trzymając prędkość równą 30 km/h, w sam raz na małą rozgrzewkę, po ok. 15 min już 35 km/h w porywach do 40 km/h nie było źle, nie miałem pojęcia jak będą się spisywać moje oponki, bo nawet nie przetestowałem ich, jednego się bałem, że zacznę zbyt szarżować gdzieś w połowie i złapie mnie kryzys, tak miałem rok temu gdy na dystansie 215 km pojechałem na scottach „ozzon” o szerokości 2,2 dojechałem do mety z kompromitującym wynikiem 11 h. Ale teraz było zupełnie inaczej, przygotowałem się, na dystansie nie doznałem żadnego kryzysu, ani skurczy mięśni, było wszystko w największym porządku, mało tego widziałem jak kolarze odpadali z peletonów zwalniali, Na wszelki wypadek wziąłem trochę żelu, co by miało pomóc w takich sytuacjach, okazało się to zbędne, bo nawet nie skorzystałem z tego magicznego trunku, ale warto mieć pod ręką. Początek zaczął się pechowo dla kilku kolarzy, kraksa.
Po ok. 20 min jazdy wybiegły dwa psy marki „BUREK WIEJSKI” wbiły się w samo centrum 15- osobowego peletonu, burki zaczęły szczekać gonić, ja odpiąłem się z bloków wrazie co, ale przestraszyły się mojego FELTA wolały cienkie oponki; chyba smaczniejsze, jechaliśmy 35 km/h, kiedy groźni napastnicy o spiłowanych mocno zębach, ze świecącymi oczyskami jak wilk tasmański zrezygnowani chcieli się wycofać, ponieważ okazało się że przeciwnik bardziej liczniejszy jest niż by się tego spodziewali, pomyśleli, że z taką przewagą kolarzy nie mają szans w dwójkę, ale tak niefortunnie próbowali odwrotu, że przedostali się wprost pod koła wroga. Mogą jedynie się cieszyć że nie zostali przepiłowani w pół.
4-5 kolarzy miało wywrotkę w tej sytuacji, ja byłem też o włos od przewrotki, ponieważ jeden z kolarzy tuż przede mną się przewrócił, ja omijając go szerokim łukiem prawie nadziałem się o jego bidon, ufff, mało brakowało, pomyślałem sobie, że chyba to nie ostatnia przewrotka. Trzeba być ostrożnym oraz przewidującym. Szczęśliwie się wszystko zakończyło na drobnych potłuczeniach. Spojrzałem do tyłu czy pozbierali się, ale tak; nic się nie stało. Wsiedli na rumaka i ruszyli w pogoń za nami. Pan motocyklista jadąc z tyłu peletonu szybko zareagował, i blokował takie wioski gdzie była możliwość zaatakowania kolarzy przez terrorystów pseudonim „burek wiejski”
Druga przewrotka tego samego dnia wynikającego z rozmowy z kilkoma kolarzami na pierwszym postoju, który sobie zrobiliśmy, były to „Laski” ruszali tuż za nami, o 8:20 nazwali tą gupę jako pościgową, składającą się z silnych szybkich kolarzy min. Batika, na jednym skręcie był wysypany piasek, niestety nie zapamiętałem miejscowości; ale okolica Borska mniej więcej, Kilku kolarzy wpadło w poślizg i miało bliskie spotkanie z siłami przyciągania ziemskiego, mówiąc fachowo przytulił się niefortunnie oraz niezbyt przyjemnie do asfaltu, nie wiem ilu, jak ja jechałem to motocyklista jadący przed nami zatrzymał się i ostrzegł nas o pułapce, zwolniliśmy do 30 km/h później znowu przyspieszenie do 35-40 km/h, pogoda nas nie rozpieszczała wiatr dawał ostro w twarz, prawie cały czas jechaliśmy pod wiatr. Jak już wyjeżdżałem pomyślałem że nie będzie łatwo, byle by poprawić wynik z przed roku. Jadąc w peletonie co jakiś czas zmienialiśmy się, jadąc za kolumną kolarzy mogłem spokojnie 40 km/h trzymać nie czując silnego podmuchu; ale wyprzedzając z wielkim wysiłkiem osiągałem 35 km/h, od czasu do czasu nadawałem tępo, bo nie wypadało tak bezczynnie jechać za nimi. Trzeba było też czasem pomóc. Peleton rozproszył się dopiero przy „Laskach” gdzie zrobiliśmy pierwszy postój, uzupełniliśmy płyny, co nie, którzy pożywili się chlebem ze smalcem oraz ciastem, od czasu startu wypiłem litr wody, byłem prawie pusty, napełniłem się i w drogę. Pełny jak wielbłąd czekał na mnie z wielkim uśmiechem wielki podjazd, ja jeszcze z większym uśmiechem jechałem na wprost bez odrobiny strachu, mówiąc nie tym razem, teraz się przygotowałem, pamiętałem go z przed roku, miałem wielki problem żeby go pokonać, wtedy pokonałem go jadąc 15 km/h, teraz jechałem pokonując go bez żadnych problemów 30 km/h. Od tego momentu zacząłem gonić peleton, który szybciej wyjechał, uciekł mi, musiałem sam jechać, zmagać się z wiatrem, wyprzedziłem 5 kolarzy, widziałem jak jednego z nich zdmuchnął wiatr i wylądował ostro w rowie, trochę się przestraszyłem, niebezpiecznie to wyglądało, ale pozbierał się i pognał do przodu, na szczęście nic się nie stało i tym razem. Po krótkiej chwili wyprzedził mnie peleton kolarzy, jechali z prędkością 35 km/h jechałem za nimi. Jadąc za kolumną Kolarzy, nie czułem silnego wiatru, więc starałem się dorównać im tępa, mimo że byłem wśród nich jedyny, który jechał rowerem MTB udawało mi się jechać jak równy z równym, co się czasem sam dziwiłem. Jechaliśmy 35-40 km/h z górki dochodziło nawet do 50, nie odpuszczałem. Mówiłem sobie że jak odpuszczę to będzie jeszcze gorzej, mogę gdzieś polec, walka trwała; czasem tylko zerkałem na licznik z jaką prędkością jedziemy.
Jeszcze nigdy w życiu przez tak długi okres nie utrzymywałem takiej wysokiej prędkości, co w końcu przerzuciło się na rekordową średnią, w końcu 105 km, czyli pora obiadowa, serwowali spaghetti i zupę pomidorową, ja wziąłem sobie tylko spaghetti oraz uzupełniłem płyny, niestety grupa, z którą jechałem była zbyt szybka i silna, pojechali szybciej ode mnie, nawet się nie zorientowałem, kiedy. Teraz jechałem za panem na „treku”, zmienialiśmy się, co jakiś czas, no i tu zaczął się prawdziwy horror, prawdziwe schody w postaci wiatru, cisnęliśmy ile sił w nogach, ale też nie za mocno żeby nie odpaść, tępo mieliśmy w granicach 25-30 km/h po kilku km minęliśmy kilku kolarzy, w końcu dołącza do nas jedna osoba na kolarzówce. Dajemy ostro czadu jak równy z równym, zmieniamy się, co chwile, ale niestety po ok. 50 km kolarz nie daje rady i zostaje daleko z tyłu, zostaliśmy znowu tylko w dwójkę, tempo utrzymujemy takie jak było. W okolicach Stężycy dogania nas następny peleton kolarzy, chwile pognałem za nimi, ale po chwili odpuściłem, już nie miałem sił, byli zbyt silni. Meta wydawała się tuż tuż, niby tak blisko a naprawdę daleko. Jadę chwile sam, ale widzę, że jeden z kolarzy także odpuścił, nie dał rady jadąc z silnym peletonem. To oznacza jedno, nie jestem sam. Powiedział do mnie, lepiej się teraz nie rozdzielać, tak też robiliśmy, jechałem aż do mety tuż za nim. Powiedziałem mu, że teraz już będzie większość z górki. Spojrzał na mnie jak na czubka, oraz na jedną z górek, która musieliśmy pokonać i dodał, jak to jest z górki to ja jestem Amstrong. Jedziemy lajtowym tempem pod górkę 20 km/h na prostej 30 z górki 40 km/h a czasem i szybciej, na kilku podjazdach czekał na nas grajek w stroju kaszubskim grając na akordeonie, po drodze również mijaliśmy takiego gostka w stroju kaszubskim. Cieszyliśmy się widząc takie zainteresowanie nie tylko wśród kolarzy, ale także mieszkańców i okolic.
Mijamy metę, wszystko dobrze się skończyło, wielka ulga ufff, na mecie oklaski wręczenie medalu, na dyplom trzeba było trochę poczekać, wręczyli nam talony na posiłek, dostałem makaron z kalafiorem, marchewką i groszkiem, była dobra, po takim rajdzie przyda się coś zjeść, oraz kto chciał mógł sobie piwko wypić, także za darmo, wziąłem sobie pół szklanki, usiadłem koło stoliku, porozmawiałem z miłą bikerką, okazało się, że koleżanka jest zaangażowana tak jak nie jeden z nas, startowała na dystans 120 km przyjechała aż z Warszawy na zawody. Startuje również w Skandi oraz dość często w Mazovi; wymieniliśmy sobie kilka słów dotyczących trudności trasy, oraz pięknych terenów, krajobrazów, pogratulowaliśmy sobie wspaniałych wyników, koleżanka pokonała dystans
120 km coś ponad 5 h, całkiem niezły wynik. Poszedłem na masaż, spotkałem Obcego, Sabę którzy wykonywali masaże oraz Batika z Wojtkiem, również wymieniliśmy kilka uwag dotyczących rajdu, po ok. 1h rozstaliśmy się.
Poszedłem odebrać dyplom, i teraz to, co jest najgorsze, czyli rozstanie się z tak wspaniale zorganizowaną imprezą, jedynie co mogę powiedzieć to „do zobaczenia za rok”, moje wrażenia są pozytywne, mimo kilku upadków, ale to się zdarzyć może każdemu z nas, ruch był bardzo mały, oznakowanie bardzo dobre, impreza lepiej zorganizowana niż rok temu, co roku jest coraz lepiej, więcej ludzi startowało, z wielką chęcią zachęcam każdego do wzięcia udziału w tej oto imprezie, nie trzeba od razu jechać na największy dystans. Na pierwszy raz można spróbować swoich sił na dystansie 120 km, ale warto, polecam w skali 1-5 dałbym 4+ odejmę trochę, że w punktach „R” regeneracyjnych było zbyt mało bananów, a to ważna rzecz, gdzie rok temu było fuul, a tak to wszystko było oki; „do Zobaczenia za Rok” !!! oraz na innych imprezach sportowych.


Kategoria SZOSA


  • DST 215.00km
  • Czas 11:13
  • VAVG 19.17km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

KaszebeRunda 2008

Sobota, 7 czerwca 2008 · dodano: 05.02.2010 | Komentarze 3

Po kilku dość długich całodziennych wycieczkach w których miałem możliwość uczestniczyć min. z GRT oraz RWM coraz poważniej brałem pod uwagę udział w szosowych zawodach rowerowych jaką są „KaszebeRunda”. Byłyby to moje pierwsze zawody w życiu.
Zaczęło się gdy byłem na wycieczce turystycznej z Trójmiejską Inicjatywą Rowerową (TIR) robiliśmy objazd czerwonego szlaku który przebiega przez piękne tereny Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego z Sopot Kamienny Potok do samego Wejherowa. W Bieszkowicach zrobiliśmy sobie przerwę pod sklepem spożywczym na uzupełnienie płynów itp. był wywieszony plakat informujący o zawodach pt. KaszebeRunda, gdy przyjechałem do domu wszedłem na stronę internetową www.kaszeberunda.com poczytałem sobie co nie co. Kilku znajomych z TIR-u również rozpatrywało taką oto propozycję, tylko tyle ze na krótszy dystans, mnie interesował ten najdłuższy 215 KM. Trzeba było się przygotować do tak długiego dystansu, ja już kilka razy w tym roku przekroczyłem dystans magicznych 200 KM i myślałem że tym razem również uda mi się bez żadnych problemów, tym bardziej że to tylko po szosie.
Może napiszę co to jest KaszebeRunda, a mianowicie są to zawody Szosowe, stąd też biegną przez przepiękne rejony Kaszubskiego Parku Krajoznawczego, ale są to nietypowe zawody z tego względu że udział może wziąć każdy, pod warunkiem że ma rower, który jedzie do przodu i przynajmniej jeden sprawny hamulec. Niezależnie czy to będzie kolarzówka czy też typowy góral. Ja brałem udział na typowym góralu MTB z szerokimi oponami Scott Ozon 26X2,2. Wielkim minusem tych zawodów są wpisowe, dość kosztowne ale warte poświecenia tej właśnie imprezie. Koszt wpisowego waha się od 85 do 150 zł. Niestety zbyt późno dowiedziałem się o tych zawodach i koszt uczestnictwa wyniósł mnie 95 zł i to na ostatni gwizdek. Na Trasie mamy do wyboru trzy różne dystanse, a jest to dystans
Mikro KaszebeRunda – 65 KM, Mini KaszebeRunda – 120 KM, oraz ten największy dystans który się nazywał po prostu „KASZEBERUNDA” zaznaczony na mapce kolorem czarnym mający do pokonania dystans aż 215 KM. Niezależnie na jaką pętle by się pojechało Start jest Zaplanowany w Kościerzynie przy Urzędzie Gminy Kościerzyna ul. Strzeleckiej 9, co 10 min 30 osobowe grupy zostają kolejno wyprowadzane przez pilota na trasę KaszebeRunda. Meta również jest w Kościerzynie z tym że już na Rynku gdzie odbywa się uroczyste wręczenie medali oraz dyplomów. Na dyplomy niestety trzeba trochę poczekać zanim spiszą i wydrukują dane. Na starcie dostaje się nr. który trzeba przewiesić przez szyje, widoczny z tyły oraz z przodu, razem z chipem który ma za zadanie odmierzać komputerowo czas przebytego dystansu. KaszebeRunda są to zawody w których nie ma przegranych, wygranych, nie ma również podium za pierwsze miejsca, ten kto przejedzie linie Mety jest wygranym, wygrał wielkie zawody jaką jest niewątpliwie pętla KaszebeRunda. Zawody polegają na rozkładaniu sił na tak długi dystans oraz dojechania do mety. W biurze zawodów dzień przed trwały zapisy, ja zapisałem się na godzine 8:00 najwcześniejszą, żeby mieć więcej czasu na dojechanie do mety, dostałem nr. „250” koloru zielonego. Na początek dostałem formularz do wypełnienia, gdzie znajdowały się takie dane jak: imię, nazwisko, wiek, grupa krwi, choroby przewlekłe, uczulenia, przyjmowane leki, osoby do powiadomienia w razie wypadku. Na lini startu była dość duża bramka gdzie trzeba było się ustawić. Ze znajomych nikogo nie spotkałem, jadę sam. Trasa Imprezy przebiega publicznymi drogami gdzie obowiązuje kodeks drogowy, w normalnym ruchu, dlatego też były wypuszczane grupki co 10 min składające się z ok. 30 osobowych peletonów.
Przejazd przez granice miasta był nadzorowany przez samochód Pilota, którego nie można było wyprzedzać. Gdy samochód zjechał na pobocze wiadomo było że zaczyna się wielki wyścig. Dość istotnym elementem wyścigu było patrolowanie co się dzieje na trasie przez motocyklistów ubranych w widoczne zielone koszulki z napisem KaszebeRunda wyróżniających się z tłumu innych uczestników ruchu. Pierwsze kilkanaście kilometrów powstrzymywali od wyprzedzania kierowców ciężarówek. Dbali także, by kierowcy pojazdów osobowych w trakcie wyprzedzania grup rowerzystów zachowywali bezpieczną prędkość. W razie zbyt szybkiej jazdy taki pojazd był doganiany, wyprzedzany i blokowany na swoim pasie ruchu. Było ich na tyle dużo, że mogli ochraniać kilka grup startujących rowerzystów jednocześnie.
Trasa była oznakowana bardzo dobrze, dość dobrze widocznymi z daleka strzałkami na jezdni a na większych skrzyżowaniach widniał napis „KR” gdzie strzałek było więcej dzięki czemu zjechanie z trasy było naprawdę znikome. Na większych skrzyżowaniach stali panowie służb mundurowych którzy kierowali ruchem, gdy zbliżał się kolarz do skrzyżowania wstrzymywany zostawał ruch dzięki czemu umożliwiało to dość szybki i sprawny przejazd przez skrzyżowanie. Dodatkowym atutem zabezpieczenia trasy stanowiła Karetka Pogotowia która również stanowiła dość istotną funkcję takiej imprezy. W pogotowiu znajdował się również mechanik. W razie potrzeby był gotowy na szybkie i sprawne usunięcie podstawowych awarii.
Były również rozmieszczone na trasie punkty regeneracyjne co 40 KM
Litery na jezdni „PR” można było znaleźć 100 m przed zjazdem do punktu regeneracyjnego co by ułatwiło nagłą zmianę pasa ruchu.
Nie miałem pojęcia na jakiej zasadzie jest to impreza, wziąłem ze sobą dość duży 30 litrowy plecak, miałem w nim wszystko, różnego rodzaju klucze, imbusy, 2 szt. dętek oraz batony w razie czego bym się źle poczuł, ale to był błąd,wszystko było na trasie. Ciężar później dawał się we znaki. Byłem ciekaw jak bardzo podejdą do tej imprezy osoby jeżdżące amatorsko na kolarzówkach, czy nadążę jadąc za nimi.
Jadę spokojnie nieco ponad 30 km/h gdy pilot zjechał na pobocze wiadomo było że zacznie się gonitwa. Grupka kolarzy jadąca zupełnie z przodu wystrzeliła jak rakieta, jechałem 40 km/h a w błyskawicznym tępię zacząłem ich gubić wzrokowo.
Dowiedziałem się że w mojej grupie brał udział również Piotr Wadecki, znany i utytułowany kolarz jak również kilku innych zawodowych zawodników ścigających się na szosówkach. Z nimi to nikt nie miał szans, ale to nie oto chodzi, celem imprezy nie jest ściganie się ale dojechanie w jednym kawałku do mety.
Na początek zacząłem przesadzać z tempem, jechałem z 40 km/h wyprzedzając przy tym prawie cały peleton. Po jakimś czasie dostałem małej zadyszki a to przecież początek, zwolniłem, sytuacja poszła w drugą stronę, ja zostawałem wyprzedzany. Starałem utrzymywać prędkość ok. 35 km/h, jadę cały czas w zawartym peletonie.
Według Informacji umieszczonej na bloszurce ilość wzniesień nie powinna przekraczać 1000 m jak na taki długi dystans to niewiele, nie zastanawiałem się zbytnio nad tym. Jechałem jak się tylko dało. Pierwszy postój zrobiłem sobie w Laskach gdzie było dość sporo bananów, ciasto oraz wody i soków. Napełniłem bidon i pojechałem dalej. Czekała dość spora górka, przynajmniej jak na moje możliwości. Jechałem z prędkością 15 km/h wyprzedziłem przy tym jedną bikerkę która okazało się nie dała rady pokonać dystansu. Jadę ile sił mam w nogach podziwiając przy tym przepiękne widoki Kaszubskiego Parku Krajobrazowego.
Gdy dojechałem do końca nieźle się zmęczyłem, w okolicach Charzykowych złapał mnie kryzys, nigdy tego nie zapomnę, las ciągnął się kilometrami, nieskończenie długi, przy tym zostałem zaatakowany przez tzw. „bzykaczy”, były to jakieś zmutowane muchy. Próbowałem uciec, nie mogłem jechać więcej niż 25 km/h oglądałem się za siebie a za mną leci cały chmara uzbrojonych po żeby napastników. Nie miałem sił musiałem chwile stanąć powalczyć, zrobić jakąś przerwę, ale nie dało się. Po jakimś czasie zaczął tak tyłek nieprzyjemnie boleć oraz but na prawej nodze, śruby w bloku zaczynałem coraz mocniej odczuwać. co później okazało się gumę zabezpieczającą w bucie przedziurawiły, totalny hardcor. Jechałem nie więcej niż 20 km/h tyle dawałem radę, po paru KM rój zniknął, postanowiłem zrobić sobie mały odpoczynek, zjadłem banana, dwa snikersy, popiłem wodą. Przejeżdżający Kolarze pytali się czy coś się stało, miło z ich strony, każdy się pytał, nie spodziewałem się takiej kultury. Po małej przerwie wsiadłem na rower, trochę lepiej było , ale tylko na małą chwile później znowu było tak samo. Ból nie do zniesienia, najgorsze były te bloki strasznie bolały, wypinałem się z SPD co jakiś czas, ale to nic nie dawało. Próbowałem stawać co jakiś czas na rowerze pedałując, też za bardzo nie pomagało. W okolicach Swornych Gaci wyprzedzam kolumnę 15 kolarzy, ale to była tylko jakaś turystyczna wycieczka. Jadę dalej.
Po kilku przejechanych KM zatrzymuje się na najbliższym punkcie regeneracyjnym, spotkałem tam kolegę który tak jak ja ledwo już żył. Postanowiliśmy jechać razem, jeden drugiego wspierał. Dawaliśmy radę, pojechał na ten dystans 215 KM z dwoma kolegami ale odpadli, nie dali rady. Spokojnie jedziemy 20 km/h ja miałem problemy z bólem nogi spowodowanymi przez śruby w blokach oraz niewygodnym siodełkiem. Fakt nie znałem się za bardzo na rzemiośle rowerowym, miałem buty z bieżnikiem trekingowym co okazało się bardzo złym posunięciem. Kolega miał problemy ze skurczami, co jakiś czas stawaliśmy żeby odpocząć. Na dystansie 215 KM złapałem dwie gumy. Pierwsza po 130 KM. Gdy naprawiałem rower mijał mnie samochód z mechanikiem i pytał się czy coś pomóc, podziękowałem, powiedziałem ze sobie poradzę, wymiana trwała ok. 7 min. po czym wsiadłem na rower i pojechałem dalej. Drugą gumę złapałem w okolicach Stężycy, niedaleko mety, wymieniłem usterkę i w drogę. Był tam też jeden z ostatnich punktów regeneracyjnych. Poczęstowali nas Kisielem i w drogę, prawie na każdym punkcie regeneracyjnym pytali się nas o wrażenia z imprezy oraz przebiegu trasy min. jak zachowują się kierowcy wobec nas, czy trasa jest dobrze oznakowana itp. bardzo sympatyczna atmosfera. W końcówce wyprzedzamy dwóch kolarzy jadących razem, którzy też mieli jakieś problemy, jeden z nich aż upadł. Chwile jechaliśmy za nimi ale wyprzedziliśmy i pojechaliśmy dalej.
Nareszcie upragniona META, udało się, pokonaliśmy dystans 215 KM, ale za rok będę musiał pomyśleć nad zmianą wyposażenia rowerowego min w lepsze opony i inne buty. Podziękowaliśmy sobie nawzajem po czym rozstaliśmy się. Na koniec dostaliśmy medal wręczany przez miła panią, czekał również masaż które wykonywały dwie przesympatyczne dziewczyny, oraz ciepły posiłek który po takim wysiłku przyda się co by zregenerować siły.
Każdy z organizatorów był bardzo miły, pierwszy raz spotkałem się z tak miła kulturą, za rok na pewno wezmę udział w tej imprezie, jestem pod wielkim wrażeniem. GRATULACJE za zorganizowanie tak wspaniałej Imprezy, do zobaczenia za rok.


Kategoria SZOSA